Zagadką do rozstrzygnięcia były tajemnicze zgony wywołane stanem trudno wytłumaczalnej paniki, w jaką popadała część męskiej klienteli pewnego neapolitańskiego zakładu kąpielowego. Profil osób tracących życie w podejrzanie nienaturalnych okolicznościach był dość osobliwy i poniekąd pokrywał się z psychofizyczną kondycją naszego bohatera – astronauty przedwcześnie skierowanego na emeryturę z powodu nawrotów alergii. Według wstępnych ustaleń śledczych lista cech ofiar "ostrej psychozy o niewyjaśnionym etiologicznie podłożu" obejmowała: tę samą płeć, zbliżony wiek, podobną budowę ciała, przypadłości czy stan materialny.
Trzeba być mężczyzną pod pięćdziesiątkę, raczej rosłym, o pyknicznej lub atletycznej budowie, kawalerem bądź wdowcem, w każdym razie – człowiekiem w Neapolu samotnym. […] Natomiast nie należy znać języka włoskiego albo wcale, albo prawie.[…] Żeby zginąć, nie należy mieć cukrzycy. […] Ani jeden człowiek w serii nie był cukrzykiem.
Ponadto powinno się tuszować początki łysienia, mieć reumatyzm i skłonności alergiczne (na przykład katar sienny, casus naszego narratora) – krótko mówiąc, nagromadzenie danych z różnych parafii. Bohater, asekurowany przez czuwającą nad nim ekipę, stopniowo przechodził tę samą drogę, jaką przed nim odbył niejaki Adams, jedna z kręgu dziwnie niewytłumaczalnych ofiar. Dubler Adamsa przyzwyczaił się z czasem do wkładania pozostawionych przez niego ubrań i obuwia, podróżował z jego walizkami, wynajął nawet ten sam pokój w Hiltonie.
Napady psychotycznej paniki prowadzące do czynów samobójczych to niezbyt zachęcający powód, żeby wchodzić w te same buty, jakimi dysponował ten czy inny desperat. Dlatego czyn emerytowanego astronauty należy rozpatrywać w kategoriach rzadkiej odwagi, ze sporą domieszką fanfaronady. Co też, niestety, potwierdziły jego dalsze losy.
Niemały zespół ludzi asekurujących eks kosmonautę, jak też ekipa mózgowców pracujących nad rozwikłaniem zadania, w którym roiło się od samych niewiadomych, dopomogły mu zwycięsko przejść przez próby. Także dlatego, że w przebłysku intuicji w najbardziej krytycznej chwili zdołał się samodzielnie przykuć do solidnego kaloryfera kajdankami: "Randy wręczył mi je z uśmiechem w Neapolu, bym mógł zakuć mordercę, jeśli go będę miał". Po co? – żeby się nie dać skusić niezbywalnej potrzebie skoku w przestwór pozaokiennej przestrzeni.
Rozwiązanie zagadki tajemniczych zejść z tego świata okazało się jednak zdecydowanie odmienne od oczekiwanego przez zwykłych pochłaniaczy kryminałów. Nie ma bowiem takich kajdanek, w które dałoby się zakuć równie tajemniczego zabójcę, jakim okazał się ciąg pewnych czynników muszących zaistnieć, żeby osobę alergiczną ostatecznie doprowadzić w stan skrajnej depresji. Zażywający kąpieli siarczanych starzejący się panowie z dolegliwościami reumatycznymi, stosujący kosmetyki maskujące fakt łysienia, a przy tym łasuchy nie odmawiający sobie migdałowych przysmaków w cukrze, szczególnie powinni mieć się na baczności.
Zgoła niewinne substancje – pod warunkiem, że każda z osobna – w odpowiednim połączeniu stanowiły jednak piorunującą mieszankę, paraliżującą znienacka wolę wcześniej całkiem rozsądnych i trzeźwo myślących ludzi. Ciąg niezwykle sugestywnych wizji, porównywalnych do narkotycznych halucynacji, doprowadzał ich często do czynów nieodwracalnych. Bohatera "Kataru" ocalił jedynie odruch, jakiego inni straceńcy, bez kosmonautycznego treningu – nie zdołali wprowadzić w czyn.
Stanisław Lem, pisarz z wykształceniem medycznym, był doskonale zorientowany, jaki wpływ na ludzki organizm mogą wywierać preparaty chemiczne czy farmakologiczne, co pomogło mu stworzyć kryminał z perfekcyjnie postępującym zabójcą, któremu jednak trudno postawić zarzuty o działanie z premedytacją i wymierzyć mu sprawiedliwość. Doskonała orientacja w postępach nauki pozwoliła pisarzowi poprowadzić sensacyjną akcję w sposób trzymający czytelnika w napięciu do ostatniej strony, jednak już wobec kadry uniwersytecko-politechnicznych przedstawicieli nie pozostał bezkrytyczny. Wprawdzie uczeni wpadają na właściwy trop, ale odbywa się to nie bez poświęcenia pewnego kosmicznego weterana, gdyż bez jego hartu ducha i zimnej krwi ich sukces naukowy mógłby długo, lub w ogóle nie zaistnieć.
W "Katarze", jak i w wielu innych swoich powieściach, Lem uwidacznia czytelnikowi, że wszelkie osiągnięcia rzadko kiedy rodzą się bezboleśnie, a niekiedy nawet pociągają za sobą ofiary. Tu już ujawnia się sceptycyzm pisarza wobec zwyczajowych praktyk uczonych eksperymentujących na żywych organizmach tych czy innych zwierząt doświadczalnych. Ludzie poddający się z własnej woli testom badawczym dają na to przynajmniej przyzwolenie, o co trudno w przypadku pozostałych przedstawicieli fauny – a to także istotny, etyczny aspekt mocno obecny, acz nie wprost, w całej prozie Stanisława Lema.