Mówił pan kiedyś, że chce robić teatr dla wszystkich, ale nie dla każdego. Co to znaczy?
Wychodzę z założenia, że do teatru zapraszam każdego, kto ma na to ochotę; ale kto się załapie na moją propozycję i komu ona przypadnie do gustu – to już inna rzecz. Nie zamierzam walczyć o to, by przypodobać się każdemu. Wolę wychodzić z mocną propozycją artystyczną i szukać dla niej odpowiedniego odbiorcy.
To, na czym mi zależy, to komunikacja z publicznością. Nie uważam, że teatr powinien być miejscem autoterapii dla twórców. Co nie znaczy, że nie mogą mówić o rzeczach, które ich dotykają – wręcz przeciwnie, tak winno być. Ale ważne jest, żeby nie robić przedstawienia tylko dla siebie, ale dla odbiorców. Prowokować ich do myślenia, do dyskusji, wywoływać emocje.
Słyszałem, że zawsze czuł się pan oldschoolowcem?
Kiedy w liceum koledzy słuchali najświeższych przebojów, ja wolałem piosenki Młynarskiego i Osieckiej. Dziś coraz częściej czuję się też konserwatystą w świecie teatru postdramatycznego. Wierzę w rzemiosło i perfekcję wykonania, które nie są dziś powszechnie uznawanymi wartościami.
Jakie są największe wyzwania dla teatrów w mniejszych miastach?
Teatry samorządowe nie mają dziś łatwo. Nie jest tajemnicą, że kiedy budżet się nie domyka, najłatwiej jest zabrać pieniądze kulturze. Teatrowi w Tarnowie obcięto dotację o pół miliona, a z sześciu zaplanowanych przeze mnie premier przygotujemy w tym roku tylko dwie.
Mój kontrakt wygasa w czerwcu i moja przygoda z Teatrem im. Solskiego się kończy, ale bez względu na to, kto przyjdzie po mnie, trzeba to powiedzieć jasno: ten poziom finansowania jest niewystarczający. A z drugiej strony, mam nadzieję, że pomysły, by w Tarnowie została jedynie scena impresaryjna, bez stałego zespołu i repertuaru, nigdy nie zostaną zrealizowane.
Wróćmy na chwilę do przeszłości. Debiutował pan na tarnowskiej scenie w 1995 roku. Jak to się stało?
Któregoś ranka w regionalnym radiu Maks usłyszałem ogłoszenie o przesłuchaniach do "Małego Księcia". Zadzwoniłem i okazało się, że jestem pierwszym chłopcem, który się zgłosił. Dostałem tytułową rolę. Było to o tyle zabawne, że "Mały Książę" był musicalem, a ja nigdy nie potrafiłem śpiewać.
Tak zaczęło się to moje życie teatralne. W Solskim poznałem aktorów, z którymi później występowałem w kabarecie, a dzięki "Małemu Księciu" grałem też w Teatrze Młodego Widza, który działał wówczas bardzo prężnie. Bardzo wcześnie wiedziałem, że będę chciał pracować w teatrze.