Słowa oddziałują na różne elementy dzieła muzycznego: rytm, harmonię, melodię. Mowę muzyczną, posługując się pojęciem często używanym przez Bohdana Pocieja, utworu wokalno-instrumentalnego wyznacza język. Na jakie problemy natyka się tłumacz librett operowych? Mam na myśli tłumaczenia wykorzystywane później na scenie.
Głównym problemem, kiedy tłumaczy się libretto pod nuty, jest dostosowanie polskiego tekstu do prozodii języka, z którego się tłumaczy. Jest to zadanie wyjątkowo niewdzięczne, ponieważ język polski ma akcent paroksytoniczny (na przedostatnią sylabę), a większość języków, z których się tłumaczy, ma akcent ruchomy i bardzo często wypada na ostatnią sylabę. Dlatego właśnie tłumaczenia librett przyjmują nieraz tak dziwaczną i nienaturalną stylistycznie formę.
Pomocnym narzędziem w tej pracy jest tworzenie tzw. prymek, czyli układanie zdań niezależnych od sensu tekstu oryginalnego, ale za to całkowicie zgodnych z jego prozodią. Stanowią one rytmiczny wzór dla frazy docelowej. Mogę to zilustrować na przykładzie pierwszej kwestii "Śmierci w Wenecji" Brittena. Otóż Aschenbach śpiewa tam następujący dwuwiersz:
My mind beats on, my mind beats on,
and no words come.
Dosłownie znaczy to: "Mój umysł wciąż pracuje ["bije" jak serce], a [jednak odpowiednie] słowa nie przychodzą [mi do głowy]". Zdanie to w eliptyczny sposób wyraża kryzys twórczy bohatera. Pod względem zaś rytmicznym jest to czterostopowy jamb: ta TA ta TA, ta TA ta TA, ta TA, ta TAA. Mamy tu więc frazę składającą się 12 sylab, akcentowaną regularnie na drugą. Aby znaleźć dobry, czyli naturalnie brzmiący odpowiednik oryginalnej kwestii, szukamy najpierw jakiegoś wzoru w polszczyźnie i znajdujemy go na przykład u Mickiewicza – w jego słynnym liryku "Do B. Z.": "Słowiczku mój! a leć, a piej!". Mając w uszach ten wers, zaczynamy na jego podobieństwo układać frazę docelową, czyli tak samo brzmiącą kwestię Aschenbacha. I jeśli nam się poszczęści, znajdujemy w końcu w miarę wierny i gładki ekwiwalent:
Myśl go-ni myśl, myśl go-ni myśl,
a słów mi brak.
I jeszcze inny przykład tego rodzaj problemu, tym razem z "Czarnej maski" Pendereckiego. Mamy tam taką scenę: kupiec Löwel Perl, który przybywa z Amsterdamu do domu burmistrza Schullera, przywozi ze sobą list od Johnsona, niegdysiejszego czarnoskórego kochanka obecnej żony burmistrza, Benigny, i mordercy jej pierwszego męża. W liście tym szantażuje on Benignę, że ujawni mroczną prawdę o jej przeszłości i żąda pieniędzy. Perl w rozmowie z powiernicą Benigny, Różą, aluzyjnie zapowiada tę przykrą wiadomość:
RÓŻA Szukałam właśnie pana! Ma pan coś dla nas? Błagam!
Ona odchodzi od zmysłów i chyba oszaleje,
jeśli nie dowie się zaraz, czego się ma spodziewać.
PERL podając list Ciągle tego samego. To wciąż ta sama piosnka.
RÓŻA Co znaczy "ta sama piosnka"?
I tu ze strony Perla pada krótka, dosadna, jednosylabowa odpowiedź: Gelt, co znaczy dosłownie "Złoto", a faktycznie: forsa, pieniądze itp. Jak to przetłumaczyć? Partytura nie pozostawia tu żadnego marginesu swobody, bo pada w tym miejscu jedna nuta. Sprawdziłem wszystkie synonimy wyrazu „złoto” w sensie wartości materialnej. Jedynym jednosylabowym wyrazem jest słowo... "szmal". Oczywiście ze względu na kontekst i sztafaż historyczny (akcja dzieje się w XVII wieku) to nowoczesne, slangowe słowo absolutnie się nie nadaje. Wydawało się więc, że jest to rafa nie do pokonania. Wreszcie po długiej myślowej gimnastyce rozwiązałem to tak:
RÓŻA Szukałam właśnie pana! Ma pan coś dla nas? Błagam!
Ona odchodzi od zmysłów i chyba oszaleje,
jeśli nie dowie się zaraz, czego się ma spodziewać.
PERL podając list On śpiewa wciąż to samo. W kółko to samo słowo.
RÓŻA Jakie to słowo?
PERL "Płać".
Na koniec naszej rozmowy chciałbym poprosić o sporządzenie kanonu operowego według Antoniego Libery. Które opery powinny być lekturami obowiązkowymi?
Nie uważam się za dostatecznie wytrawnego znawcę opery, aby proponować tego rodzaju kanon. Mogę najwyżej powiedzieć, czego sam najchętniej słucham i co uważam za arcydzieła. No więc na początek na pewno coś Händla, na przykład "Rinaldo" i "Agrippina". Następnie bezapelacyjnie najsłynniejsze opery Mozarta: "Don Giovanni", "Wesele Figara", "Czarodziejski flet" i "Così fan tutte". Następnie czołowe dzieła mistrzów włoskich: Belliniego, Donizettiego, Verdiego i Rossiniego, a także "Opowieści Hoffmanna" Offenbacha. Oczywiście "Carmen "Bizeta. Dalej na pewno jakiś wybór z ogromnego dorobku Wagnera (choćby "Pierścień Nibelunga", "Walkirię" i "Zmierzch bogów") oraz Richarda Straussa ("Salome"). Dalej "Miłość do trzech pomarańczy" i "Ognisty anioł" Prokofiewa. A na koniec wspominana już przeze mnie "Śmierć w Wenecji" Brittena, którą uważam za absolutne arcydzieło. Oczywiście to wszystko to stanowczo za mało, ale na początek wystarczy.