To nie jest kolejna książka o Majdanie i o wojnie w Donbasie. Owszem, jest tam i Donbas, jest i Majdan, ale stanowią tylko część skomplikowanej układanki, która nazywa się Ukrainą.
To podróż przez tworzące się państwo. Niekiedy postapokaliptyczne, niekiedy ryczące od entuzjazmu. To wyprawa opłotkami najnowszej historii Ukrainy, mająca przybliżyć Polakom ten kraj, o którym czytali już sporo, ale raczej nie w ten sposób.
To książka podróżnicza, ale podróże, które opisuje, są próbą zrozumienia Ukrainy, zarówno tej "prozachodniej" i "prowschodniej".
Ta książka to również wyjaśnienie, dlaczego słowa "prozachodniej" i "prowschodniej" są napisane w cudzysłowie. "Tatuaż z tryzubem" to podróż po ukraińskim labiryncie, fascynującym, zabawnym i przerażającym. Po Ukrainie rzeczywistej i wyobrażonej.
[Ziemowit Szczerek]
Szczerek znowu w Mordorze. Postapokalipsa po pikarejsku, czyli groza i śmiech. Świetne i dla rodaków niezwykle zalecane.
[Andrzej Stasiuk]
Najlepiej oczywiście oderwać się od telewizora i pojechać samemu, żeby zobaczyć, co się dzieje tam, na Ukrainie, co za potwory tam mieszkają, co za anioły latają. Ale przecież i tak nikt nigdzie nie pojedzie – niedługo wieczorny program, którego w żadnym razie nie można przegapić. Dlatego najlepiej uwierzyć temu, kto tam był i widział wszystko na własne oczy. Powiedzmy, Ziemowitowi. On był wszędzie i wszystko widział. Spojrzenie ma chwytne, a pamięć – głęboką. Wszystko dostrzegł, wszystko zapamiętał, od niczego nie odwrócił wzroku. Spróbował opowiedzieć o kraju, który znajduje się jednocześnie tak blisko i tak daleko od Polski. Napisał o nim ostro i zdecydowanie, znaczy uczciwie.
[Serhij Żadan]
Piotr Matywiecki, "Którędy na zawsze"
Nieczęsto trafia się tomik poetycki tak jednolity i harmonijnie zakomponowany, jak "Którędy na zawsze" Piotra Matywieckiego. Każdy z kolejnych wierszy skłania do przeczytania następnego, przez co nie sposób oderwać się od lektury całego tomu. Trzynastym zbiorem wierszy autor – także eseista i krytyk znany z radiowych programów literackich – odkrywa przed nami przejmujące przestrzenie wyobraźni.
W swoich utworach Piotr Matywiecki skupia często uwagę na szczególe, niedostrzeganym na co dzień drobiazgu, obok którego nadal przechodzilibyśmy obojętnie, gdyby nam z nagła w poetyckiej frazie nie ujawnił jego potencjału. Tak, jak w makrofotografii – gdy to co mikroskopijne i niedostępne dla ludzkiego oka, za pomocą odpowiedniego układu silnie powiększających soczewek, objawia nam raptem piękno swej złożoności: osobniczej i niepowtarzalnej.
Czytelnik z podziwem przyjmuje zdolności skojarzeniowe twórcy – daleko wychodzące poza warsztat stricte poetycki – uzmysławiając sobie znienacka własne braki w spostrzegawczości i, wstyd przyznać, ignorancję.
Najnowszy tom jest dla poety równocześnie rodzajem podsumowania własnego dorobku. Z wierszy zebranych w "Którędy na zawsze" przebija doświadczenie i wiedza autora – aż chciałoby się użyć staromodnego określenia: steranego życiem mędrca – obserwatora dziejowych wypadków, w jakich, niezależnie od indywidualnych wyborów, przyszło mu wziąć udział. Strofy nierzadko iskrzą się buntem niezależnej duszy przeciw okrutnym wyrokom losu.
Maciej Płaza, "Skoruń"
Coś zaczęło do mnie gadać parę lat temu i domagało się zapisania. A gadało głównie o dzieciństwie, choć wcale nie o moim własnym. To coś raczej snuło opowieść, w której jednostkowe przypadki, zasłyszane historie i odłamki ludzkich losów mogłyby zyskać jakiś sens. I gadało prowincjonalnie; nie do końca po wiejsku, bo mój osobisty krajobraz był wiejsko-małomiasteczkowy. Ale to właśnie żywioł wiejskiego gadania narzucił mi się jako najodpowiedniejszy język: jędrny, soczysty, zmysłowy, butny, tętniący, swobodny, dosadny i liryczny zarazem.
[Maciej Płaza]
Ma niewiele lat i opinię lenia, łobuza, nicponia. Jak to mówią w jego wiosce: skorunia. Mieszka na uboczu, gdzieś na Sandomierszczyźnie, nad Wisłą, która czasem niebezpiecznie podchodzi pod wały, z ojcem sadownikiem, konstruktorem, ateuszem, buntownikiem nie wiadomo przeciw komu, i matką, żywą świętą. Są lata osiemdziesiąte XX wieku; parę lat wcześniej ojciec brał udział w tajemniczej konspiracji, dwadzieścia lat temu sąsiednią wieś spustoszyła nie do końca wyjaśniona powódź, czterdzieści minęło od nie do końca zapomnianej wojny. Skoruniem nikt się nie przejmuje, bo to jeszcze niby dziecko, ale on swoje wie, patrzy i słucha uważnie, wtyka nos w dorosłe sprawy i czuje, że zaczyna się życie: dopiero chłopięce, ale już groźne, niepojęte, czarowne.
Siedem opowieści o ziemi, rzece i robocie, o tęsknocie za nieznanym, o radosnym i lękliwym żegnaniu się z dzieciństwem, i o olśnieniach, jakie przynosi inicjacja.
Weronika Murek, "Uprawa roślin południowych metodą Miczurina"
Tomik śląskiej pisarki i dramatopisarki, obwołany jednym z najlepszych debiutów prozatorskich 2015 roku.
Świat, do którego zabiera czytelnika Weronika Murek, wydaje nam się znajomy. Znajome zwyczaje jego mieszkańców, znajome wnętrza i przestrzenie, po których się poruszają – czy kiedyś my sami tam nie byliśmy?... Próbujemy określić, dokąd trafiliśmy, jaka epoka trwa. Coś nam podpowiada – choć pewni nie jesteśmy – że może to wieś za czasów komunizmu. Albo niewielkie miasteczko. A może i stolica. Że może to Polska – bo parę szczegółów prowadzi nas w te rejony.
Pogrzeb generała Sikorskiego, powiewające flagi papieskie, pajda chleba z salcesonem. I jeszcze zachowania, które nieraz już widzieliśmy, choćby na rodzimych straganach, na przystankach wiecznie spóźnionych autobusów. Ale swojskość, którą zdążyliśmy odnaleźć po tym, jak zdanie otwierające każde z siedmiu opowiadań, zbiło nas z tropu, za chwilę znów zostanie zakłócona.
W jednym z wywiadów Murek przyrównuje to wrażenie do momentu, gdy schodząc po dobrze znanych schodach, których odległość i ilość znamy już na pamięć, nagle osuwa nam się noga. Autorka wyposaża swoje światy w "jeden czy drugi lufcik, wypustkę […], takie włazy i luki, które otwierają jeszcze jakąś inną atmosferę". Rolę tych "lufcików", "włazów" pełnią drobiazgi; połyskują, mienią się, emanują niepokojącą energią: co znajdzie się w ich obszarze, poddaje się temu dziwnemu spektaklowi, wyłania się, jakby na scenie.
Widzimy obrzędy tak nietypowe, że aż chce się zapytać, czy aby nie zmyślone; elementy ubioru czy wystroju, w których czujne oko Murek dostrzega niepowtarzalny rys – odpychający i intrygujący równocześnie. To wokół tych szczegółów, precyzyjnie wkomponowanych w "scenografię", rozrasta się porządek życia bohaterów: bohaterów wyposażonych w znaki szczególne, nakreślonych mocnym konturem, bardziej przypominających marionetki, niż prawdziwych ludzi. Ale ta umowność jest tylko pozorna, bo życie postaci, ich pragnienia i klęski, okazują się bliskie. Tak – komiczne są ich podrygi, czarny humor króluje, a obserwacja Murek – celna i bezwzględna.
[Dominika Bierczyńska]
Bronka Nowicka, "Nakarmić kamień"