Kształt rodzimego, współczesnego teatru lalek, nie jawi się jako forma sztuki o rysie typowo polskim. Osłabła, tak charakterystyczna dla poszukiwań chociażby poznańskiego "Marcinka" Leokadii Serafinowicz i Wojciecha Wieczorkiewicza, fascynacja folklorem. Nigdy w Polsce nie mieliśmy też bohatera charakterystycznego, jak chociażby rosyjski Pietruszka, francuski Poliszynel czy angielski Punch. Typ polskiej lalki teatralnej - stworzonej przez Bunscha kukiełki o prostym, geometrycznym kształcie, funkcjonuje może w świadomości teatrologów i lalkarzy, ale jej używanie nie charakteryzuje już obecnie rodzimego teatru lalek, nigdy też nie było taką tradycją, jak japońskiego bunraku, czy sycylijskie marionetki na drutach. Znakiem rozpoznawczym przestała być również polska plastyka teatralna, wśród twórców średniego i młodszego pokolenia trudno znaleźć takich rewolucjonistów jak Bunsch i Berdyszak. Powszechna jest również opinia, że brakuje młodych, zdolnych reżyserów lalkowych. Patrząc na poczynania teatralne Ireneusza Maciejewskiego, Agaty Biziuk czy Marcina Bikowskiego, wierzę, że zmienią, a powoli już zmieniają to smutne oblicze polskiej reżyserii lalkowej, której rzeczywiście brakuje obecnie twórców tej miary co Jan Wilkowski czy nie zawsze doceniany Jan Dorman (1912-1986).
Polskość nie jest zatem tym, co charakteryzuje nasz teatr lalek, nie można też mówić o typowo polskich technikach pracy z lalką czy o używaniu konkretnych form plastycznych. Nie jest to jednak wada. Polskie teatry lalkowe już dawno otworzyły się na doświadczenia światowego lalkarstwa, choć początki nie były wcale łatwe. Istniejący od 1966 roku festiwal, noszący obecnie nazwę Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Lalkarskiej, był przez lata 60., 70. i 80. jedynym "oknem na świat" dla polskiego lalkarstwa i publiczności. Chociaż większość teatrów miała na swoim koncie liczne tournée po krajach europejskich, i nie tylko, to jednak festiwal w Bielsku-Białej był przez wiele lat jedynym w Polsce miejscem konfrontacji dokonań rodzimych grup z teatrami ze Wschodu i Zachodu. Obecnie jest takich możliwości więcej, stwarza je chociażby, pracujący już od piętnastu lat na swoją renomę - Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek "Spotkania" w toruńskim "Baju Pomorskim", na którym zobaczyć można zarówno świetne teatry polskie, jak i nieprzypadkowo dobrane spektakle zagraniczne, pokazujące tendencje w światowym lalkarstwie, względem których Polska nie jest wcale zapóźniona. Brakuje może u nas tak szeroko i śmiało pojętej animacji, jaką zaprezentowano podczas ostatnich "Spotkań" w spektaklu Intymność. Niemiecka artystka - Iris Meinhardt -poprzez użycie multimediów włączyła swoje ciało do wideoanimacji, jednocześnie ingerując w obraz w takich sposób, jakby animowała samą siebie niczym lalkę. Są już jednak polskie spektakle, w których zagościły ciekawe wizualizacje - jak chociażby Afrykańska opowieść, czyli Tygrys Pietrek (2007) w reżyserii Zbigniewa Lisowskiego z multimedialną scenografią Pavla Hubički oraz projekcjami Sylwestra Siejny i Lisowskiego. Teatr lalek nadal zatem nadąża za tendencjami w sztuce najnowszej, choć faktycznie kreowania zjawisk nowych, niespotykanych dotychczas na obszarze całej praktyki artystycznej, niestety nie można mu przypisać.
Lalka też człowiek?
Kiedy spoglądam jednak na lalkarską mapę polskich festiwali, uświadamiam sobie, że wciąż nie zostały jeszcze do końca przepracowane dwa podstawowe tematy-dylematy lalkarstwa polskiego, ale i europejskiego. Już w latach 40. Zofia i Władysław Jaremowie, zakładając w Krakowie Teatr "Groteska", marzyli o stworzeniu teatru lalek dla dorosłych, podobne cele przyświecały Stanisławowi Stapfowi, gdy zakładał w 1967 roku we Wrocławskim Teatrze Lelek "Małą Scenę", której prezentacje kierowane były do starszej publiczności. Należy przy tym pamiętać, co podkreśla profesor Henryk Jurkowski, że teatr lalek wszedł do obiegu kultury oficjalnej dopiero w XX wieku, w Polsce stając się tym samym teatrem kierowanym do widzów najmłodszych. Od początku okresu swego rozwoju polski teatr lalek dążył do bycia również teatrem dla dorosłych, choć utożsamiany był ze sztuką dla dzieci. Z tym problemem nie może poradzić sobie do dziś.
Oczywiście od lat na wielu polskich scenach lalkowych przygotowywane są świetne spektakle dla dorosłych. Kompleksy teatru lalek na tym obszarze, niestety się nie kończą, czego dowodem jest powstały w 2006 roku Festiwal Teatrów Lalek dla Dorosłych "Lalka też człowiek". Przedsięwzięcie to jest niezwykle ważne, nazwa festiwalu dookreśla odbiorcę, do którego jest on adresowany, jednak nie można się oszukiwać, że na wiele spośród festiwalowych spektakli mogliby wybrać się również młodsi widzowie, zwłaszcza ci w wieku gimnazjalnym, których wciąż jednak wpisuje się w twórczość dla dzieci. Anachroniczności podziału na sztukę dla dzieci i dorosłych można uniknąć tylko na obszarze specyfiki odbioru i możliwości percepcyjnych widzów. Sztuka, jeśli rozpatrujemy ją w kategoriach wartości artystycznych, estetycznych i poznawczych, powinna bronić się swoim poziomem i jakością, tym samym problem sztuki dla dzieci, jako tej gorszej odmiany praktyki artystycznej, przestaje istnieć. Jak absurdalnie mógłby brzmieć zakaz słuchania przez dzieci preludiów Bacha czy oglądania Narodzin Wenus Botticelliego, podobnym absurdem jest utożsamianie teatru lalkowego wyłącznie ze sztuką dla dzieci. Dla widza, który tak jak ja wkraczał na nowo do świata teatru materii ożywionej u przełomu XX/XXI wieku, teatr lalek nie kojarzy się z prezentacjami tylko dla dzieci, bowiem istnieją grupy, które tak jak Teatr K3, Unia Teatr Niemożliwy, Teatr Wierszalin pokazują, że można korzystać i przeformułowywać w rozmaity sposób tradycje teatru lalek, nie tworząc w ogóle spektakli dla najmłodszych widzów.
Czy może istnieć teatr lalek - bez lalek?
Oczywiście nie staram się tutaj udowadniać, że wartościowe poszukiwania na obszarze teatru lalek, odbywają się tylko w dziedzinie spektakli dla dorosłych. Iście europejską tendencją w teatrze polskim, jest rozwijająca się od kilku lat inicjatywa tworzenia spektakli dla "najnajmłodszych" widzów. Poza działalnością Centrum Sztuki Dziecka i kilku teatrów funkcjonujących w Poznaniu, o przygotowanie spektaklu dla widzów do trzeciego roku życia, pokusiła się warszawska "Lalka", jako pierwszy teatr instytucjonalny w Polsce, wystawiając Tygryski Marty Guśniowskiej, w reżyserii Agaty Biziuk. Poszerzanie teatralnych horyzontów o obszary, które w Europie Zachodniej eksplorowane są już od blisko dwudziestu lat, świadczy o ciekawych tendencjach rozwojowych polskich scen lalkowych.
W swoim tekście użyłam już kilku określeń synonimicznych dla teatru lalek - teatr formy, teatr materii ożywionej, w użyciu są również sformułowania: teatr przedmiotu, teatr figur (do tego ujęcia odwołuje się grupa czerpiąca inspiracje z szeroko pojmowanego lalkarstwa - Teatr Figur Kraków). Wszystkie te językowe twory, wskazują na kolejny problem - tym razem tożsamościowy i ontologiczny - teatru lalek, ujęty w pytaniu: Czy może istnieć teatr lalek - bez lalek?, wokół którego zagorzała dyskusja trwała jeszcze w latach 90. I dziś tradycjonaliści woleliby nie włączać w obszar lalkarstwa wszelkich zabiegów artystycznych, w których np. tylko sposób operowania rekwizytem wskazuje na zakorzenienie w formach lalkowych. Mieszanie planu lalkowego i aktorskiego zapoczątkowano niemalże na wszystkich polskich scenach lalkowych w latach 50., tendencja ta ewoluowała do tego stopnia, że powstały dwie sceny, które w swej nazwie mają animację, a nie lalki - Jeleniogórski Teatr Animacji (obecnie jako Scena Animacji Teatru Jeleniogórskiego włączona do Teatru C.K. Norwida) oraz Teatr Animacji w Poznaniu. W tych teatrach podkreślana jest rola aktora, jako tego, który animuje, ożywia przedmiot, ważne jest więc łączenie doświadczeń teatru lalkowego z aktorskim.
Obecnie w teatrach, powszechnie nazywanych lalkowymi, można spotkać zarówno spektakle tradycyjne, w których lalki ukryte są za parawanem lub występują razem z aktorami, ale ich forma, np. klasycznej marionetki na niciach, przywołuje techniki i osiągnięcia dawnego teatru lalek, jak również przedstawienia, w których nie używa się lalek w tradycyjnym rozumieniu, tworzy się je z gotowych rzeczy lub w ogóle nie wprowadza na scenę, operując jedynie w charakterystyczny sposób przedmiotem, który urasta do rangi symbolu. Jeżeli przyjrzymy się repertuarowi chociażby "Baja Pomorskiego" z Torunia, znajdziemy w nim zarówno spektakle zagrane całkowicie w planie aktorskim - Amelka, Bóbr i Król na dachu (2008), w reżyserii Pawła Aignera, Dziadek do orzechów (2008) do scenariusza, w reżyserii i opracowaniu muzycznym Jacka Pietruskiego, łączący plan żywy i lalkowy z zastosowaniem techniki tzw. "czarnego teatru" oraz zagrane muppetami za parawanem Dzień dobry Świnko (2006) i Kopciuszek (2008) w reżyserii Ireneusza Maciejewskiego. O ciekawych poszukiwaniach polskiego teatru świadczą właśnie spektakle Maciejewskiego - młody reżyser cofa się jakby do tradycyjnego teatru lalek za parawanem, jako odkrywanego na nowo doświadczenia, wprowadza natomiast nowoczesne, wręcz popkulturowe lalki oraz ciekawie gra z tekstem. Polskie sceny, spośród których "Baj Pomorski" nie stanowi repertuarowego i technicznego odmieńca, starają nie odżegnywać się od tradycji, ale prowadzą również poszukiwania na obszarze teatru i szerzej - sztuki.
Po zmianach ustrojowych zmieniły się oczywiście zadania i formy funkcjonowania teatrów lalek. Nie mają one już do spełnienie takich zadań, jakie wyznaczało państwo socjalistyczne, ale nie są również tak subwencjonowane. Nowe sposoby pozyskiwania środków wprowadzają teatry na drogę komercjalizacji - co z jednej strony wypada bardzo ciekawie, jak chociażby w toruńskim "Baju Pomorskim", którego dyrektor, Zbigniew Lisowski, jest nie tylko artystą, ale również świetnym managerem, który umie zadbać zarówno o ciekawy repertuar, jak i skorzystać z unijnych funduszy. Zdarza się jednak również tak, że próba upowszechnienia teatru lalek, uczynienia zeń sztuki masowej, odbija się znacznie na poziomie przygotowywanych spektakli, jak to ma miejsce we Wrocławskim Teatrze Lalek od czasu rozpoczęcia dyrektury Roberta Skolmowskiego.
Nowe formy finansowania pozwalają funkcjonować również takim grupom jak Kompania Doomsday. Możliwość w dużej mierze niezależnej twórczości, pozyskiwania wsparcia sponsorów, ale przede wszystkim rozpisywania projektów o pozyskanie środków miejskich i unijnych, daje takim grupom dużą swobodę funkcjonowania. Przekłada się to również na jakości artystyczne. Ciekawy wpływ na działalność grupy ma również ścisła współpraca z niemieckim Figurentheater Wilde&Vogel, koproducentem Until Doomdsay i Salome (spektakl nagrodzony m.in. główną nagrodą w konkursie "Nowe Sytuacje" na festiwalu Malta 2007). Produkcje międzynarodowe stają się bardzo ciekawą tendencją we współczesnym teatrze lalek. Do współpracy zapraszani są już nie tylko pojedynczy artyści - jak chociażby reżyserujący często w Polsce Słowak Mariána Pecko czy tworzący scenografie Czech Marek Zákostelecký, ale w tworzeniu spektaklu biorą udział całe zespoły. Fasada (2007), spektakl robiący zawrotną karierę na polskich festiwalach, stworzony został w koprodukcji Białostockiego Teatru Lalek z holenderskim Duda Paiva Puppetery and Dance. "Baj Pomorski" w Toruniu ma stworzyć spektakl w koprodukcji z hiszpańskim teatrem z Pampeluny, a w "Banialuce" planowany jest kolejny spektakl z udziałem francuskiego reżysera Françoisa Lazaro, miejmy nadzieję, że powtórzy sukces Samotności z 1988 roku. Takie przedsięwzięcia dają możliwość wymiany doświadczeń artystycznych i kulturowych, jak również stwarzają szersze możliwości udziału w festiwalach i imprezach międzynarodowych.