A koty?
Było bardzo dużo kotów. Najpierw była Puszynka. Czarna kotka, która wszystkich nienawidziła. Ludzi nienawidziła, gardziła nimi. Pogłaskać Puszynkę to było święto. Miałam kiedyś urodziny, była dla mnie strasznie miła, łasiła się do mnie. Byłam strasznie szczęśliwa, że zrobiła mi taki prezent na urodziny. Po kilku latach doszło do mnie, że po prostu była w rui. Jej szylkretową córkę nazwałam Mruczynka, była dosyć puszysta – po ojcu persie. Jak rzucałam kapsel, to za nim biegła i go łapała, prawie aportowała. Niestety nie przeżyła swojego pierwszego porodu; ze strachu wsadziła głowę w jakąś dziurę i się udusiła. Na szczęście tego nie widziałam.
Później dostaliśmy od Kory czarnego perskiego kota Tootsie. Pojechaliśmy z nim na wieś, do leśniczówki – potem po całej wsi chodziły puchate koty, był strasznym Cassanovą. Wychodził na tydzień i wracał strasznie brudny, posklejany w jeden kołtun-dread. Trzeba było go rozczesywać, przycinać sierść, inaczej się nie dało...
Potem mama kupiła sobie na bazarze na Olimpii szylkretową koteczkę. Nazywała się Mimi. Była z nami długo. Miała córkę – Mruczka. To była ostatnia kotka z miotu, ekscentryczna pierdoła. Jak chciała się napić wody, to nabierała ja sobie łapką. Nasze koty wychodziły przez okno, żeby pochodzić po dachu. Mruczek tylko raz wyszła, ale była przerażona, trzymała się podłoża, jakby była straszliwa wichura. Wolała spokój.
Było więcej kotów, ale nie wiem, co się z nimi działo. Chyba było mi to oszczędzane, ale podejrzewam, że odbywało się tutaj notoryczne mordowanie kociąt.
Hrabal w książce "Auteczko" opisywał – z wyrzutami sumienia – jak własnoręcznie musiał pozbywać się nadmiaru kociąt.
Niestety, niektórzy jeszcze nie wpadli na to, że można kastrować koty.
Twoja babcia rzeźbiła nie tylko zwierzęta, które możemy spotkać w Polsce, ale i te bardziej egzotyczne. A ty miałaś jakieś marzenia związane z dziwniejszymi zwierzętami?
Gdy byłam dzieckiem, bardzo podobały mi się hieny i rosomaki. Rosomaki są ultra cool, strasznie dzielne – pociągała mnie ich charyzma. Hieny podobały mi się fizycznie, były śliczne. Jak poszłam do ZOO, byłam strasznie rozczarowana, wszystkie zwierzęta były bardzo roztyte...
Teraz kocham manule. Są piękne, dzikie, nienawidzą ludzi. Są superowe. Mój partner, Jacek Staniszewski (muzyk i dziennikarz muzyczny – przyp. red.), znalazł kilka lat temu artykuł o nich na rosyjskim portalu, mówiono tam o nich smiesznyje koszki. Znalazłam film na YouTube z amerykańskiego ZOO, oglądałam go z 500 razy. To było olśnienie. Zrobiłam wtedy pracę z manulami, ukazała się w "Playboyu", w jakimś rankingu dobrze zapowiadających się artystów czy coś takiego. Obraz był podpisany "Manul". Dostałam potem list od jakiegoś pana, że bardzo podoba mu się ta moja praca "Mamul" (śmiech). Wtedy jeszcze nikt nie znał manuli, teraz są dość popularne.
Niedawno zmarła wasza ukochana kotka, Mitusia. Jak długo była z wami?
Osiem lat. Wcześniej osiem lat mieszkała u naszych znajomych. Inaczej się wtedy nazywała, ale nie powiem jak, bo brzydko. Zawsze jak do nich przychodziłam, to poświęcałam jej więcej czasu niż ludziom. Była takim duszkiem, damą, która się pojawiała. Raczej się chowała, bo nie przepadała za ludźmi. Jak ją pierwszy raz pogłaskałam, to czułam się tak, jakbym dostała jakiś wspaniały prezent, byłam zachwycona.
Mitusia była inochodźcem. Miała męża Fosfora, ale on umarł. Potem miała nowego męża, jak on się nazywał... Nieważne, był głupi – nie ma co pamiętać jego imienia. Gdy Mitusia wróciła od weterynarza po operacji, musiała jakoś dziwnie pachnieć, tamten jej nowy mąż – młody debil – zaczął ją z tego powodu bić i prześladować. Trzymali ją zamkniętą w sypialni, strasznie się stresowała. Zaproponowali nam, żebyśmy ją przygarnęli. Jacek mówił, że nie dam sobie rady z kotem, ale jakoś się udało. Najpierw siedziała pod szafą, bała się wszystkiego, ale później była coraz mniej lękliwa.
Upamiętniłaś ją w wielu pracach. Pamiętasz, kiedy pierwszy raz ją malowałaś?
Jak u nas zamieszkała, to mówiłam swojej przyjaciółce, że będę ją często malować, ale zupełnie mi to nie wychodziło. Nie czułam tego, ale byłam zobligowana swoimi obietnicami. Zrobiłam taką pracę, nie była jakaś bardzo wybitna - bardzo długa Mitusia, która chodzi wokół takiego pieńka; można pomyśleć, że tam są dwa koty. W pieniek była wbita siekiera, takie tam pierdoły.
Potem regularnie ją malowałaś.
Czasami myślałam: "Już nic mi w życiu nie przyjdzie do głowy, co ja mam namalować" i wtedy przychodziła Mitusia ze swoją piękną buzią, patrzyła na mnie i wiedziałam, co będę malować. Mitusia była strasznie piękna; łatwiej jest kochać kota pięknego, jeszcze z dobrym charakterem – ona była bardzo życzliwa, była chodzącym dobrem. To w kotach jest niesamowite – ty możesz być brudny, śmierdzieć, puszczać bąki, mieć wielkiego pryszcza na czole, ale kotu to nie przeszkadza. Możesz być strasznym oblechem, ale jeśli jesteś delikatny w stosunku do kota, to kot będzie to akceptował albo przynajmniej tolerował.