Właściwie niczego nie oczekiwałem. Byłem ciekawy, na jakim poziomie artystycznym i wokalnym znajdują się ci młodzi ludzie. Byłem wiele razy zachwycony tym, co robili. Jako jeden z niewielu, który dawał bardzo wysokie oceny. Na palcach jednej ręki można policzyć przypadki śpiewaków, którym dawałem najniższe oceny, ale były to przypadki naprawdę beznadziejne. Byłem otwartą białą księgą. Z wielką ciekawością słuchałem wykonań, było mnóstwo fantastycznych śpiewaków z wielkim potencjałem. Jestem pewien, że z niektórymi z nich spotkamy się jeszcze na scenie.
Dla mnie najciekawszą rzeczą w Konkursie było słuchanie zagranicznych śpiewaków w polskim repertuarze.
Mam do czynienia z tym paradoksem przez całe moje artystyczne życie, ale w drugą stronę. Przyjechałem do Austrii, nie mówiąc ani słowa po niemiecku, ale musiałem śpiewać całe role w tym języku. Później pojawiały się inne języki, którymi na początku też nie władałem. Język dla śpiewaka operowego jest tylko pewną umowną formą komunikacji i ekspresji .
W trakcie Konkursu Moniuszki faktycznie słuchanie Japończyków, Chińczyków i Koreańczyków śpiewających po polsku było fantastyczne. To też dowód na to, że język polski nie jest taki trudny. Pamiętam, jak chińska mezzosopranistka Yaije Zhang zaczęła śpiewać: "Pocznie szczebiotać i kwilić, i gruchać" – od razu dałem jej maksymalną liczbę punktów, zabrzmiała z przepiękną polską dykcją. Wszyscy uczestnicy mieli możliwość przygotowania tekstów z pianistami i couchami językowymi.
Kilka dni temu świętowaliśmy 201. urodziny Stanisława Moniuszki. W zeszłym roku był pan bardzo zaangażowany w promowanie jego twórczości.
Na tyle, na ile mogłem sobie pozwolić z uwagi na czas. Rzeczywiście, miałem kilka koncertów, w programy których mogłem wpleść więcej muzyki polskiej; zawsze udaje mi się w programach moich recitali przemycić kilka arii, pieśni – w tym utwory Moniuszki. Przynajmniej tyle mogłem zrobić. Dla mnie ukoronowaniem wieloletnich przygotowań była premiera "Halki" w Theater an der Wien, później w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie. To był bardzo długi i żmudny proces doprowadzony do szczęśliwego końca.
Moniuszko jest tego warty. To kompozytor, z którego powinniśmy być dumni. Jego muzyka jest bardzo wartościowa. Nie powinniśmy go forsować, ale musimy go promować. Nie przypisuję sobie żadnych specjalnych zasług, robiłem to, co do mnie należało.
Jak podobają się panu opery Moniuszki śpiewane po włosku?
To jest bardzo ciekawe. Sam śpiewałem arię Jontka po włosku na charity w Nowym Jorku. Brzmi to ciekawie, nagle ta polskość gdzieś zanika, ale zanika też problem językowy. Większość słuchaczy jest przekonana, że jest to Dionizetti albo wczesny, nieznany Verdi, coś włoskiego z okresu późnego bel canta.
"Halka" ma pewne fragmenty, które w swojej emocjonalności i ekspresji są typowo polskie (czy typowo słowiańskie). Ale główne arie i duety brzmią bardzo uniwersalnie, brzmią wręcz jak muzyka włoska. Troszkę sobie żartowaliśmy w Nowym Jorku, że dobrym pomysłem byłoby na początku wystawić tam "Halkę" po włosku, żeby przeskoczyć barierę języka polskiego. Jestem jednak wielkim zwolennikiem śpiewania wszystkiego w języku oryginalnym.
Wiele oper z różnych stron świata było wykonywanych głównie w tłumaczeniach. Szczególnie w krajach niemieckojęzycznych wystawiano wiele oper w niemieckiej wersji językowej. Artystycznie jest to zazwyczaj niezadowalające. W wielu średnich niemieckich teatrach śpiewa się tylko po niemiecku, to samo w wiedeńskiej Volksoper. W English National Opera śpiewa się tylko po angielsku. To bardziej przystępne dla miejscowej publiczności. Ale myślę, że koneserzy opery oczekują oryginalnego brzmienia opery. Inaczej brzmi Czajkowski po rosyjsku, inaczej po niemiecku. To samo dotyczy włoskojęzycznego Moniuszki – traci koloryt, trochę ekspresji.
Jakie zalety ma dla pana język polski w operze?
Bardzo niewiele śpiewam w języku polskim, chociaż w zeszłym roku trochę się tego nazbierało – "Halka" i pieśni Moniuszki, Karłowicza .Właściwie musiałem na nowo nauczyć się języka polskiego; wiele lat nie używałem go świadomie. Mówię oczywiście o języku wokalnym. W sferze prywatnej porozumiewam się oczywiście w języku polskim, ale jako język artystyczny musiałem odkryć go na nowo.
Śpiewając w "Halce", traktowałem go jako język obcy – z wielkim pietyzmem podchodziłem do wymawiania wszystkich samogłosek, akcentów. Do wszystkich tych rzeczy, na które zwracam uwagę śpiewając po włosku , francusku czy czesku. Zresztą dawałem takie rady polskim śpiewakom na Konkursie Moniuszkowskim, którzy nie przywiązywali uwagi do sposobu operowania językiem. Myśleli, że swoim językiem ojczystym można operować z mniejszym nakładem pracy. Każdy język trzeba traktować jako język artystyczny. Operowy język niemiecki jest zupełnie inny niż ten używany potocznie, inaczej traktuje się spółgłoski, samogłoski, ekspresję, długość dźwięków. Te wszystkie rzeczy trzeba sobie przemyśleć i poćwiczyć. Dlatego było to takie ciekawe, kiedy widzieliśmy Amerykanów czy Chińczyków śpiewających po polsku. Oni prawdopodobnie poświęcili więcej czasu, żeby potraktować polski jako język artystyczny, nie język mówiony.
Szczerze mówiąc, czasami brzmieli lepiej niż polscy śpiewacy...
Zawsze tłumaczyłem polskim śpiewakom i śpiewaczkom, żeby przestali "gadać" a zaczęli śpiewać.