Na krańcach choreografii. Polska Platforma Tańca 2019
Wędrowny przegląd najciekawszych zjawisk współczesnej polskiej choreografii w tym roku odbył się w Gdańsku. Kilka dni na wybrzeżu pokazało, że rodzimy taniec jest różnorodny i ma szansę trafić do wielu, nierzadko sprzecznych gustów.
Polska Platforma Tańca jest istotnym wydarzeniem nie tylko ze względów promocyjnych (12 produkcji w programie głównym obejrzało ponad pół setki gości z zagranicy!), ale też integracyjnych. Osoby zajmujące się tańcem w Polsce często zauważają z niepokojem i smutkiem, że środowisko choreograficzne jest rozproszone i podzielone. Taneczny przegląd staje się zatem rzadką okazją do spotkania i działania, które wiąże artystów i artystki zajmujących się tańcem współczesnym, teatrem tańca czy nową choreografią; staje się wspólnym doświadczeniem legend polskiego tańca i twórców oraz twórczyń na początku drogi. Taka też była tegoroczna impreza: różnorodna i pojemna. W programie głównym zobaczyliśmy prace solowe i zbiorowe; z wyraźnym kulturowo-politycznym przekazem i te bardziej liryczne; z namiastką narracji i złożone z luźno powiązanych obrazów.
Ławice ryb, stada ptaków
Choć "flow" w wykonaniu Compagnie Linga (szwajcarskiego zespołu baletowego pod przewodnictwem Katarzyny Gdaniec i Mario Cantalupo) inspirowany był ruchem i kinestetyką grup zwierząt, spektakl – na szczęście – daleki jest od ilustracyjności czy naśladowania. W zasadzie, nie przeczytawszy opisu, można by go oglądać zupełnie poza tym skojarzeniem.
Sześcioro tancerzy i tancerek w luźnych spodniach porusza się w choreografii opartej na wspólnotowym działaniu. Ich taniec przypomina momentami rozgrzewkę, a całość nie zgłasza żadnych pretensji do bycia czymś innym niż jest, czyli lekkim, artystycznie dopracowanym widowiskiem. Momentami ruch staje się bardziej dynamiczny, zdyscyplinowany – a mniej liryczny. W tych sekwencjach taniec wydaje się aktem rytualnym, przypomina wspólną ceremonię. Oszczędna muzyka tworzona na żywo przez duet Keda wzmacnia doświadczenie "organiczności tańca", jako że dźwiękom syntetycznym towarzyszą te wydobywane z sześciostrunowego instrumentu geomungo (tradycyjny koreański rodzaj cytry przypominający "poziomą" harfę).
Rozmaite, zmienne konstelacje rzeczywiście chwilami przypominają "taniec" ławicy ryb czy stada ptaków, ale ani przez moment nie czułam, że twórcy coś mi – jako widzce – narzucają, że upierają się przy jakiejś narracji czy przy konkretnemu obrazowi. Choreografia w koncepcji Gdaniec i Cantalupo jedynie coś sugeruje. Nie jest też ona – wbrew temu, co czytamy w odautorskim opisie – "nader ekspresyjna". Siła "flow" tkwi moim zdaniem właśnie w jego lekkości i swobodzie w oglądaniu: choć inspiracja jest zwierzęca, zbiorowa choreografia przywodzić może na myśl względnie uporządkowany ruch np. drobinek kurzu czy liści na wietrze. Niewątpliwie całość ma charakter organiczny i jest bardzo łagodnym doświadczeniem, daje przyjemność podobną do tej towarzyszącej patrzeniu na akwarium z rybkami i glonami albo – uciekając się do sentymentalnych porównań – na wygaszacz ekranu ze starego Windowsa.
Na uwagę zasługuje także minimalistyczne użycie światła i oszczędna scenografia tworzące estetyczną, zgrabną i wysmakowaną pracę. Tę wieńczy natomiast poruszający obraz: światła gasną, artystka przestaje grać na instrumencie. Z ciemności dociera tylko powidok synchronicznie przemieszczających się po białej podłodze ciał i towarzyszący temu ruchowi szmer. Prosty, niemal przewidywalny zabieg domyka godzinną impresję.
Przetrwać na scenie
Jak zachowuje się człowiek w momencie ekstremalnego zagrożenia? Czy jego zachowanie różni się od zachowania zwierząt? Nad kwestią instynktu przetrwania zastanawiał się Hygin Delimat – choreograf i performer, założyciel grupy Body Architects w Wiedniu. Jego spektakl "Slowstepper – On the Ddge of Survival" zaczął się w zimnym niepokojącym anturażu. Białe chłodne światło z niesymetrycznie rozwieszonych ledowych świetlówek okala tancerza poruszającego się po pochyłym podeście. Artysta w dresie i narzuconym na głowę kapturze szamocze się i walczy. Wygląda jakby był tuż po walce i ją odreagowywał albo jakby zmagał się z jakimś bólem. Potem spektakl się zmienia: tancerz zostaje w ledwo widocznej bieliźnie, a światło zyskuje cieplejszą barwę. Choreografia staje się natomiast bardziej podobna do jogi: wykonywana powoli zawiera takie pozycje jak np. różne wariacje stania na głowie. Całość wieńczy intensywne niebieskie światło wyłaniające się spod ukośnie ustawionego podestu.
Choreografia Delimata pokazuje zmaganie, zwłaszcza w pierwszej, bardziej "nerwowej" części. Po zmianie światła spektakl przestaje być tak frapujący i angażujący i niejako oddala się od towarzyszącego mu zjawiska, jakim jest instynkt przetrwania. Ruch artysty zmienia się w praktykę zbliżoną do kalisteniki, można by pomyśleć, że w drugiej, inaczej oświetlonej sekwencji tancerz przygotowuje swoje ciało do jakiegoś starcia. Jak gdyby przypuszczał, że przyjdzie mu walczyć o przetrwanie.
Oskarżeni, ale o co?
Jeśli mowa o "nerwie" widocznym w choreografii, to zdecydowanie nadawał on ton w performansie "Mute" Janusza Orlika. Artysta ubrany na czerwono porusza się po jednolicie białej podłodze przy industrialnie brzmiącej muzyce Alexa Catony. W jego paradoksalnej choreografii jest jednocześnie zdecydowanie i niepewność, a może raczej: zdecydowanie maskujące niepewność. Na pewno także lęk. Orlik – jako jedyny spośród artystów i artystek, których performanse miałam możliwość obejrzeć w Gdańsku – nawiązywał kontakt z publicznością. Patrzył na nią oskarżającym wzrokiem. W powolnym ruchu kierował ku widowni także palce, a ten gest miał w sobie coś rozkazującego; wyprostowany palec wskazywał na cel.
W pewnym momencie artysta chwyta za mikrofon, chcąc coś powiedzieć. Przez kilkadziesiąt sekund słyszymy jego wzmocniony przez urządzenie przyspieszony oddech. Po chwili orientujemy się, że już nic nie powie. Opuszcza dłoń z mikrofonem, nie odkłada go jednak na miejsce, lecz przykłada do głośnika, tworząc bolesne dla uszu sprzężenie. Część widowni próbuje bronić się przed tym niebezpiecznym dla słuchu dźwiękiem. Czemu artysta nas atakuje? O co nas oskarża? Jego czerwona koszulka polo i spodnie zaczynają nabierać znaczenia. Nie bez przypadku kostium Orlika jest w tym najbardziej agresywnym, żywym kolorze. Kolejnym paradoksem jest to, że artysta inspirował się w swojej pracy, jak mówi, refleksją na temat niepokojącego, niebezpiecznego świata pogrążonego w kryzysie komunikacji. "Mute" nie łagodzi tych trudnych odczuć, swoją wymową nie "pacyfikuje" rozszalałej rzeczywistości, lecz tworzy atmosferę wolno płynącego lęku i alienacji. Spektakl był jedną ciekawszych i bardziej intrygujących prac przeglądu. Mimo że akty oskarżenia w teatrze czy podczas performansów jawią się prostym (i przez to nadużywanym) gestem wywodzącym się z dziedzictwa awangardowego, "Mute" było przemyślaną i nieprzeładowaną "dyskursem" propozycją.
Cztery znaczy śmierć
Zdarzały się jednak na Platformie także prace, których obecność nieco dziwiła w kontekście obserwowanego rozkwitu interesujących, nowoczesnych estetycznie zjawisk we współczesnej polskiej choreografii. Takim performansem było m.in. "Cztery" Teatru A Part i Teatru Amareya. Pracy w wykonaniu czterech zupełnie nagich tancerek-performerek towarzyszył zwięzły, ale niezwykle pojemny opis odwołujący się m.in. do języka japońskiego, w którym tytułowy liczebnik jest homonimem słowa "śmierć". Twórcy pokusili się także o umieszczenie w chmurze skojarzeń Czterech Jeźdźców Apokalipsy i takich określeń jak "cztery strony świata".
Niestety próżno było szukać tych odwołań w samym spektaklu, wydawały się one raczej pretekstowe, jakby na siłę szukano kluczy interpretacyjnych do uzasadnienia obecności czterech osób na scenie. Co do samej choreografii – towarzyszyły jej cztery krzesła i cztery wentylatory, a wizualnie całość rysowała się dosyć anachronicznie. Przez większość czasu nagość performerek była przezroczysta, nieobudowana żadnymi sensami. Momentami wchodziły w "zwarcie", a ich ruch sugerował walkę. W pewnym momencie artystki zdecydowały się nadać swojej obecności seksualny wymiar. Założyły wysokie obcasy i rozpuściły włosy, teraz sensualnie rozwiewane przez wentylatory. Ruchowi temu towarzyszyła pospolicie "seksowna" muzyka. Ten gest był zastanawiający: czy reżyser Marcin Herich zdecydował się na niego, by wyłożyć publiczności jej oczekiwania "in your face"? Czy był drwiną z wulgarnego skojarzenia, że skoro nagie kobiety w widowisku, to musi pojawić się seks albo atmosfera uwodzenia? Trudno ocenić intencje towarzyszące temu przesunięciu.
Przymus opisu
"Cztery" nie było jedynym przedstawieniem, w którego opisie znalazły się bardzo szerokie odniesienia, niewiele mówiące o samej pracy. Twórców "into me, see", Dariusza Nowaka i Dora Mamalię, zainspirowały... "intymność, bliskość, samotność". Postawili więc na hasła-wytrychy, w ramach których w spektaklu można by umieścić w zasadzie wszystko. W opisie pojawił się też pretensjonalny cytat z Johna Bergera mówiący o tym, że intymność może pojawić się między obcymi sobie ludźmi. Odniosłam wrażenie, że twórcom towarzyszył organizacyjny przymus opisu, stąd wyszło ogólnikowo i niezachęcająco. I znów pojawiło się pytanie, czy zapowiedzi paradoksalnie, zamiast poszerzać odbioru tańca, ograniczają go. Zamykają organiczny, pozawerbalny język ekspresji, a nierzadko – jak w przypadku "into me, see" – prowadzą do kuriozalnej sytuacji, kiedy tekst zapowiadający konkretne dzieło może być komentarzem-wytrychem do niejednej pracy.
Półgodzinny duet rozgrywa się na pustej scenie, obaj artyści występują w zwykłych ubraniach. Ich choreografia sugeruje bliską relację, chwilami ruch staje się bardzo emocjonalny, wręcz melodramatyczny. Wspólną sekwencję ruchu przerywa moment, w którym Nowak chwyta mikrofon i zwraca się do widowni, cytując słowa Bergera. Pod względem dramaturgii "into me, see" przypomina mozaikę luźno połączonych ze sobą elementów i trudno oprzeć się wrażeniu, że równie dobrze można by je poprzestawiać i zaprezentować w innej kolejności. Całość kończy sentymentalne solo Mamalii wykonane przy wtórze coveru słynnego utworu "Song to the Siren" zespołu This Mortal Coil. Jest w "into me, see" coś nieznośnie emocjonalnego, jakby performans prezentowany był na ciągłym wdechu. I nie zmieniają tego nawet "zabawne" (mające chyba rozluźniać tę rzewną atmosferę) wstawki, jak ta, kiedy Dor Mamalia próbuje "przerwać" Nowakowi jego krótkie wystąpienie.
Biblijne inspiracje
Innym duetem w programie Platformy była praca "Ewa i On" Iwony Olszowskiej i Pawła Koniora zapowiadana jako impresja odnosząca się do biblijnej historii Adama i Ewy. Jest to rzecz nie tyle o historii pierwszych ludzi według Księgi Rodzaju, ile o romantycznej relacji między kobietą a mężczyzną, którzy przyciągają się i odpychają, a momentami ścierają się i walczą. Na początku choreografii towarzyszy spokojna muzyka przypominająca wolno pulsujący szum fal, jednak wkrótce zmienia się w dźwięki przywodzące na myśl sygnał łączenia się z internetem przez linię telefoniczną (nieodłączna część soundscape’u lat 90.).
Relację bohaterów zaznaczają (i definiują?) także ich kostiumy: występują naprzemiennie w jednakowych spodniach, a potem w jednakowych spódnicach. Ten gest wzmacnia sceniczną więź między nimi, sugeruje, że są sobie bliscy, chwilami identyczni. Emocjonalny poziom tej pracy wzmocniony został afektowanym gestem kończącym widowisko: artyści zbliżają się do siebie w głębi sceny i światło gaśnie, a kiedy po kilku chwilach zapala się do braw – widzimy, że artyści stali w ciemności przytuleni. Duet Olszowskiej i Koniora stworzony został na kanwie improwizacji strukturalnej – artyści w ramach scenariusza improwizowali choreografię na bieżąco ("constant composition").
Inne tańce
W głównym programie znalazły się także prace artystów działających na pograniczu nowej choreografii, performansu i tańca współczesnego; negocjujące z historycznym dziedzictwem tej gałęzi sztuki, poszukujące nowych form ruchowego wyrazu. Taki był m.in. spektakl "POPULUXE" Wojciecha Grudzińskiego – inspirowana popkulturowym nadmiarem i żądzą posiadania praca, której recenzja pojawiła się we wcześniejszym wydaniu. Widzowie zobaczyli też jeden z hitów nowego tańca, czyli "Jumpcore" Pawła Sakowicza, bezpretensjonalny, "skakany" spektakl luźno inspirowany samobójczą śmiercią amerykańskiego tancerza Freda Harko, o którym więcej przeczytać można w relacji z Boskiej Komedii 2018.
Prezentacja szerokiego spektrum, w jakim porusza się polski taniec (od wspomnianej nowej choreografii do spektakli teatru tańca, jak np. zbliżona charakterem do rewii "Rozkosz" bytomskiej grupy ROZBARK) ,można uznać za sukces tegorocznej edycji Polskiej Platformy Tańca. Szkoda jednak, że na etapie ostatecznej selekcji zrezygnowano z tak interesujących formalnie i rozwijających współczesną estetykę prac, jak "Ciało i fikcja" Marii Zimpel czy "You Are Safe" Agaty Siniarskiej, zwłaszcza, że jednym z kryteriów, jakimi kierowała się komisja Platformy, było "kryterium oryginalności koncepcji artystycznej spektakli".
[{"nid":"5683","uuid":"da15b540-7f7e-4039-a960-27f5d6f47365","type":"article","langcode":"pl","field_event_date":"","title":"Jak by\u0107 autorem - w kinie?","field_introduction":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. Wyj\u0105tki te by\u0142y rzadkie w przesz\u0142o\u015bci, dzi\u015b s\u0105 nieco cz\u0119stsze, ale i dobrych film\u00f3w dzi\u015b mniej ni\u017c to kiedy\u015b bywa\u0142o.","field_summary":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. ","topics_data":"a:2:{i:0;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259606\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:5:\u0022#film\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:11:\u0022\/temat\/film\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}i:1;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259644\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:8:\u0022#culture\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:14:\u0022\/temat\/culture\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}}","field_cover_display":"default","image_title":"","image_alt":"","image_360_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/360_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=dDrSUPHB","image_260_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/260_auto_cover\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=X4Lh2eRO","image_560_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/560_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=J0lQPp1U","image_860_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/860_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=sh3wvsAS","image_1160_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/1160_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=9irS4_Jn","field_video_media":"","field_media_video_file":"","field_media_video_embed":"","field_gallery_pictures":"","field_duration":"","cover_height":"266","cover_width":"470","cover_ratio_percent":"56.5957","path":"pl\/node\/5683","path_node":"\/pl\/node\/5683"}]