Myślisz, że dla polskich pisarzy Instytut odgrywał wówczas istotną rolę wspierającą?
Z pewnością. I nie chodziło tylko o same przekłady, ale też np. o spotkania, które wtedy odbywały się w Instytucie, ale też w konsulacie niemieckim w Warszawie we współpracy z Instytutem. Bywało tam wielu pisarzy opozycyjnych. W Darmstadt byli w latach 80. Adam Zagajewski, Stanisław Barańczak, Wisława Szymborska. Tam właśnie poznałam tomiki Polkowskiego, Świetlickiego, Piotra Sommera, Bronisława Maja, których wiersze potem też tłumaczyłam na niemiecki. Poza tym cały ten transfer przekładowy miał pewne znaczenie polityczne, był rodzajem wsparcia dla polskiej opozycji.
A jak cały ten transfer miał się do żelaznej kurtyny, która przecież istniała wtedy i trochę chyba hamowała tę polsko-niemiecką komunikację? Słyszałem ostatnio pewien wywiad z Marcelem Reich-Ranickim, który lata powojenne spędził jeszcze, jak wiadomo, w Polsce i który powiedział tam – dotyczyło to lat 50. – że do pewnego momentu w ogóle nie wiedział, że istnieje taki pisarz jak Dürrenmatt...
Tak, ale to właśnie było wcześniej. Potem już nie było takich przeszkód. Przełomowy był tu chyba rok 1956, w którym nastąpiło pewne otwarcie. Dzięki niemu dobrze znany był też u nas np. polski jazz.
Mówiłaś, że kiedyś literackie kontakty polsko-niemieckie były bardziej intensywne niż teraz – czy to się wiąże z tym, że kiedyś było dla Niemców w literaturze polskiej więcej egzotyki, a teraz już tej egzotyki jest mało, bo pewne różnice cywilizacyjne się zatarły?
Z całą pewnością zainteresowanie literaturą polską w Niemczech spadło, trudno mi jednak powiedzieć, dlaczego tak się stało. Co najmniej od 10 lat widzę to bardzo wyraźnie. Kiedyś moje propozycje były przyjmowane z zainteresowaniem, dziś większość ich jest zdecydowanie odrzucana. Myślę, że chodzi tu o pewne tendencje rozwojowe rynku księgarskiego, na którym coraz bardziej liczy się tylko zysk. Kiedyś jeszcze liczyły się recenzje w prasie, uznanie na rynku; dziś o wszystkim decydują prawa marketingu. Nawet ciekawi i uznani autorzy mają teraz trudno. Nawet dla Stasiuka, który wydawany jest w Niemczech od 20 lat i zawsze stosunkowo dobrze się sprzedawał, muszę teraz dla każdej książki robić recenzje i te recenzje muszą być świetne, inaczej książka się nie ukaże.
Jakiś czas temu pewna lektorka dużego wydawnictwa, której zaproponowałam książkę, zapytała mnie: a jaki jest unique selling point tej książki? Byłam wtedy zaskoczona i dopiero później zdałam sobie sprawę, że rzeczywiście teraz program wydawniczy układa się według zasad marketingu i że książka musi mieć w sobie coś niepowtarzalnego, żeby wydawnictwo chciało ją wydać. Nie wystarczy, że jest dobrą literaturą.
A czy skoro mechanizmy marketingowe decydują teraz o wyborze książek do wydania, to czy czujesz też, że twoja rola jako pośrednika między literaturami jest obecnie mniejsza niż kiedyś?
Chyba istotnie trochę tak jest. Kilka lat temu zaproponowałam wydawcom powieść "Guguły" Wioletty Grzegorzewskiej, którą uważam za dobrą książkę. Zrobiłam wtedy recenzję, ale nikt nie był zainteresowany. Zainteresowanie zaczęło się dopiero, gdy książka otrzymała nominację do nagrody Bookera, wtedy wydawnictwa ustawiły się w kolejce, wydał ją w końcu C.H. Beck. I gdybym nie znała tam redaktora i nie była już dość znaną tłumaczką, to może nawet ktoś inny dostałby ten przekład i cała moja praca poszłaby na marne.
W jaką stronę będzie się według ciebie rozwijał niemiecki rynek książki w najbliższych latach i czy będzie na nim miejsce dla literatury polskiej?
Podejrzewam, ze coraz mniej. Ale jednak zawsze coś będzie się ukazywać – jak dwa lata temu powieść Martyny Bundy „Nieczułość” u Suhrkampa lub teraz dwie książki Jakuba Małeckiego w małym wydawnictwie Secession. Literatura polska – jak każda literatura ambitna – istnieje w niszy, ale ta nisza zawsze będzie. Trzeba walczyć o książki, które wydają nam się ważne.
Rozmawiał Tomasz Ososiński
Renate Schmidgall - ur. w 1955 roku w Heilbronn; studiowała slawistykę i germanistykę w Heidelbergu. W latach 1984-1996 pracowała w Deutsches Polen-Institut w Darmstadt. Od roku 1996 zajmuje się wyłącznie tłumaczeniem. Za tłumaczenia współczesnej polskiej prozy i poezji otrzymała kilka nagród, m.i. w 2001 roku nagrodę im. Jane Scatcherd (Jane-Scatcherd-Preis) przyznawaną przez Ledig-Rowohlt-Stiftung, w roku 2009 nagrodę im. Karla Dedeciusa i w 2017 nagrodę Johanna Heinricha Vossa (Johann-Heinrich-Voß-Preis) Niemieckiej Akademii Języka i Poezji (Deutsche Akademie für Sprache und Dichtung). Renate Schmidgall mieszka w Darmstadt.
Tomasz Ososiński - ur. 1975, autor, tłumacz, literaturoznawca. Tłumaczył m.in. Rilkego, Benna, Celana, Jelinek. W roku 2013 jego tomik "Pięć bajek" otrzymał nagrodę na konkursie Złoty Środek Poezji oraz nominację do Nagrody Silesius. Wydany w roku 2020 "Dom Andersena" otrzymał I nagrodę na Konkursie na książkę autorską w Świdnicy oraz nominację do nagrody Orfeusz. Uczy historii literatury na Uniwersytecie Łódzkim.