Jolanta Dylewska i "Tulpan": cztery lata wśród skorpionów
Zanim Jolanta Dylewska trafiła na plan "Tulpana", jego reżyser Siergiej Dworcewoj sądził, że kobieta-operator nie wytrzyma wielomiesięcznej pracy w 50-stopniowym upale, wśród skorpionów i jadowitych węży. Dylewskiej one nie przerażały. Po czterech latach pracy na Stepie Głodowym w Kazachstanie wraz z Dworcewojem nakręciła wybitny film o żołnierzu, który po odbyciu służby wojskowej wraca na kazachski step, by tu ułożyć sobie życie i znaleźć żonę.
Zdjęcia rozpoczęli w 2004 roku, a skończyli w 2007 roku (kolejne miesiące zajęła postprodukcja). Pierwotnie mieli kręcić jedynie trzy miesiące.
Jednak kiedy w drugim miesiącu pracy nadal trwały próby i nie zrobiliśmy w zasadzie ani jednego ujęcia, było już wiadomo, że nie uda się dotrzymać terminu" – mówiła operatorka w rozmowie z Łukaszem Maciejewskim.
Prace nad filmem się przedłużały, a kolejni członkowie ekipy się wykruszali. Wyjeżdżali niemieccy producenci, scenograf ze Szwajcarii, dźwiękowcy z Francji, charakteryzacja i operatorzy z Polski i aktorzy z Kazachstanu. Na koniec pozostali jedynie aktorzy, Dworcewoj i Dylewska.
Czteroletnia praca w ekstremalnych warunkach się opłaciła. Film zdobył kilkadziesiąt nagród na światowych festiwalach, a zdjęcia nagrodzono Azjatycką Nagrodą Filmową zwaną azjatyckim Oscarem.
Spotkanie z Dworcewojem było dla Dylewskiej niezwykłym doświadczeniem. W rozmowie z Łukaszem Maciejewskim dla miesięcznika "Film" mówiła w 2009 roku:
Nagle okazuje się, że istnieją jeszcze reżyserzy, którzy są w stanie zrobić dla filmu wszystko. Mogą stracić zdrowie, popaść w straszliwe tarapaty finansowe, niemal głodować, tylko po to, żeby powstało dzieło, które naprawdę chcą stworzyć. Film jest najważniejszy. [...] Mnie przecież nie chodzi o robienie kariery, tylko o kręcenie dobrych filmów. Praca w tym zawodzie bywa naprawdę ciężka. Na planie, oddzieleni od najbliższych, oddajemy kawałek swojego życia, znaczną część siebie. Robienie tego tylko dla pieniędzy albo ewentualnego poklasku byłoby czymś absurdalnym.
Ten sposób myślenia najwyraźniej połączył polską operatorkę z Dworcewojem, który kilka lat później znów zaprosił Dylewską do współpracy. Ich "Ayka" miała premierę podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes w 2018 roku.
W festiwalowej recenzji Michał Walkiewicz z Filmwebu pisał o pracy tej dwójki artystów:
Autorka "Po-lin" kręci z ręki, stara się zajrzeć bohaterom w duszę, przysuwa obiektyw do ich twarzy na długie minuty, zaś frenetyczny sposób, w jaki ogrywane są tu sceny zbiorowe, wart jest osobnego tekstu. Sam ruch kamery, która podąża za percepcją dziewczyny, potrafi wywołać w nas zarówno odrazę, jak i nagły przypływ empatii. Bo choć Ayka kłamie, żebrze, szantażuje i zastrasza ludzi, Dworcewojowi, z bezcenną pomocą Dylewskiej, udaje się unaocznić ambiwalentny charakter jej poczynań".
Michał Englert i "Dolina kwiatów": Himalaje, miłość, reinkarnacja
Egzotyczny filmowy projekt ma też za sobą Michał Englert. Zanim stanął na planie "33 scen z życia", "Nieulotnych" i "W imię…", wziął udział w jednym z najciekawszych projektów w swojej dotychczasowej karierze. W 2007 roku Karl Baumgartner, słynny producent z Włoch, zaprosił Englerta na spotkanie z Pan Nalinem, reżyserem hinduskiego pochodzenia od wielu lat mieszkającym w Paryżu. Za kilka tygodni miał zaczynać zdjęcia do filmu "Dolina kwiatów" , ale wciąż szukał właściwego operatora. Opowiadał:
Spojrzeliśmy sobie w oczy i postanowiliśmy, że pójdziemy razem tą drogą. Zadecydował przypadek: spotkały się dwie osoby i stwierdziły, że trzeba sobie zaufać i zrobić film.
Po kilku tygodniach Englert poleciał do Indii. Przez pięć miesięcy pracował na planie w Himalajach, a później jeszcze miesiąc w Tokio. Owocem współpracy z Nalinem był widowiskowy melodramat, w którym kino przygodowe łączyło się z mistyczną opowieścią o miłości, namiętności i reinkarnacji. Wspominał później:
Praca przy "Dolinie kwiatów" to przede wszystkim ciekawe doświadczenie życiowe. Do filmu mam kilka uwag, ale możliwość poznania innej kultury i pracy z tamtą międzynarodową ekipą była niesamowitym doświadczeniem.
Dziś jest jednym z najbardziej rozchwytywanych polskich operatorów – tylko w ostatnich latach nakręcił takie filmy jak "Kongres" Ariego Folmana, "Pani z przedszkola" Marcina Krzyształowicza, "Body/Ciało" oraz "Twarz" Małgorzaty Szumowskiej, a w 2018 roku na ekrany trafiły także fotografowane przez niego "Żniwa" Etienn'ae Kallosa, rozgrywająca się w RPA opowieść o dwóch chłopcach rywalizujących między sobą o władzę i uznanie.