10 płyt z Trójmiasta, które wytyczały nowe szlaki w polskiej muzyce XX wieku
Trójmiasto było i jest jednym z najważniejszych ośrodków na polskiej mapie muzycznej. Szczególnie w latach 80. i 90. znad morza wylała się fala zupełnie nowej muzyki: post-punku, awangardy, yassu, pierwszych eksperymentów z muzyką elektroniczną. Zespoły i płyty, które ukształtowały trójmiejską scenę końca XX wieku przypomina Patryk Zakrzewski.
Bóm Wakacje w Rzymie – Pierwszy/Dziewiąty (1986)
Z okładki tonpressowskiego singla spogląda młody dandys skąpany w promieniach słońca. Grafika utrzymana jest minimalistycznym, popartowym stylu, na tylnej stronie okładki widnieje zaś duży napis "Alternatywna Scena Gdańska".
Na płycie znalazły się zaledwie dwa utwory: swingujący "Pierwszy" i oniryczno-transowy "Dziewiąty" – zupełnie wyjątkowe i różne od tego, co zwykliśmy kojarzyć z polskim post-punkiem. W jednym z nielicznych artykułów o zespole, który ukazał się w piśmie "Non stop" po wydaniu singla pisano, że ich muzyka "jest nawiązaniem do stylistyki filmowej lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, w szczególności francuskiej nowej fali".
Singiel był pierwszą fonograficzną emanacją zjawiska, które w połowie lat 80. poruszyło kontrkulturową Polskę (np. na warszawskim festiwalu "Poza kontrolą" w 1986 roku poświęcono cały dzień na prezentację zespołów znad morza). Scena trójmiejska była powiewem świeżości na mocno już zakorzenionej we własnych schematach scenie niezależnej. Zespoły takie jak Bóm Wakacje w Rzymie odbiegały od jarocińskiej sztampy: inaczej grały, inaczej się ubierały, ich teksty wyróżniała poetyckość i absurdalne poczucie humoru. Miały w sobie to coś, co trudno uchwycić słowami: więcej luzu, więcej pomysłowości. Fenomen nadmorskiej fali próbował wytłumaczyć czytelnikom "Non stopu" Grzegorz Brzozowicz w artykule z 1986 roku:
Siła GSA nie polega wyłącznie na pojawieniu się znacznej liczby wykonawców, ich niewątpliwej muzycznej oryginalności, lecz przede wszystkim na inności w porównaniu z tym, co obecnie prezentuje reszta naszych nowofalowców. [...] GSA jest czymś w rodzaju "ciepłej fali", choć rytmy zespołów z Trójmiasta nie zawsze skłaniają do zabawy. Istotne jest, że grupy z Wybrzeża prezentują pewien niepisany program oparty na zauważalnej więzi między muzykami, a przy tym propozycje poszczególnych grup zasadniczo różnią się między sobą
Ten singiel i nagrania ze składanki "Fala II" to jedyne, co pozostało po zespole. Po jego rozpadzie perkusista Maciej Wanat dołączył do Apteki, a pianistka Jowita Cieślikiewicz i flecistka Anna Miądowicz założyły grupę Oczi Cziorne – prawdopodnie pierwszy kobiecy zespół na polskiej scenie niezależnej. Ich wyrafinowany, jazzujący pop na początku lat 90. brzmiał niezwykle świeżo, jednak z przyczyn personalnych grupa zawiesiła działalność (o historii zespołu przeczytasz tu). Ich debiutancka płyta ukazała się dopiero w 2001.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Pancerne Rowery, fot. Requiem Records / materiały promocyjne
Taki los podzieliło zresztą wiele zespołów z tej sceny. Pierwsza płyta Pancernych Rowerów, przez wielu naocznych świadków uważanych za najlepszy trójmiejski zespół tych czasów, ukazała się w 2012 roku. Mowa o bardzo ciekawym albumie "Wolność", wydanej przez Requiem Records, która jest zbiorem archiwalnych nagrań z lat 1981-1986.
VA – Gdynia (1988) & VA – Fala II (1988)
Na okładce pędzący trolejbus uchwycony z lotu ptaka – jeden z symboli portowego miasta (dziś Gdynia jest jednym z ostatnich trzech miast w Polsce, obok Lublina i Tychów, gdzie funkcjonuje system komunikacji trolejbusowej).
Płyta powstała z inicjatywy Waldemara Rudzieckiego, animatora kultury, który w latach 80. prowadził w Gdyni Młodzieżowe Centrum Kultury. Dobór utworów nie jest może szczególnie reprezentatywny dla trójmiejskich zespołów, ale na pewno ukazuje znak szczególny tamtejszej sceny: siłę w różnorodności. Na wytłoczonej przez Tonpress płycie możemy usłyszeć reggae'owy zespół Rocka's Delight, inspirowaną twórczością Sade piosenkę "Szampan" zespołu Call System, punkowe Po Prostu, weteranów nadmorskiej psychodelii z Apteki i Pancernych Rowerów (z coverem piosenki Czerwonych Gitar "Nikt nam nie weźmie młodości"), nowofalową Unrrę i Bieliznę.
Kontynuacją wydawnictwa była "Fala II", która ukazała się tylko na kasecie. Skład zespołów w dużej mierze powtarzał ten znany z "Gdyni": znalazły się tu utwory m.in. Pancernych Rowerów, Apteki, Bóm Wakacje w Rzymie i Bielizny. W 2018 roku ukazała się pod auspicjami Muzeum Miasta Gdyni kompilacja "Gdynia 1988 – 2018" na której utwory z legendarnej składanki zagrały trójmiejskie zespoły młodszej generacji, m.in. Kiev Office, Lastryko i Królestwo.
Bielizna – Taniec lekkich goryli (1989)
Bielizna była pierwszym zespołem wyrosłym z Trójmiejskiej Sceny Alternatywnej, który doczekał się płyty długogrającej. Melancholijno-sowizdrzalskie teksty Janiszewskiego, niezwykłe historie zwykłych ludzi, zanurzone są w melodyjnym gitarowym brzmieniu, przywołującym skojarzenia z takimi brytyjskimi zespołami jak The Smiths czy The Housemartins, ale też z jugosłowiańską nową falą.
Precyzyjnie podsumował płytę autor muzycznego bloga Trzy szóstki:
Lirycznie Bielizna była zakorzeniona w polskim krajobrazie. Miejskie legendy, opowiastki przy czystej, szydera subtelnym słowem, piwniczny kabaret, blokowy romantyzm. Cały ten arsenał nie miałby większego znaczenia, gdyby gdański kolektyw nie potrafił tworzyć piosenek. Na całe szczęście potrafił. Przywiązanie do biało-czerwonych realiów nie odnosiło się do muzyki. Bielizna w tej materii zawsze wyróżniała się na rodzimym podwórku, czerpiąc garściami z nowej fali, jangle popu i post-punku. Głównie ten drugi aspekt nakierowywał "Taniec lekkich goryli" w kierunku pojęcia "wyjątkowe". Mało która grupa potrafiła tak udanie odnaleźć pop w punk rocku. Moja teoria głosi, że Bielizna nie mogła osiągnąć więcej, gdyż była nadmiernie wyspiarska dla słuchaczy zanurzonych po szyję w nieimportowanych gitarach i zanadto swojska dla miłośników brytyjskiego grania.
Apteka – Urojonecałemiasto (1993)
Początek lat 90. w Wielkiej Brytanii to czas nielegalnych rejwów, odkrywania na nowo kontrkulturowego dziedzictwa lat 60., złotych dni psychodelików i pigułek ectasy. Czy w Polsce można było usłyszeć wówczas muzyczną odpowiedź na te zjawiska? Tu tropy prowadzą przede wszystkim do Trójmiasta, w którym na początku lat 90. rozkwitła silna, jak na ówczesne warunki, scena klubowa – za sprawą m.in. sopockiego Sfinksa. Echa madchesteru słychać na debiutanckim albumie Golden Life "Midnight Flowers" czy płycie "Enjoy" grupy IMTM. Kamieniem milowym polskiej neopsychodelii jest jednak trzecia płyta Apteki.
Gdyński zespół przeprowadził się wówczas do Warszawy i był u szczytu popularności. Ich poprzednia płyta "Narkotyki" została uznana płytą roku przez "Gazetę Wyborczą". I jakkolwiek żenująca by nie była późniejsza twórczość zespołu w XXI wieku, to w pierwszej połowie lat 90. Apteka wyznaczała zupełnie nową jakość na polskiej scenie.
Na okładce znalazła się przedziurawiona puszka coli spowita kłębami dymu. Zachodnie koncerny i nowe używki – dwa symbole transformacyjnych czasów na jednym obrazku. Filozofię Apteki z tego okresu najlepiej podsumował perkusista Maciej Wanat w wywiadzie dla miesięcznika "Brum": "gramy, filozofujemy i czasami jesteśmy przesłuchiwani".
Nad płytą unosi się aura psychodelicznego jam session. Słychać wpływy Hendrixa, funku, echa madchesteru i pustynnego rocka; wszystko to jednak zostało przełożone na własny język. Charakterystycznego sznytu dodają całości gitowskie pyskówki i surrealistyczne przerywniki ("za ofiarę ziemi z dwóch, trzech liści koki. Prosi o dobry zasiew. Przy większych pracach składa ofiarę całopalną z wybranych liści koki"). Na deser ćpuńsko-chuligańska interpretacja jednego z najpiękniejszych liryków historii polskiej piosenki: "Korowodu" Marka Grechuty wzbogacona między innymi o wyznania antypatii do dzielnicowego i jego sprzymierzeńców. Płyta zresztą miała się pierwotnie nazywać "Fuck the police". Materiał przez ponad dekadę był dostępny tylko na kasecie.
NRD – Sport i Religia (1998)
Na okładce albumu Oleg Gazenko, dyrektor Instytutu Problemów Biomedycznych w Moskwie, z dumą prezentuje czworonożnych zdobywców kosmosu, Biełkę i Striełkę. Obok napisy "wspaniały koncert" i "yass’n’core". Scena yasssowa była już wtedy rozpoznawalną marką na polskiej scenie muzycznej. Ukazały się już wówczas ważne albumy, jak trzy pierwsze płyty Miłości, "a" i "Out out to lunch" formacji Mazzoll & Arythmic Perfection czy “Tańce bydgoskie” Maestro Trytony. Nobliwe "Jazz Forum" przygotowało w 1997 roku cały numer poświęcony scenie yassowej z dołączoną kompilacją na CD.
Jednak gdybym miał wskazać jeden album, który miałby wprowadzić słuchacza w świat yassu, to byłby właśnie ten. "Sport i religia” to zapis koncertu, który NRD zagrało podczas Gdynia Summer Jazz Days. Pod szyldem NRD kryje się supergrupa Mazzoll-Olter-Trzaska-Tymański: trzech liderów szeregu trójmiejskich i bydgoskich formacji i yassowy perkusista numer jeden. Zespół gra po dwie kompozycje Mazzola, Trzaski i Tymańskiego (muzycy grali wcześniej razem w pierwszym składzie Miłości, nim do grupy dołączyli Leszek Możdżer i Maciej Sikała, a formacja pod buńczucznymi hasłami zaczęła prezentować dość jednak grzeczną muzykę). Pojawienie się zespołu w programie wydaje się być nieco zaskakujące, zaraz po nim ma grać smoothjazzowy gitarzysta Mark Whitfield. Utwory przerywane są brawurową, absurdalną konferansjerką Tymańskiego i kolegów.
Pewnie nie każdy z muzyków podzieliłby moją opinię, na przykład Trzaska w książce "Chłepcąc ciekły hel" Sebastiana Reraka stwierdza, że to "taka płyta w pół drogi, pokazująca, że byliśmy jednak młodzi i niedoświadczeni". Na pewno materiał z płyty znajduje się jeszcze gdzieś pomiędzy tradycyjnym jazzem a yassową przygodą: NRD nie eksperymentuje tak śmiało, jak niedługo później Łoskot. Wciąż to jednak cenny zapis niesamowitej koncertowej energii.
Kury – P.O.L.O.V.I.R.U.S. (1998)
"Kto w Polsce mieszka, ten się w cyrku nie śmieje", głosi nowe, spopularyzowane przez memy i hasła na transparentach, przysłowie. Podobnie jest z "Polovirusem" – trochę śmieszno, trochę straszno.
To płyta, która powinna być omawiana w szkołach średnich jako przykład kontynuacji długiej tradycji rozrachunków z polskością razem z "Trans-Atlantykiem" Gombrowicza. I tak jak Rachela u Wyspiańskiego chciała zaprosić na wesele "wszystkie dziwy, kwiaty, krzewy, pioruny, brzęczenia, śpiewy", tak Tymański i spółka przywołują wszystkie zmory polskiej muzyki: country z Mrągowa, szanty, disco polo, traktorowy rock, napuszone pieśni solidarnościowych bardów, bufetowy jazz. A wszystkie te narodowe mutacje wywracają do góry nogami na yassowo-dadaistyczną modłę.
Tymański zapowiadał płytę jako "odgórną mainstreamową broń biologiczną do rozłożenia choroby polskiego popu". Koncept albumu wziął się z tego, że Tymański, znużony jazzem, zaczął kupować podczas tras Miłości kasety disco polo. Stąd zrodził się pomysł napisania piosenki disco polo o depresji i śmierci, tematach omijanych przez twórców muzyki chodnikowej. I tak po nitce do kłębka projekt rozwinął się pomysł dekonstrukcji całej polskiej sceny muzycznej. Pierwsze numery tworzył wspólnie z Olafem Deriglasoffem, potem do składu dołączało coraz szersze grono yassowych kolegów (i nie tylko, np. w utworze "Jesienna deprecha" śpiewa basista Bielizny, Radovan Jacuniak). To także jedyna płyta wywodząca się z yassowego środowiska, która trafiła do szerszej publiczności: rozeszła się w całkiem niezłym nakładzie, Kury grały na Juwenaliach i dostały Fryderyka (Tymon wygłosił wówczas sławną przemowę przeciwko branży muzycznej, przerwaną przez organizatorów), a teledysk do "Jesiennej deprechy" można było obejrzeć we wtedy jeszcze istniejących stacjach muzycznych.
Łoskot – Amariuch (1998)
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Łoskot, 2002, fot. Krzysztof Serafin / Forum
W książeczce albumu o enigmatycznym tytule znalazło się mikroopowiadanie autorstwa Dariusza Orwata (artysta odpowiada także za fascynującą i przedziwną oprawę fotograficzną albumu):
Ach! Dokąd zajdę tym tanecznym krokiem aż po dziąsła? Wchodzą przekąski w transowym rytmie bębnów! […] Nigdy nie ocucił ich rześki poranek? Amariuch?! Nigdy nie postradali zmysłów ze względu na podkolanówki? (Och!) wchodzi kontrabas, na łyżwach wjeżdżają borsuki w szampańskim nastroju, głowonogi ekstatycznie wymachują syfonami! Rety czy na tym saksofonie wrzeszczą moje stopy?!
Wbrew pozorom, to całkiem trafny opis tego, co dzieje się na tej płycie. Mikołaj Trzaska w wywiadzie-rzece "Wrzeszcz!" opowiadał o idei przyświecającej Łoskotowi: "Chciałem, żeby zespół miał pieprznięcie jak piłka lekarska, to było nasze credo. Ale chciałem, żeby mówił naprawdę osobistym językiem. Żeby to było coś, czego nigdzie nie słyszałem".
Łoskot (w składzie Tomasz Gwińciński, Piotr Pawlak, Mikołaj Trzaska, Olo Walicki) to już nie coltrane'owska finezja kompozycji Miłości, to yassowa jazda bez trzymanki. Zespół równie chętnie, co w stronę muzyki improwizowanej, spogląda w kierunku drum'n'bassu i techno. To także jedna z pierwszych polskich płyt, na której kształt wpłynęła w takim stopniu praca w studiu z dobrodziejstwami nowoczesnej techniki. Rafał Księżyk pisał w Brumie, że to "yass XXI wieku, omotany pętlami, natchniony filozofią samplingu".
Ścianka – Statek Kosmiczny (1998)
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Ścianka, 2002, fot. Iza Kowalczyk / Forum
W jednym z numerów "Machiny" z początku XXI wieku znalazło się podsumowanie kulturalnych trendów lat 90. W tabelce zestawiono różne nowinki muzyczne ze świata i opóźnienie, z jakim dotarły do Polski. Rekordzistą był hip-hop – wg obliczeń redaktorów pisma 8 lat i 8 miesięcy (w rzeczywistości nawet parę lat później). W przypadku pierwszej płyty Ścianki mamy jednak do czynienia ze zjawiskiem spóźnionym o ponad 30 lat – jakoś tak się złożyło, że takiego garażowo-psychodelicznego rokendrola w stylu Velvet Underground, The Stooges czy MC5 się przed ich debiutem w Polsce po prostu się nie grało.
W tym zestawieniu mogłaby się znaleźć właściwie każda z trzech pierwszych płyt zespołu (dwie pozostałe to "Dni wiatru" i "Białe wakacje"). Wybrałem "Statek", bo (poza osobistym sentymentem) jego ukazanie się było na ówczesnej polskiej niczym przybycie podróżników z zupełnie innej galaktyki. Surowy i eklektyczny materiał, na który składają się garażowe brudy i transowe pulsacje, a także rzeczy zupełnie nieklasyfikowalne jak utwór "Czerwone kozaki" i przedziwne mikrosłuchowiska ("Sprawa 5-ciu pracowników Instytutu Badań Kosmicznych, zbiegłych w kwietniu 1973 z terenu zakładu w Beskid Wschodni i tam doszczętnie zdziczałych").
Kobiety – Kobiety (2000)
Określenie "supergrupa" jest często nadużywane przy okazji trójmiejskich zespołów, bowiem prawie każdy grał tam z każdym przy okazji jakiegoś projektu. Nie inaczej jest w tym przypadku: debiutancką płyta zespołu Kobiety została nagrana w mocnym składzie – Grzegorz Nawrocki (wcześniej lider zespołu Ego), Anna Lasocka (grająca wcześniej w Kurach) i Przemek Momot (grający wcześniej z Tymańskim w zespole Czan). Gościnnie zaś pojawiają się Maciej Cieślak ze Ścianki, Mikołaj Trzaska, Olo Walicki...
W notce o zespole na Wikipedii możemy przeczytać, że to "pierwsza polska grupa muzyczna, której muzykę dziennikarze mogli opisać za pomocą terminu "avant-pop". Kobiety to nieodrodne córki i synowie trójmiejskiej szkoły pisania ładnych (a przy tym inteligentnych) piosenek, kontynuatorzy tradycji zapoczątkowanej przez Bóm Wakacje w Rzymie. Płytę niósł radiowy przebój "Marcello", zawartość albumu jest jednak o wiele bardziej zróżnicowana niż koktajlowy easy listening. Jest tu miejsce na czar i szyk kojarzący się ze Stereolab (choć jak wspominał w wywiadach Nawrocki podczas pracy nad debiutanckim albumem nie znał jeszcze tej grupy) i nerwowość Sonic Youth.
Nawrocki mówił w wywiadzie dla Machiny, że zespół to dla niego "wyjście z męskiej szatni":
Wszystkie moje poprzednie zespoły były taką męską szatnią – te same dowcipy, żarty, ten sam sposób pojmowania rzeczywistości. Postanowiłem przestać być rockowcem, kiedy wpadliśmy z Anią na pomysł założenia Kobiet.
Szelest Spadających Papierków – Płyta Redłowska (2001)
Jeden ze wspomnianych na początku trójmiejskich debiutów spóźnionych o dekady – Szelest Spadających Papierków powstał w 1981 roku. W drugiej połowie lat 80. Szelest muzycznie eksplorował radykalne obszary awangardy, muzyki industrialnej i noise'u. Muzyka grupy towarzyszyła happeningom Totartu, a koncerty nieraz kończyły się demolką sprzętu i interwencją milicji. Archiwalne nagrania koncertowe z tego okresu ukazały się na trzypłytowym boksie "Trójmiejski Wiatr" z 2009 roku. O zespole w tamtych czasach opowiadał jeden z jego założycieli, Sławomir "Ozi" Żamojda, w książce "Dzika rzecz" Rafała Księżyka:
Nigdy nie interesowały nas piosenki. Założenia Szelestu były takie, że mieliśmy się wzajemnie słuchać i wykorzystywać momenty, które nas łączą. […] Mówiąc dzisiejszym językiem, robiliśmy slam przy użyciu instrumentów. Spektakl dźwiękowy budowany na bieżąco z wykorzystaniem tego, co było w zasięgu. […] To, co robiliśmy było również utylizacją lęków. Stanowiliśmy gromadę wrażliwców, ludzi, którzy nie mogli się odnaleźć w rzeczywistości. Byliśmy na offie. Przyjęliśmy formułę, że dźwięk, który wypuszczamy, jest nieprzyswajalny.
"Płytę redłowską" wypełniają koncertowe nagrania zarejestrowane w 1999 roku w gdańskim klubie Palma. Szelest końca lat 90. jest repetytywny, transowy, osadzony zarówno w jazzie jak i w nowych brzmieniach. Mroczne bity i pętle towarzyszą instrumentalnym improwizacjom. Reminiscencją totartowych czasów jest "Randka z mutantem", piętnastominutowy "zlew poetycki" w wykonaniu Pawła "Konja" Konnaka.
[{"nid":"5683","uuid":"da15b540-7f7e-4039-a960-27f5d6f47365","type":"article","langcode":"pl","field_event_date":"","title":"Jak by\u0107 autorem - w kinie?","field_introduction":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. Wyj\u0105tki te by\u0142y rzadkie w przesz\u0142o\u015bci, dzi\u015b s\u0105 nieco cz\u0119stsze, ale i dobrych film\u00f3w dzi\u015b mniej ni\u017c to kiedy\u015b bywa\u0142o.","field_summary":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. ","topics_data":"a:2:{i:0;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259606\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:5:\u0022#film\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:11:\u0022\/temat\/film\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}i:1;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259644\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:8:\u0022#culture\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:14:\u0022\/temat\/culture\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}}","field_cover_display":"default","image_title":"","image_alt":"","image_360_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/360_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=dDrSUPHB","image_260_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/260_auto_cover\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=X4Lh2eRO","image_560_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/560_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=J0lQPp1U","image_860_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/860_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=sh3wvsAS","image_1160_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/1160_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=9irS4_Jn","field_video_media":"","field_media_video_file":"","field_media_video_embed":"","field_gallery_pictures":"","field_duration":"","cover_height":"266","cover_width":"470","cover_ratio_percent":"56.5957","path":"pl\/node\/5683","path_node":"\/pl\/node\/5683"}]