Początek nowej drogi scenicznej "Legendy Bałtyku" wyznaczył rok 2017, kiedy zespoły Teatru Wielkiego w Poznaniu przygotowały operę na podstawie ostatecznej wersji autorskiej, opracowanej przez Komitet Wydawniczy "Dzieł" Nowowiejskiego i wydanej przez PWM.
Text
Dzień wczorajszy pozostanie w historii Teatru Wielkiego niewątpliwie dniem pamiątkowym. Nasza bowiem scena operowa spełniła czyn mieszczący w sobie zasługę społeczno-kulturalną, a uczyniła to z wysiłkiem artystycznym, w rozmiarach swoich ogromnym, wywołującym nie tylko szczery podziw, lecz umożliwiającym przede wszystkim ukazanie się nowego dzieła w wykonaniu jak najdoskonalszym, w szacie zewnętrznej przechodzącej wszelkie oczekiwania. Wczorajsza premiera zgromadziła w operze elitę naszej publiczności, wypełniającej widownię Teatru po brzegi. Świat muzyczny był oczywiście reprezentowany in corpore. Przyjechali także goście z innych miast Polski, a nawet z zagranicy. Między innymi szereg recenzentów, jak np. przedstawiciel dziennika paryskiego "Le Temps"
– pisał w "Kurierze Poznańskim" Zygmunt Latoszewski, ówczesny student teorii muzyki w klasie Feliksa Nowowiejskiego w tamtejszym Konserwatorium. Entuzjastyczna recenzja Latoszewskiego, przyszłego dyrygenta i dyrektora Teatru Wielkiego w Poznaniu (piastował tę funkcję dwukrotnie, w latach 1933-39 oraz 1945-1948), ukazała się nazajutrz po prapremierze "Legendy Bałtyku" (28 listopada 1924), trzeciej opery Feliksa Nowowiejskiego po "Busoli" z 1906 roku i skomponowanych jedenaście lat później "Emigrantach", a zarazem pierwszej, która doczekała się inscenizacji, i to na deskach polskiego teatru.
Format wyświetlania obrazka
mały obrazek [560 px]
Feliks Nowowiejski, fot. Polona.pl
Z Warmiaka - Polak
Utwór zabrzmiał po raz pierwszy pod batutą Piotra Stermicza-Valcrociaty – wybitnego dyrygenta i wielkiego erudyty, który przyszedł na świat w Dalmacji, uważał się za Włocha, występował wszędzie i z największymi, a objąwszy poznańską scenę w 1922 roku, w niespełna siedem lat wywindował ją na europejski poziom. Równie powikłany życiorys przypadł w udziale Nowowiejskiemu. Polakiem był raczej z wyboru niż z urodzenia. Urodził się w Wartemborku (dzisiejsze Barczewo) w ówczesnym zaborze pruskim. Przodkowie ojca, od pokoleń osiadli na Warmii, pochodzili z Mazowsza. Matka była niemiecką Warmianką. Rodzice posługiwali się na co dzień gwarą warmińską, jedenaścioro ich dzieci – wśród nich także Feliks – mówiło i pisało tylko po niemiecku.
Nadpisz opis powiązanego wpisu
Małżeństwo z rozsądku nazwane województwem warmińsko-mazurskim, zawarte między Warmią a Mazurami w 1999 roku, poprzedzone było okresem narzeczeństwa, gdy te dwa regiony splatały się w przedziwny warkocz zależności i nazewniczych pułapek.
W roku 1900 Nowowiejski podjął studia w Kirchenmusikschule w Ratyzbonie. Z powodów dość oczywistych: Warmia zawsze była krainą odrębną. Po wejściu w skład Korony Polskiej zachowała częściową autonomię, od reszty luterańskich Prus Wschodnich odróżniała się wyznaniem katolickim. Po powrocie z Ratyzbony, Nowowiejski podjął dalsze studia u Maksa Brucha w Berlinie. Pierwszą wojnę światową odsłużył w pruskiej orkiestrze garnizonowej. Po zakończeniu konfliktu nie od razu wrócił do niepodległej Polski. Tożsamość nie tyle odzyskał, ile zbudował w sobie na nowo – z zapałem godnym najprawdziwszego neofity, którym z czasem zaraził setki tysięcy zgermanizowanych i zrusyfikowanych Polaków. Wpierw zadarł z władzami berlińskiej Hochschule, która zakazała mu wstępu na teren uczelni za uporczywe uwzględnianie polskich pieśni patriotycznych w programach swoich koncertów. Wkrótce potem zaangażował się w plebiscyt, który przegrany w 1920 roku ostatecznie pogrzebał nadzieje Polaków na włączenie Warmii do kraju. Wraz z innymi sfrustrowanymi wynikiem emigrantami osiedlił się na stałe w Poznaniu. Tam wreszcie znalazł upragnioną przystań i osiągnął z dawna wyczekiwany sukces artystyczny.
Nadpisz opis powiązanego wpisu
Maria Zientara-Malewska prosiła: "Czytaj sercem, co zostało napisane z miłości do Ziemi Ojczystej, Warmii". Za co literatura pokochała tę krainę? Pisarze opowiadają o Warmii na kilka sposobów.
Format wyświetlania obrazka
mały obrazek [560 px]
Lorenzo Perosi i Feliks Nowowiejski w Rzymie, 1903, fot. Polona.pl
Nie wszyscy chcieli docenić jego z trudem wyhołubioną polskość. Łucjan Kamieński, od 1922 roku profesor nadzwyczajny i kierownik katedry muzykologii Uniwersytetu Poznańskiego, zarzucił Nowowiejskiemu, że pisząc "Legendę Bałtyku" zachował się jak prawdziwy koniunkturalista, "dolepiając" polskie motywy do wcześniejszej, nigdy niewystawionej opery niemieckiej "Busola" ("Der Kompass"), komponowanej w latach studenckich, w ramach hojnego stypendium imienia Giacomo Meyerbeera, zobowiązującego beneficjentów do intensywnej podróży po Europie. Akcja pierwszej opery Nowowiejskiego, do niedawna uważanej za nieukończoną, rozgrywa się w Amalfi nad Zatoką Salerno, a głównym bohaterem jest Flavio Gioja, domniemany wynalazca busoli.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Feliks Nowowiejski podczas pobytu w Gdyni, 1930, fot. Polona.pl
W 1968 roku w obronie ojca wystąpił Feliks Maria Nowowiejski, pisząc na łamach "Komunikatów Mazursko-Warmińskich":
Text
Gdyby przyjąć punkt widzenia krytyki z "Kuriera Poznańskiego" (…), musielibyśmy konsekwentnie potępić nie tylko "Legendę Bałtyku", ale i (…) przykłady ze światowej literatury operowej. Są bowiem wynikiem praktyki, należącej, zacytuję Kamieńskiego, do "przedpotopowych pojęć o twórczości muzyczno-dramatycznej", do "okresu niemowlęcego" i wreszcie do grzebania się w "rupieciarni". Oczywiście, Nowowiejski zaniechał Busoli z chwilą, gdy znalazł temat atrakcyjniejszy, który bardziej go przekonywał artystycznie.
Wspomniany przez syna kompozytora "temat atrakcyjniejszy" to legendy bałtyckich Słowian, a ściślej podanie o Winecie, legendarnym grodzie u ujścia Odry, opisanym w dziele "Gesta Hammaburgensis Ecclesiae pontificum", autorstwa XI-wiecznego niemieckiego kronikarza i geografa Adama z Bremy. W późniejszych ujęciach legendy pojawił się motyw zatopienia Winety w karze za grzechy jej mieszkańców. Do niego właśnie nawiązała autorka libretta "Legendy Bałtyku", powieściopisarka i reportażystka Waleria Szalay-Groele, od 1919 roku związana zawodowo z Poznaniem. Jej tekst jest historią miłości ubogiego rybaka Domana do Bogny, którą ojciec zamierza wydać za bogatego handlarza bursztynu. Obiecuje jednak zmienić zdanie, jeśli Doman dotrze do zatopionej Winety i zdobędzie złotą koronę królowej Juraty. Zakochany rybak, wspierany przez boga Peruna, zstępuje do głębi, pokonuje morskie potwory, odczarowuje Juratę i przynosi ojcu Bogny obiecany skarb.
Nadpisz opis powiązanego wpisu
Uwodziły, kochały, topiły i skrywały tajemnice. Z folkloru przebojem wdarły się do literatury. Kim były rusałki, świtezianki i inne ondyny?
Nowowiejski bezustannie rewidował partyturę "Legendy", właściwie przed każdą z kolejnych premier swego dzieła. Po części wynikało to z wrodzonego perfekcjonizmu kompozytora, po części – z nie zawsze przychylnych opinii kolegów po fachu, którzy źródła popularności opery (wystawionej w pierwszym sezonie w Poznaniu blisko czterdzieści razy) upatrywali przede wszystkim w przystępności muzyki oraz nowatorskiej inscenizacji Stanisława Jarockiego, z wykorzystaniem projekcji i barwnych świateł zastępujących rekwizyty. Po premierach we Lwowie (1927) i Katowicach (1928), najistotniejszych poprawek Nowowiejski dokonał po wystawieniu opery w Warszawie (1937): jak pisze Marcin Gmys, "być może już z myślą o sezonie 1939-40, który nowa inscenizacja «Legendy» miała zainaugurować na scenie poznańskiej opery". Ze zrozumiałych względów do premiery nie doszło. Po wojnie "Legendę" wznawiano między innymi w Gdańsku, Łodzi i w Poznaniu, za każdym razem jednak w kontrowersyjnym ujęciu dwóch najstarszych synów kompozytora, zdaniem Gmysa "mającym niewiele wspólnego z ideą krytycznego wydania źródłowego".
Nadpisz opis powiązanego wpisu
Bałtyk ma swoje miejsce w kulturze, i to nie tylko popularnej, od wielu lat. A ile my wiemy "kulturalnej stronie" naszego chłodnego morza?
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Program Teatru Wielkiego: "Legenda Bałtyku", lata 20. XX wieku, fot. Polona.pl
Nowe życie „Legendy”
Być może początek nowej drogi scenicznej "Legendy Bałtyku" wyznaczył rok 2017, kiedy zespoły Teatru Wielkiego w Poznaniu przygotowały operę na podstawie ostatecznej wersji autorskiej, opracowanej przez Komitet Wydawniczy "Dzieł" Nowowiejskiego i wydanej przez PWM. Premiera spektaklu w reżyserii Roberta Bondary odbyła się 8 grudnia pod batutą Tadeusza Kozłowskiego.
Przedstawienie już dwa dni później zagościło na internetowej platformie operavision.eu. Jacek Marczyński pisał na łamach "Rzeczypospolitej", że "Legenda" "wpisuje się w operowy świat z przełomu XIX i XX stulecia, ma rozmach Wagnera i urok Pucciniego". Jak zauważyła Dorota Szwarcman na swoim blogu "Co w duszy gra": "słychać, że kompozytor nasłuchał się Wagnera (zwłaszcza oczywiście «Holendra tułacza»), ale zapewne także Pucciniego, a kto wie, czy i nie Debussy’ego (…). Przynajmniej parę melodii da się zapamiętać". I w gruncie rzeczy tyle wystarczy, żeby zapewnić "Legendzie" nowe życie, nie tylko na scenie. Przywołajmy raz jeszcze słowa Marcina Gmysa:
Nadpisz opis powiązanego wpisu
"Na widok przechadzającego się aleją Feliksa Nowowiejskiego maszyniści zatrzymywali tramwaje i wołali: Cześć mistrzu! Cześć pieśni!" - mówi wnuczka kompozytora Bogna Nowowiejska-Bielawska.
Text
Z muzycznego punktu widzenia "Legenda Bałtyku" jest dziełem, które wpisuje się w poetykę charakterystyczną dla muzyki późnego romantyzmu. (…) Niejako z założenia (…) opera Nowowiejskiego była dziełem anachronicznym, bo spóźnionym przynajmniej o około ćwierćwiecze. Ponieważ jednak ze współczesnej nam perspektywy fakt ten nie ma już wielkiego znaczenia, a utwór na mapie polskiej twórczości operowej 1. połowy XX wieku jawi się jako zdecydowanie wyróżniający (…), jest to kompozycja, którą z pewnością warto poznać nieco bliżej.
Podobnie jak całą historię życia Nowowiejskiego, któremu udało się zrealizować swoje operowe marzenie w mieście o ugruntowanych tradycjach muzycznych, rozśpiewanym, rozegranym i otwartym na świat. W mieście, gdzie do dziś krążą opowieści o konduktorach, którzy wstrzymywali tramwaje, żeby zabrać kompozytora w podróż w połowie drogi między przystankami. Oczywiście bez biletu.