Choć performans nie przypomina strukturą dziennika, jego treść jest niewątpliwie próbą zmierzenia się z intymnymi, nierzadko trudnymi przeżyciami z przeszłości.
Nie sposób interpretować "le journal secret", nie odnosząc się do przedpremierowych wywiadów z Szostak i rozbudowanej zapowiedzi performansu. To tam padają kluczowe dla odbioru zwierzenia: edukacja artystki w szkole baletowej to przede wszystkim trauma związana z doświadczeniem fizycznej i symbolicznej przemocy, zaś późniejsza, dojrzalsza już ścieżka rozwoju tanecznego oznaczała rozpoznawanie fałszywych autorytetów i mierzenie się z nimi. Wśród nich znalazł się m.in. jeden z najważniejszych artystów wszech czasów, belgijski reżyser i choreograf Jan Fabre, z którym Szostak spotkała się w 2007 roku, odbywając staż w jego tanecznej kompanii Troubleyn.
We wrześniu 2018 roku, na fali akcji #metoo, dwadzieścia jego byłych współpracowniczek opublikowało list otwarty.Ekscentryczny artysta oskarżony został o molestowanie, seksizm, mizoginię i szereg nadużyć związanych z zajmowaną przez niego pozycją. Choć Szostak deklaruje, że sama nie znalazła się wśród jego ofiar, okres stażu w Antwerpii wspomina jako czas odczarowywania pracy artystycznej. W rozmowie z Ewą Jankowską dla Gazety Wyborczej artystka o doświadczeniu spotkania z Fabrem powiedziała:
miałam 24 lata i moje wyobrażenie o szlachetności i pięknie procesu twórczego pękło wtedy jak bańka mydlana.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Scena z przedstawienia "le journal secret", koncepcja, choreografia, taniec: Iza Szostak, fot. Marta Ankiersztejn/Festiwal Ciało/Umysł 2019
Wcześniej, w rozmowie z Anną Królicą opublikowaną w zbiorze "Pokolenie Solo" również nie oszczędzała belgijskiego twórcy:
To było wstrząsające doświadczenie. [...] Teraz, jak o tym myślę, to czuję, że nie byłam gotowa na taką konfrontację z nim. Fabre był okropnym despotą.
W rozmowie z Królicą choreografka wspomniała, że w tamtym okresie niemal wszystko rejestrowała małą, poręczną kamerą. W czasach bez Instagrama, Snapchata i relacji na Facebooku tworzyła swój własny cyfrowy dziennik pozbawiony wyobrażonej publiczności. W "Pokoleniu Solo" czytamy, że Szostak od tamtej pory (wówczas było to około pięć lat po odbyciu stażu w Troubleyn) nie oglądała tych nagrań. "le journal secret" powstało właśnie z inspiracji tamtymi dawnymi materiałami wideo. W performansie otwierającym tegoroczny festiwal Ciało/Umysł artystka postawiła na rodzaj autoterapii i rozliczenia się z dziesięcioletnim okresem edukacji i twórczości tanecznej.
W gładkiej, jasnej przestrzeni (biała podłoga i białe tło) pojawia się performerka, w białym prostym kostiumie zaprojektowanym przez Julitę Goździk. Znaczący był dla mnie gest wkroczenia artystki w pole sceny: widać było w półmroku, że zatrzymała się na granicy między czernią kulis a białą podłogą i wzięła oddech. Tak jakby rzeczywiście była to dla niej trudna, wymagająca premiera, w której przyszło jej się zmagać z osobistymi demonami przeszłości. Na początku oglądamy robotyczną choreografię: jej ruch ma w sobie coś kanciastego, jak gdyby płynność i swoboda ujarzmione były przez narzuconą ramę i strukturę. To może być odniesienie do ograniczeń, jakie kształtowały artystkę na etapie edukacji baletowej. Ruchowi temu towarzyszy skomponowana przez Kubę Słomkowskiego muzyka: początkowo przypomina melancholijną melodię pozytywki albo dzwonek Nokii 3310, rówieśniczki niewielkiej kamery Sony, która dziesięć lat temu służyła Szostak za pamiętnik. Potem muzyka zmienia się: z masywu dźwięków wyłaniają się zremiksowane hity z przełomu wieków, quasi-religijne "Ameno" francuskiego kompozytora Erica Leviego i "Hit Me Baby One More Time" Britney Spears, idolki nastolatek dorastających na początku XXI wieku.
Przetworzone cyfrowo piosenki brzmią nieco przerażająco, z drugiej strony budzą jednak nostalgiczny uśmiech, zresztą w całym performansie Szostak nie brak dowcipu i lekkości. W pewnym momencie artystka np. staje na grubych sandałach na platformie tak, jakby stawała na baletowych pointach. Próbuje utrzymać równowagę, uśmiecha się. Triumfuje. Następnie chowa się w...ogromnych rozmiarów makiecie kamery Sony. Trudno uniknąć tu militarnych skojarzeń: Szostak wchodzi do niej jak do czołgu. Kamera jeździ po scenie, niekiedy kierując swoje oko w stronę widowni. Obiektyw przypomina działo – czołgową armatę. Jest to niewątpliwie odniesienie do nowoczesnych teorii związanych z obiektem, którymi interesuje się artystka: materia staje się sprawcza, aktywna, obiekt to coś więcej niż martwy element scenografii. To sceniczny partner, niekiedy nawet wykonawca. Groteskowo powiększona kamera jest tutaj jak koparka w stworzonym przez Szostak w 2015 roku "Balecie koparycznym", w którym razem z Pawłem Sakowiczem zaprezentowała taniec ogromnych maszyn. Teraz artystka ponownie problematyzuje relację człowieka z obiektem. Częścią kompozycji "le journal secret" jest także utrzymana w postinternetowej estetyce animacja sebulca (twórcy, który współpracował m.in. przy PTV – Performance TV, programie Zamku Ujazdowskiego i przy queerowym festiwalu Pomada). Tym razem sebulec w ramy animacji 3D ujął wędrówkę artystki przez jej trudne doświadczenia: choreografka spotyka m.in. wielkiego groźnego kruka czy niezbyt sympatyczne żaby. Zwierzęce metafory pojawiają się jako figury wspomnianych fałszywych autorytetów. Kruk jawi się także jako górujący nad tancerką ciężar pamięci. Animacji towarzyszą fragmenty autentycznych osobistych nagrań Szostak sprzed dziesięciu lat.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Scena z przedstawienia "le journal secret", koncepcja, choreografia, taniec: Iza Szostak, fot. Marta Ankiersztejn/Festiwal Ciało/Umysł 2019
Owa podróż wstecz – do czasów bez smartfona umożliwiającego natychmiastowe udostępnianie najbardziej intymnych momentów życia – zaowocowała zaproszeniem widowni do procesu konfrontowania się z przeszłością. Szostak współtworzyła swoją autobiograficzną pracę z dramaturgiem Szymonem Adamczakiem i – co w tym przypadku szczególnie znaczące – Jakubem Woźnicą zajmującym się na co dzień m.in. ustawieniami hellingerowskimi, jedną z bardziej popularnych (i kontrowersyjnych) praktyk psychoterapeutycznych. "le journal secret" to próba przepracowania przeszłych traum w ramach pracy choreograficznej; próba wprzęgnięcia bólu, żalu, czy wstydu w mechanizmy jakimi rządzi się zdarzenie performatywne. Od teraz prywatna trauma staje się doświadczeniem publicznym, przeżywanym wobec widzów. A może nawet razem z nimi?