Maria Czubaszek jest niedoścignioną mistrzynią krótkich form pisarskich. Skrzących się błyskotliwymi dialogami, na ogół damsko-męskimi, o ustawicznie zmiennym balansie nastrojów. Skrajna amplituda napięć zawarta w tych tekstach pozwala autorce rozgrywać samoistne spektakle o dynamicznej dramaturgii, gdzie wygranym bywa niekoniecznie ten, kto w wymianie argumentów postawił na zdrowy rozsądek:
– Był w twoim wieku. Tylko ona była młodsza ode mnie. Może to więc kwestia wieku partnerki? Może mężczyzna w twoim wieku nie może już być zakochany w kobiecie trzydziestoletniej… takiej jak ja?
– Ależ kochanie!!! – Usiłowałem ją pocałować, ale się odsunęła.
– Obserwowałam ich dosyć długo – ciągnęła. – Kiedy tylko weszła, zerwał się, pocałował ją w policzek i z kieszeni wyjął bukiecik fiołków. Potem cały czas coś jej szeptał do ucha. Wyszli objęci, zapatrzeni w siebie… On ją naprawdę bardzo kochał!
– Ja ciebie też! Ale nie chcesz w to uwierzyć! Nie rozumiem tylko dlaczego.
– Może dlatego, że nie powiedziałam ci jeszcze najważniejszego. – Sięgnęła po zapałki, mimo że papieros się palił. – Tym mężczyzną byłeś t y. Nawet mnie nie zauważyłeś, prawda?
– Rzeczywiście… Gdybym cię widział…
– Ale mnie n i e widziałeś! – przerwała ostro.
– Bo miłość… – wiedziałem, że muszę coś powiedzieć – bo miłość, kochanie, jest ślepa!
– Ale tę dziewczynę dobrze widziałeś!
– Bo jej nie kocham. Po prostu. Masz najlepszy dowód, że to nic poważnego! Kocham tylko ciebie!
– Ale fiołki jej kupujesz!
– Skoro jej nie kocham, to przynajmniej niech dostanie czasem ode mnie kwiatki.
Opowiastki z tomu "Wszyscy niestety normalni" mają w sobie na ogół gen słuchowiskowy, bo też pisarstwo Marii Czubaszek wywodzi się z radia. Ściślej – z nieodżałowanej Trójkowej redakcji rozrywki, której programy autorka zbioru "Wszyscy niestety normalni" w sporej mierze współtworzyła. Od początku czyniła to w charakterystycznym dla siebie, niepodrabialnym stylu, skądinąd rewolucjonizującym zasady języka polskiego; szczególnie te, które rządzą szykiem zdania, że wspomnę tylko umieszczane na jego końcu, podkreślające wagę wypowiedzi, słowo zresztą: "zające przygruntowe zresztą".
Do osobistego dorobku intelektualnego pisarki należy również niestereotypowa umiejętność zasilania polszczyzny językowymi innowacjami. Czubaszkowe zwroty utrwaliły się w mowie potocznej do tego stopnia, że rzadko pamiętamy, spod czyjego pióra wyszły, zanim na dobre zagościły w powszechnym obiegu. Nie bez znaczenia jest również nasycenie ich abstrakcyjnym humorem, w którym nolens volens odbija się nasza rzeczywistość.
Często gęsto śmiało obyczajowa. W teście "Deborah. Bez spodni, ale pod krawatem" bohater dowiaduje się od telefonicznej rozmówczyni, że przez pomyłkę zostawił u niej wytarte dżinsy. Na uwagę, że on takich nie ma, otrzymuje wcale logiczną odpowiedź, a wnet całą sekwencję takichże ripost:
– Wiem! Bo zostawiłeś je u mnie.
– Widocznie zostawił je ktoś inny.
– Myślisz? – zawahała się.
– Jestem pewien. W życiu nie miałem wytartych dżinsów.
– To będziesz miał! Bo jeśli zostawił je ktoś inny, ale dotychczas się nie zgłosił…
– Nie będę donaszać spodni po twoich kochankach!
– Dlaczego zaraz po kochankach? – zaprotestowała. Chodzi o j e d n e dżinsy.
– No, więc po kochanku!
– Dlaczego zaraz po kochanku?
– Wybacz, moja droga, ale kiedy mężczyzna przychodzi do kobiety i zdejmuje przy niej spodnie…
– Dlaczego zaraz przy niej? – spytała zadziornie. – Mógł je zdjąć w łazience.
Faktycznie, mógł. Równie cięte odpowiedzi mogłyby zasilić repertuar niejednego z greckich filozofów, ze szczególnym uwzględnieniem sofistów. Oni jednak do swego grona dyskusyjnego nie dopuszczali niewiast, poprzestając na swoim, ściśle męskim gronie. Czytając teksty Czubaszek można jednak wysnuć wniosek, że dopuszczając do dysput kobiety, wiele by na tym zyskali.
Z kolei w zdaniu: "Otóż w momencie kiedy mamusia, grając oczywiście w brydża, miała już pięć lew, jeden lew nagle ją zaatakował", autorka osiąga humorystyczny efekt wykorzystując brzmieniową tożsamość pojęć z zupełnie różnych porządków. Nie inaczej postąpiła w innym, nieco dłuższym wywodzie:
W przeciwieństwie do Karola był zdolnym, ale za to niemłodym pisarzem. Nawet sporo wydawał! Miesięcznie około 10 000. I wprawdzie w zasadzie nie było mnie stać na tak kosztownego męża, nieopatrznie zakochałam się w Krzysztofie. Podziwiałam jego urodę, jego talent, a zwłaszcza jego żonę! Ale – jak się okazało – bez wzajemności. Ona nie miała jakoś do mnie serca i postawiła sprawę na ostrzu noża: albo ja, albo ona.
Nigdy nie przypuszczałam, żeby w takiej sytuacji Krzysztof mnie wybrał. Nawet mi to przez głowę nie przeszło!
I rzeczywiście. Został z żoną.
Humorystka umiejętnie wiedzie nas znajomym traktem, żeby znienacka zmienić kierunek, i to diametralnie. Repertuar ma w tym względzie zadziwiająco szeroki. A ponadto w jej opowieściach, niby w klasycznym kryminale, nie sposób przewidzieć rozwiązania.
Autorka niejednokrotnie urzeka czytelnika, chociażby takim rzeczowym stwierdzeniem: "To było jakieś dwa, może trzy rozwody temu". Jej pióro niezobowiązująco przedstawia w ten sposób upływ czasu. Na inne, ironiczno-prześmiewcze szlaki kieruje nas niekiedy takim oto wywodem logicznym: "Przyznaję. Jestem snobem. Do tego stopnia, że urlopy spędzam w kraju. W tym roku pojechałem do Chałup. Kosztowało mnie to może drożej niż w Bułgarii, ale za to miałem pełny prymityw i znakomite towarzystwo".
Wypoczynek jest bowiem o tyle skuteczny, o ile czynny, co pierwotne warunki zapewniają w nadmiarze. Wszak nie od dziś wiadomo, że nie komfort, lecz ograniczenie czyni mistrza (bodajby wypoczynku). Jakość odniesionych wrażeń jest za to bezcenna:
Pierwsza polska wyprawa, która miała sprawdzić, czy na wyspach istnieje życie, wypełniła swoje zadanie bezbłędnie. Tyle tylko, że nigdy nie powróciła. Zaginął po niej wszelki słuch. W rok później dwóch śmiałków wyruszyło na jej poszukiwanie. Wbrew przewidywaniom pesymistów poszukiwania zakończyły się pełnym sukcesem. Niestety, śmiałkowie również zaginęli.
Inne zbiorowe osiągnięcia pod naszą szerokością geograficzną uzyskujemy podobnie, wręcz niezauważalnie, właściwie mimochodem. Zjawisko to zazwyczaj pojawia się nienatrętnie, niezbyt ostro, poniekąd w tle. I tylko nieżyczliwi osobnicy napomykają niekiedy o tak zwanej propagandzie sukcesu.
Bieg dziejów nauczył nas bowiem ogłaszać klęski jako moralne zwycięstwa, bez względu na deprecjację tegoż przymiotnika. Stąd też zapewne warto dokładnie przyjrzeć się deklaracji jednej z bohaterek, niejakiej Wirginii, pochodzącej z ubogiej arystokracji brazylijskiej, skoro: "Jej marzeniem jest przyjechać do Polski i normalnie żyć". Dopuszczam podejrzenie, że z pragnieniem Brazylijki solidaryzują się również inni śmiertelnicy, niekiedy także ci z dorzecza Wisły i Wieprza.
Proza Marii Czubaszek, jak rzadko która, szeroko uśmiecha się do czytelnika. Jest w niej sporo erudycyjnych tropów, mniej lub bardziej sparafrazowanych tytułów czy wyimków z dzieł literackich, muzycznych i filmowych, co dodatkowo urozmaica lekturę w miarę przekornych, w miarę ironicznych, chociaż zawsze zabawnych opowiastek. Książka "Wszyscy niestety normalni" to oczywiście pierwszorzędny humor, dowcip, satyra, anegdota, ale – co nie bez znaczenia – literacka uczta.
Jeśli w polskiej literaturze szukać odpowiednika stylu Marii Czubaszek, to (toutes proportions gardées) przychodzi mi na myśl "W oparach absurdu" Antoniego Słonimskiego i Juliana Tuwima wraz z "Teatrzykiem Zielona Gęś" i "Listami z fiołkiem" Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. U nich również, chociaż niekoniecznie: "wszyscy niestety normalni. Do pewnego stopnia, oczywiście". Czego, oczywiście, należałoby sobie życzyć.