Podobnie lapidarne są fragmenty o zdrowiu psychicznym. Narratorka opisuje na przykład, jak w wieku 15 lat trafiła do poradni psychologicznej. Dowiadujemy się jedynie, że taka wizyta się odbyła, a dziewczyna usłyszała, że "właściwie jest mamą swojej mamy". To tyle – żadnej autoterapii.
"Bezmatek" nie jest ustrukturyzowaną spowiedzią ani uporządkowaną biografią. To raczej zbiór urwanych wątków, scenek, zalążków. Ta niekonkluzywność jest siłą tej książki – można czytać ją jako protest przeciwko wizji samorozwoju, w której podmiotka potrafi owocnie zintegrować każde doświadczenie, przekuć je na swoją korzyść i stworzyć na jego temat domkniętą narrację.
Narratorka, tak jak Marcinów, pracuje naukowo, jest też w podobnym wieku, zna osoby związane ze środowiskiem psychiatrycznym i psychoterapeutycznym. Nie piszę o tym, by jałowo rozważać, na ile ta książka jest autobiograficzna – chodzi raczej o to, że te zbieżności wytwarzają podczas lektury wrażenie autentyczności i szczerości. Wydaje się to o tyle istotne, że między innymi dzięki temu książka, choć sklejona z różnorodnych urywków, nie jest męczącą literacką grą konwencjami. Siłą rzeczy, niektóre fragmenty są bardziej udane, inne mniej, zdarzają się też takie, które ocierają się o banał. Jednak dzięki konfesyjności tekstu nie jest to rażące – książkę czyta się tak, jak słucha kogoś, kto chce powiedzieć coś ważnego, i ciągle próbuje na nowo, w inny sposób.