Pisząc o niepokoju związanym z medium teatru, mam na myśli leżącą u jego źródła zasadę, czyli spotkanie ciał w żywym planie – ktoś patrzy na to, co ktoś inny pokazuje i opowiada. Kwestie przemiany, tożsamości, prawdy i złudzenia w połączeniu z jednoczesnością przebywania w jednej – zazwyczaj ciemnej – przestrzeni sprawiają, że teatr odczuwać można jako naprawdę dziwne medium. Warzecha w swoich fotografiach sięga dalej – do wewnątrz labiryntu, czyli do trzewi (lub może raczej krwiobiegu) teatru. Do samotnych marynarek na wieszakach, do kaloryfera zakrytego flauszową kurtynką, do niczego nie przypominających fragmentów scenografii. Przede wszystkim odnoszę jednak wrażenie, że poprzez wybrane fotografie autor próbuje w ramach myślenia o teatrze uciec od człowieka, czyli jego esencji. Człowiek pojawia się na wielu zdjęciach Warzechy, ale nie jest ich kluczowym tematem. Widzimy to prześwietlone sylwetki, to zbliżenie na uśmiech albo łokieć i kawałek brody, to nieostry fragment, w którym dopiero po chwili doszukać się można policzka i płatka ucha. Wiele z proponowanych w albumie fotografii to ciasne, bliskie kadry, kontra wobec sposobu, w jaki postrzega się teatr – z oddali, mając dostęp do kilku planów jednocześnie, a zarazem nie mając dostępu do detali. Kwestia odległości, relacji, jaka tworzy się za sprawą dużego fizycznego dystansu lub jego braku to jedno z kluczowych pól, jakie eksploruje artbook Warzechy. Wracając do porównania dotyczącego atlasu, nietrudno zauważyć, że każda mapa opatrzona jest informacją o skali, w jakiej została sporządzona. "Przedstawienia" Warzechy kontestują skalę, nie odnoszą się wprost do terytorium (rozumianego jako spektakl teatralny prezentowany widowni) i nie czynią z niego punktu odniesienia, dlatego właśnie trudno przyrównać ten zbiór do atlasu.