W tytułowym tomie, "Święcie żywych", pełnowymiarowej, liczącej ponad czterdzieści wierszy książce poetyckiej, Jarosz rozwija swoją liryczną propozycję. Nie tylko śmierć staje się tu z upływem lat coraz bardziej dotkliwa, coraz silniej obecna ("Śmierć odwróciła twarz, / przymknęła oczy, / lecz nadal mnie widzi"), ale równie mocno zaznacza się w tych utworach nowe życie – córki. Poeta w przejmujący sposób daje wyraz swojej świadomości tego, że tych dwóch porządków nie da się pomyśleć osobno, że jeszcze kilka chwil i "czas wyszarpie nas z życia".
Rafał Skonieczny napisał niegdyś, że
"paradoks tej poezji polega na tym, że świat (…) odczuwany jest w swojej nienaruszalnej całości i rozproszeniu jednocześnie. Obrazy są jak żywe, organiczne, pulsujące malunki na skale".
W podobnym tonie wypowiadał się także Wojciech Bonowicz, za siłę tych wierszy uznając
"operowanie obrazem, który nigdy nie zastyga, nie ustala się – rozszarpywany przez kolejne wspomnienia, skojarzenia, aluzje albo przez niepokój samych słów. Rozedrganym wierszem Jarosz opowiada o rozedrganym, ranliwym, okaleczonym świecie".
Jeśli szukać jakiejś uogólniającej formuły, Jarosza należałoby pewnie nazwać poetą transgresji i afirmacji – nieustannie przekraczającego granicę między tym i tamtym światem, jakby każdy zarejestrowany detal, wychwycony i przepisany na wiersz dzięki wyjątkowej zmysłowości poety, znaczył zawsze coś więcej; i jednocześnie przyjmującego świat z całym dobrodziejstwem inwentarza, świadomego, że "Święto żywych" sprowadza się zawsze nie tylko do tańca żyjących, ale w równym stopniu do tańca śmierci.