W rozmowie z PAP przed pokazem na festiwalu w Gdyni Andrzej Wajda podkreślił:
"Ten film nie powstał z gniewu, raczej z długiego doświadczenia".
Bohaterem jest malarz, który sprzeciwił się doktrynie socrealizmu: Władysław Strzemiński (1893-1952), pionier awangardy w Polsce lat 20. i 30. XX w., teoretyk sztuki, pedagog w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Łodzi (obecnie ASP im. Strzemińskiego). Główną rolę w "Powidokach" gra Bogusław Linda. W finale filmu rozbrzmiewa piosenka: "Ukochany kraj, umiłowany kraj".
Joanna Poros , PAP: "Pana, panie Strzemiński, należałoby wepchnąć pod tramwaj" - takimi słowami do artysty o międzynarodowej sławie zwraca się minister kultury. Ten sam minister wygłasza przemówienie, w którym podkreśla, że "trwa ofensywa partii w kulturę" oraz nawołuje studentów szkół artystycznych do "walki z kosmopolityzmem i czołobitnością wobec kultury Zachodu".
Andrzej Wajda: Są to fragmenty autentycznego przemówienia ministra kultury i sztuki Włodzimierza Sokorskiego. Ten tekst istnieje i jego część w filmie wykorzystałem. To fragment przemówienia, które Sokorski wygłosił, jeśli dobrze pamiętam, na zjeździe szkół artystycznych w Poznaniu, na którym byłem obecny jako student Szkoły Filmowej w Łodzi.
Jeśli zaś chodzi o słowa, które Sokorski wypowiada do Strzemińskiego - że jego "należałoby wepchnąć pod tramwaj" - to nie jest historia związana z samym Strzemińskim, jednak także prawdziwa. Myślę, że miałem prawo użyć tego cytatu w filmie. Naprawdę są to słowa, które usłyszał - właśnie od ministra Sokorskiego - Witold Lutosławski.
Miało to miejsce po zebraniu, na którym Lutosławski zabrał głos i w zdecydowany sposób bronił wolności artysty. Wówczas Sokorski, zdenerwowany, że ktoś się jego poglądom przeciwstawia, wychodząc z sali, wypowiedział do Lutosławskiego słowa o "wepchnięciu pod tramwaj". Lutosławski opowiedział tę historię mnie. Realizując "Powidoki", pomyślałem, że jest to moment, gdy powinniśmy tamte słowa przypomnieć.
Znajomi malarza, inni twórcy, starają się bronić Strzemińskiego przed atakami władz, przypominając, że jest on artystą wybitnym, uznanym na świecie, że założył pierwsze w Polsce i drugie w Europie muzeum sztuki współczesnej oraz że w związku z tym jego pozycja powinna być niepodważalna. Ministra to jednak nie przekonuje.
Film "Powidoki" opowiada o najgorszym okresie w powojennej Polsce, o latach 1948-1952, czasie wprowadzania sowieckiego socrealizmu w sztuce. Kończy się śmiercią Strzemińskiego. To były najgorsze czasy. W tych najgorszych czasach takie właśnie padały słowa. I takie były restrykcje wobec artystów, jakie pokazałem w filmie.
Mieszkając w Łodzi, Strzemiński - wcześniej współpracownik Kazimierza Malewicza, artysta, który zetknął się także z Markiem Chagallem - musi słuchać przez radio przemówień o klasie robotniczej, a z mieszkania oglądać pierwszomajowe pochody. Gdy za oknem pojawia się wielki portret Stalina, malarz próbuje go zniszczyć. Nękany przez UB jako "sabotujący rewolucję", słyszy: "Ma pan talent. Dlaczego nie chce pan włączyć się w przemiany społeczne?". Pada żądanie, by się zdeklarował, opowiedział za doktryną socrealizmu: "Stoi pan na rozstaju dróg. Nie może pan tak stać wiecznie. Musi pan wybrać".
Strzemiński jako artysta kształtował się w Rosji, gdzie powstawała wówczas najbardziej awangardowa sztuka tamtych czasów. Zetknął się z Malewiczem, Kandinskym. Do Polski, z żoną - rzeźbiarką Katarzyną Kobro, przeniósł się w 1922 r. Wcześniej widział w Rosji rewolucję. Zdawał sobie sprawę, że w ZSRR po 1922 r. jego egzystencja jako artysty nie ma szans.
Większość polskich artystów nie widziała wcześniej takiego systemu, jaki widział Strzemiński. Artyści w Polsce sądzili początkowo, że coś takiego, taki system, nie może trwać. Czy to jest możliwe, czy rzeczywiście, czy nas to musiało spotkać - pytali. A tu nagle - okazuje się, że to trwało lata. Strzemiński o tym systemie wiedział dużo wcześniej, dlatego opuścił ZSRR i przyjechał do Łodzi, aby móc kontynuować swoje awangardowe malarstwo.
Pod koniec lat 20., z inicjatywy m.in. Strzemińskiego i Kobro, powstała tam awangardowa Grupa a.r. (artyści rewolucyjni), do której należał także Julian Przyboś. W filmie pokazana jest przyjaźń Strzemińskiego i Przybosia na ostatnim etapie życia malarza. "Jeśli artysta nie może mówić pełnym głosem, powinien milczeć" - mówi grany przez Krzysztofa Pieczyńskiego poeta do niszczonego przez komunistyczne władze Strzemińskiego.
To zdanie inspirowane jest słowami naszego wielkiego poety Czesława Miłosza, że jeśli nie możesz mówić prawdy, zamilknij. A przecież takie próby musiały istnieć, bo wielu artystów próbowało dawać widowni jakieś sugestie na temat tej rzeczywistości, aby mogła ona następnie odczytać więcej. Ta gra była bardzo kusząca.
Ja to dobrze pamiętam, bo byłem wielokrotnie świadkiem, zwłaszcza w teatrze, tego rodzaju sytuacji - siedziała cenzura, która sprawdzała, czy tekst się zgadza, a nie obserwowała jednocześnie wszystkiego, co dzieje się na scenie. Tymczasem na podstawie tego, co się działo na scenie, widownia domyślała się czegoś dla siebie, reagowała śmiechem. A cenzura sprawdzała słowa, tylko czy słowa się zgadzają. Ta gra była więc dla artystów bardzo kusząca. Jednak są takie chwile, że artysta musi milczeć.
Wróćmy do innego cytatu z filmu - o staniu na rozstaju dróg, które nie może trwać wiecznie, że trzeba się w pewnym momencie na coś zdecydować.
Byli tacy artyści - i to tacy, którzy odegrali potem ogromną rolę w przekształcaniu Polski w kraj o wiele bardziej wolny. W końcu w pewnym momencie kino polskie, na tle kinematografii innych krajów opanowanych przez sowiecki system, było najbardziej niezależne, najbardziej przemawiające do świata. Nasze filmy były za granicą pokazywane, bo mówiły, co naprawdę dzieje się po tej stronie berlińskiego muru.
Scenariusz "Człowieka z marmuru" czekał na realizację 13 lat. Ale trzeba było mieć wiarę, że przyjdzie chwila, gdy ja będę ten film mógł zrobić. Kiedy ta chwila nadeszła, postawiłem wszystko na jedną kartę - żeby zrobić ten film jak najbardziej wyrazistym, zrealizować go z całą gwałtownością wypowiedzi politycznej. To było możliwe tylko dzięki Józefowi Tejchmie, który podjął odpowiedzialność polityczną za ten film.