A dodatkowo dziś żyjemy w epoce "fake newsów".
Wtedy też istniały, tylko nie miały aż tak szerokiego obiegu, jak dzisiaj za sprawą mediów społecznościowych. Zmienił się sposób i zakres komunikacji, ale przecież Hitlerowi czy zbrodniarzom w Ruandzie wystarczyło tylko radio. Podstawowe mechanizmy, triada, którą staraliśmy się pokazać w "Obywatelu Jonesie": korupcja mediów, tchórzostwo przywódców politycznych i obojętność społeczeństw są niezbędnym warunkiem, żeby doprowadzić do katastrofy, jaką np. były nazizm, II wojna światowa, Holokaust, Wielkie Czystki czy zbrodnie stalinowskie.
Czy opowiadanie takich historii, jak w "Obywatelu Jonesie" jest w pewnym sensie moralnym obowiązkiem?
Mnie się tak wydaje. Mówienie o historii czy o sprawach, które dotyczą nie tylko jednostek, ale też głębszych mechanizmów wpływania na ludzkość powinno być częścią narracji kina. Tak zresztą bywało w różnych momentach krótkiej historii kina. Teraz filmy polityczne nie wydają się być specjalnie modne. Dominuje kino wsobne.
Czyli jakie? Mówiące o intymnych historiach?
Zajmujące się językiem kina, podejmujące jednostkowe problemy bliskie twórcom, takie jak inicjacja, dojrzewanie, kwestie tożsamościowe czy sentymentalne. Nie mówię, że to nie są ważne rzeczy. Jednak w moim przekonaniu w dzisiejszych, niebezpiecznych czasach to taki trochę trend ucieczkowy. Niektórzy twierdzą, że kino powinno być czyste i nie zajmować się polityką.