Podobnie niewesołe myśli nawiedzały pilota od chwili nagłej utraty łączności z macierzystą rakietą, co nastąpiło wskutek oddziaływania znajdującego się nieopodal martwego lasu, skąd nieprzerwanie napływające promieniowanie niwelowało jakiekolwiek możliwości kontaktu. W tej sytuacji, dopóki Smith nie zobaczył przelatującego nad nim Kosmokratora, nie mógł wystartować, ponieważ wówczas jego usiłowania odszukania reszty załogi byłyby zdane jedynie na przypadek.
Mój szef w centralnej służbie lotniczej miał ulubione pytanie, które stawiał zwykle nowicjuszom: co ma zrobić pilot w razie przymusowego lądowania na bezludziu, w górach, albo na pustyni? Wszystko, co możliwe – brzmiała odpowiedź. – A potem, jeśli tego mało? – Potem to, co jest niemożliwe! – Być może brzmi to trochę prostacko i naiwnie, lecz jeden z moich kolegów wyszedł z lotnych piasków, w których rozbił maszynę pocztową, po pięciodniowym marszu, nie mając w ustach kropli wody, choć uczeni twierdzą, że człowiek umiera bez wody wcześniej. Kiedy go pytano, o czym myślał, idąc, zacytował powiedzenie naszego szefa.
W tym fragmencie erudyta Stanisław Lem zawarł dwie z życia wzięte historie, opisane przez Antoine'a de Saint-Exupéry'ego w "Ziemi, planecie ludzi": los zaginionego podczas lotu (styczeń 1936) autora wspomnianej książki, który odnalazł się po czterech dniach spędzonych w wędrówce przez pustynię libijską. Ten epizod Lem połączył z wcześniejszym, nadludzkim wyczynem przyjaciela pisarza, lotnika Henri Guillaumeta, zaskoczonego burzą śnieżną w Andach (w piątek, 13 czerwca 1930). Owinięty w spadochron Guillaumet dwie doby spędził w jamie wygrzebanej pod skrzydłem skapotowanego samolotu, aby po ustaniu śnieżnej zawieruchy przedzierać się pięć dni i cztery noce przez argentyńskie Andy, do chwili, gdy dotarł do pierwszej ludzkiej siedziby.
Pilot Robert Smith z "Astronautów" zabrał ze sobą do bazy na Kosmokratorze intrygujące go metalowe mrówki, które po badaniach okazały się nośnikami gromadzonych informacji. Z kolei napotkana przez uczonych rzeka elektrycznie naładowanej plazmy została przez nich rozpoznana jako źródło energii dla gigantycznych, choć dziwnie bezużytecznych urządzeń. Natomiast z odczytu owych "mrówek" naukowcy dowiedzieli się o tragicznych losach niegdysiejszych mieszkańców Wenus.
Planeta posiadająca gigantyczne struktury przemysłowe i wysoko rozwiniętą technologię, na skutek niezaspokojonych ambicji przywódców, które z czasem doprowadziły do tarć między nimi na samych wierzchołkach władzy, podzieliła się na konkurujące ze sobą odłamy polityczno-militarne, co je z czasem przywiodło do bratobójczej wojny. W starciach zbrojnych bezustannie sięgano po co lepsze metody walki, jak i do arsenału coraz bardziej zaawansowanego oręża, aż w końcu doszło do nieuniknionego – użycia energii jądrowej. Wszystkie zadziwiające Ziemian formy napotkane na planecie Wenus, były zatem szklisto-krystalicznymi pozostałościami po samounicestwieniu jej mieszkańców.
Nie wypalił także zamiar podboju Ziemi przez wojowniczo nastawionych Wenusjan. W zgliszczach zaginionej cywilizacji astronauci natknęli się bowiem na plany zdobycia naszej planety poprzez eliminację na niej wszelkich żywych organizmów. Gigantyczny statek kosmiczny z bronią jądrową na pokładzie opuścił Wenus i około dziesięć kilometrów nad samą Ziemią odmówił posłuszeństwa, po czym eksplodował, czego efekty – zdaniem pisarza – można do dziś oglądać w tajdze środkowej Syberii nad rzeką Kamienna Tunguzka.
Wczesna powieść Stanisława Lema przyniosła początkującemu autorowi science fiction nadspodziewany sukces, należała jednak do mało przezeń lubianych (podobnie jak jej koślawa ekranizacja z 1959 roku, czyli film w polsko-enerdowskiej koprodukcji zatytułowany "Milcząca gwiazda", w reżyserii Kurta Maetziga), stąd też pisarz przez długie lata wzbraniał się przed ponownym wydaniem "Astronautów". Przełamał się dopiero w 1972 roku, kiedy to w krótkim słowie wstępnym wyjaśnił okoliczności powstania książki i uzasadnił swoją niechęć do weryfikowania jej treści, dzięki czemu nadal możemy cieszyć się lekturą tej powieści, w pierwotnym, niechby nawet dość naiwnym kształcie. Jednak o tym, że "Astronauci" to bynajmniej nie historia czy pokryta kurzem biblioteczna cegła, świadczy zainteresowanie coraz nowszych pokoleń czytelników, zdobywających wiedzę o trudnych czasach, w jakich pionier nowoczesnej literatury fantastycznonaukowej rozpoczynał swoją karierę.