Bo "Walka…" to opowieść nie tyle o życiu i twórczości Szukalskiego, ale o jego pękniętej tożsamości, o człowieku zniewolonym potrzebą sukcesu, ślepo zapatrzonym w siebie i boleśnie wybudzonym ze snu o własnej wielkości.
Film Irka Dobrowolskiego przywodzi skojarzenie z innym znakomitym dokumentem ostatnich lat, "Księciem i dybukiem" Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego opowiadającym o życiu i legendzie Michała Waszyńskiego, znakomitego filmowca, polskiego Żyda, który po II wojnie światowej zamieszkał we Włoszech i podawał się za polskiego księcia. W filmowej opowieści o Szukalskim powracają podobne motywy: pękniętego życiorysu, wielkiej historii zmieniającej prywatne losy, mitomanii i autokreacji będących odpowiedzią na traumę. Bo "Walka…" jest także opowieścią o przewrotności dziejów i dwudziestowiecznej polskiej tożsamości wykuwanej w ogniu wielkich światowych konfliktów.
Przewodnikami po świecie Szukalskiego są w "Walce…" jego młodsi przyjaciele, undergroundowi twórcy z Los Angeles, którzy Szukalskiego wybrali na swojego guru. To oni – Glenn Bray, Robert Williams, George DiCaprio (ojciec Leonardo) przed kamerą Dobrowolskiego opowiadają o spotkaniu z mistrzem i o szoku, jakim było poznanie prawdy o jego nacjonalistycznej przeszłości.
Dobrowolski łączy fragmenty wywiadów z archiwalnymi materiałami. Sięga do zdjęć i wykorzystuje kawałki autotematycznych wykładów Szukalskiego zarejestrowanych przez Glenna Braya. Różnorodność materiałów pracuje na atrakcyjność filmu, a liczący ponad 100 minut dokument ani na chwilę nie traci tempa.
Zelig z Miasta Aniołów
Dobrowolski świetnie balansuje pomiędzy różnymi tonacjami. W "Walce…" prywatny dramat artysty i opowieść o tragedii II wojny światowej przeplatają się z ironiczną opowieścią o mitomanie tworzącym na swój temat niestworzone legendy. Tragedia idzie pod rękę z komedią, a ironia nie wyklucza powagi i empatii.