Tu pojawia się zagadnienie fizycznej przestrzeni książki. Gdybyśmy prześledzili historię literatury, to okazałoby się, że bardzo wielu pisarzy zmagało się z tym problemem. Być może właśnie dlatego, że brakowało im warsztatu twórcy przestrzeni, może umiejętności manualnych, ale mieli pełną świadomość tego, że książka jest przedmiotem. Pojawia się też druga przestrzeń – naszej opowieści. Jak pani czyta, to nakłada na to swoją przestrzeń, czyli to, w jaki sposób pani sobie wyobraża rzeczy, które opisuję. Pani wyobrażenie niekoniecznie pokrywa się z moim. Tych przestrzeni jest kilka, jedna w drugiej, jak matrioszka, i one zawsze były dla mnie fascynujące. Za każdym razem, kiedy przystępuję do pisania nowej książki, muszę ją umieścić w bardzo konkretnej przestrzeni.
A jak wygląda przestrzeń, w której Pan tworzy?
Można to podzielić na dwa etapy. Pierwszy związany jest z nieustannym przemieszczaniem się. Dziś już mniej podróżuję niż kiedyś, gdy z racji wykonywanego zawodu muzyka non stop byłem w trasie. Miałem podręczny warsztat, do tej pory zawsze chodzę z plecakiem, w którym mam zeszyt i piórnik. W nim trzymam teraz ołówki, ale kiedyś miałem zestaw czterech piór wiecznych, każde napełnione atramentem innego koloru.
Kiedy zdecydowałem się założyć rodzinę i osiąść na skraju parku narodowego w Górach Świętokrzyskich, pojawiła się tam pracownia. W latach dziewięćdziesiątych dokonała się ogromna rewolucja technologiczna, jeśli chodzi o robienie książek. Wspaniała była możliwość zapanowania samemu nad całym cyklem produkcyjnym książki, od pomysłu poprzez wszystkie jego etapy, ale to wymagało konkretnej przestrzeni. Gdzieś musiałem postawić komputer, drukarki, gilotynę, bigownicę – stworzyć warsztat introligatorski. Teraz wszystko jest w jednym miejscu.
Założył pan własne wydawnictwo Ogon Słonia, które teraz nosi nazwę Liberatorium. W eseju "Dlaczego moje książki są, jakie są" pisał pan, że dla innych wydawców książek zwykle liczą się tylko słowa, a naturalnym odniesieniem są inne teksty literackie. Pan natomiast w swojej twórczości odwołuje się między innymi do sztuki, różnych języków, do tradycji pisma obrazkowego.
W historii literatury jest wiele przykładów walki toczonej na śmierć i życie między pisarzem a wydawcą. Można do tego jeszcze dodać drukarzy, którzy mają swoje upodobania. Tolkien bardzo chciał, żeby w jego książce była nadpalona kartka. Nie przeforsował tego. Jack Kerouac, jak głosi legenda, pisał "On the road" na rolce papieru i chciał, żeby to było tak wydane, bo chodziło mu o ciągłości opowieści. Faulkner miał swój pomysł na interpunkcję. Po jego śmierci dyskutowano, czy przy wydaniu dzieł stosować interpunkcję faulknerowską, która jest wbrew zasadom angielskiej, czy jednak wszystko wyprostować. Faulkner przegrał. Nie do końca są to fanaberie pisarzy, żeby tylko zamęczyć wydawcę i wykończyć drukarza. To są rzeczy integralnie związane z opowieścią.