Mimo braku ram medialnych, nietrudno na wystawie w Zachęcie dostrzec dominację malarstwa. Niezależnie od preferencji kuratorki, których nawet przy najbardziej inkluzywnych projektach nie da się zupełnie usunąć w cień, odpowiada to dzisiejszemu stanowi rodzimej sceny. Dość powiedzieć, że nawet w programie instytucji od początku uznawana za najbardziej awangardową w stolicy, czyli Muzeum Sztuki Nowoczesnej, w ostatnich latach highlightami są właśnie pokazy czysto malarskie: "Farba znaczy krew" (2019, kuratorka: Natalia Sielewicz) i "Opowieści okrutne. Aleksandra Waliszewska i symbolizm Wschodu i Północy"” (2022, kuratorki: Alison M. Gingeras i Natalia Sielewicz).
W praktycznie każdej sali, niezależnie od motywów przewodnich, natykamy się więc na "salonowe" fragmenty z gęsto rozwieszonymi na ścianach obrazami. To z reguły malarstwo łatwo przyswajalne, co nie znaczy, że banalne. Malarki i malarzy najmłodszych pokoleń interesuje przede wszystkim konkret. Jeśli malują codzienną rzeczywistość, to w formie wypełniającego całą powierzchnię płótna monumentalnego ziemniaka (Tomasz Kręcicki). Jeśli biorą się za wątki polityczne, to smarują obrazy w poetyce memicznej, w których piętrzą się wizerunki m.in. Lecha Wałęsy, Lecha Kaczyńskiego i Jerzego Popiełuszki, w oddali majaczą ruiny gdańskiej stoczni, a nad sceną góruje ciskający kamieniem Jan Paweł II z pomnika Jerzego Kaliny, który najwyraźniej szykuje się do wykonania fatality na wykrwawiającym się u jego stóp Karolu Marksie (Tomek Paszkowicz).
Pokrewieństwa wrażliwości i do pewnego stopnia formalnego języka w połączeniu ze skąpą obudową kuratorskiej narracji owocują niekiedy wydobyciem pokrewieństw na poziomie wręcz hasztagowym. Mamy więc kącik #mrocznemalarstwo (obowiązkowo w wyciemnionej sali z punktowym oświetleniem), w którym "Autoportret z pokrzywą" Agaty Słowak sąsiaduje z niebezpiecznie ocierającą się o epigoństwo kompozycją Martyny Pinkowskiej, wiktoriańskimi portretami Leny Achtelik i zamglonymi przedstawieniami pustych pałacowych wnętrz Łukasza Stokłosy. Ciekawiej z punktu widzenia opowieści o emocjach wypadają te momenty, w których kuratorka aranżuje prace w oparciu o formalne napięcia, jak w przypadku zderzenia wideo duetu Eternal Engine i rzeźb Jana Baszaka. Obie tworzą dystopijny klimat, posługując się skrajnie odmiennymi środkami — z jednej strony estetyką cyfrową, wykreowanymi w silniku 3D tribalowo-pustynnymi wizualizacjami, z drugiej językiem rzeźbiarskim jakby żywcem wyciągniętym z lat 80. i pokazów Koła Klipsa — figuratywnym, surowym i mrocznym.
W sali, w której kuratorka gromadzi prace odnoszące się z jednej strony do klimatycznej katastrofy, z drugiej do duchowości, nadrealizmu i ludowych wierzeń, bezkolizyjnie współistnieją soundartowa praca o topniejących lodowcach (Diana Lelonek i Denim Szram), instalacja z patyków i małych form ceramicznych przypominająca szałasy zbudowane w niewiadomym czasie przez nieznane plemię egzystujące w niewiadomym czasie i historii (Aleksandra Liput), rysunki inspirowane figurami tarota (Øleg&Kaśka), industrialna rzeźba o kosmologicznych odniesieniach pomalowana na wściekły pomarańcz (Zuza Golińska) czy obrazy odnoszące się do ludowych wierzeń (Julia Świtaj). Siłą rzeczy ujawnia to kłopot z tymi pracami, które rezygnują z opowiadania konkretnych historii i zamieniają się w rodzaj scenografii, gładko wtapiając się w tło, jakby powstały w myśl hasła "no plot, just vibes". Niepokój traci na sile oddziaływania, kiedy nie wiadomo, czego właściwie dotyczy.
Estetyzowanie traumy