Za swoją drugą książkę, "Rzeczy, których nie wyrzuciłem", Marcin Wicha został laureatem 22. Nagrody Literackiej Nike w 2018 roku, a jednocześnie wygrał plebiscyt czytelników; jak również – nieco wcześniej – otrzymał Paszport Polityki.
Książkę organizuje nieskomplikowany, klarowny pomysł: autor wspomina zmarłą matkę w serii fragmentów opisujących różne pozostawione przez nią przedmioty, które stają się przyczynkiem do snucia wspomnień:
Ale przedmioty szykowały się do walki. Zamierzały stawić opór. Moja matka szykowała się do walki.
– Co z tym wszystkim zrobisz?
Wiele osób stawia to pytanie. Nie znikniemy bez śladu. A nawet jak znikniemy, to zostaną nasze rzeczy, zakurzone barykady.
W postaci matki Marcina Wichy zbiegają się wszystkie narracje jego książki: o PRL-u, Żydach, polskiej inteligencji, najmłodszych latach autora, trudem zdobytych przez rodziców i latami przechowywanych przedmiotach. Łukasz Najder w recenzji napisanej dla Dwutygodnika słusznie zauważa, że Wicha szczególnie zręcznie prowadzi wątek żydowskiego pochodzenia swojej matki, ukazując polski antysemityzm jako przejawiający się często w drobiazgach:
Pani menadżer pochyla się i zadaje ostatnie pytanie:
– A jak z muzyką? Ceremonia jest świecka, ale czy odcinacie się państwo od Ave Maria?
Marcin Wicha jest autorem, który swoimi książkami wytycza nowe formy narracyjne. "Jak przestałem kochać design" i "Rzeczy, których nie wyrzuciłem" są połączeniem eseju z traktatem filozoficznym oraz elementami reportażu wraz z trafnym satyrycznym komentarzem. Pisze z zadziwiającą swobodą, która sprawia, że szwy międzygatunkowe w jego zajmującej prozie są prawie niezauważalne, a kolejne książki zyskują uznanie zarówno krytyków, jak i czytelników.
Oba wymienione tytuły są wyrazem hołdu oddanego rodzicom, a zarazem opowieściami o epoce, w której autor dojrzewał emocjonalnie i intelektualnie. Są minisagami o okolicznościach przejścia z gnuśnego PRL-u do czasów obecnych, choć niestety wciąż im daleko do wytęsknionej normalności. Strona po stronie Marcin Wicha podsuwa nam krzywe zwierciadła, w których ze zdumieniem odkrywamy swoje własne rysy.