Filip Lech: Jak zainteresowałeś się pustynią?
Raphael Rogiński: Jako dziecko byłem psychofanem muzyki Ennia Morriconego, której nie można było kupić w latach 80. ot tak sobie. Widziałem "Misję" – byłem w kinie kilka razy – to mało pustynny film, ale od tego zaczęła się moja fascynacja Morriconem. Zupełnie nie chodziło o to, co w filmie, ale muzyka wzruszała mnie do płaczu. Później zobaczyłem serial "Tajemnice Sahary", w którym grał Olbrychski – muzykę też skomponował tam Morricone. Jego muzyka jakby odnalazła tam krajobraz – pustynię. Muzyka Morriconego obiecuje niesamowitą przygodę, jest wręcz okultystyczna. Zawłaszcza obraz filmowy – potrafię w pamięci przywołać wiele scen, w których są same obrazy, nie mają wpływu na treść filmu, ale wbijają się w pamięć. Morricone zainspirował mnie do tego, żebym wydawał dźwięki. Był jeszcze Barry White, ale to już inna historia.
Również jako dziecko byłem na wakacjach nad polskim morzem: wyspa Wolin, plaża w Łebie. Każdy skrawek pustynnego widoku, wydmy. Tak sobie wyobrażałem pustynię. To były oczywiście namiastki, ale bardzo tego potrzebowałem – czułem jakiś związek z tym krajobrazem.
Potem zacząłem słuchać muzyki afrykańskiej. Dostałem skądś starą płytę z muzyką mauretańską. Na okładce kobiety w czarnych szatach na pustyni trzymały swoje instrumenty. Wyobrażałem sobie świat pustyni jako coś niezależnego, mistycznego, gdzie jak się wsłuchasz słyszysz nie tylko Morricone, ale i inne dźwiękowe dziwa. Zapowiedź czegoś nieznanego, nie do objęcia. Mauretańskie harfy brzmiały tak, jakby były wyrwane prosto z jakiegoś zwierzęcia, żywcem. I ta desperacja by tworzyć dźwięki w miejscu, gdzie naprawdę trzeba się postarać, żeby jakiś instrument skonstruować. Potwornie mnie to wciągało.
W końcu monoteistyczne religie narodziły się na pustyni.
Wielką inspiracją jest dla mnie postać Mojżesza. Wizja Mojżesza była taka ważna, bo była jedyna w okolicy – nikogo innego tam nie było. Pustynia jest takim miejscem, gdzie możesz poczuć się istotny. To bardzo rzadkie dla współczesnego człowieka. Raczej czujemy się pominięci, smutni, wykorzystani, niesłuchani. W historii Mojżesza szczególnie prześladują mnie jego ostatnie chwile, kiedy szedł przez monotonny krajobraz pustyni i rozpływał się w niespełnieniu. Fascynuje mnie ta wielka obietnica, której nigdy nie odkryjesz. Tu nie ma miejsca na bogów, to nareszcie człowiek: piękny, spokojny, rozpływający się w nicości.
To mnie inspiruje w dawnych podróżnikach – podejmowanie próby zbadania czegoś, brak pewności, że to się uda. Chyba lepiej żyć obietnicą niż spełnieniem. W Australii angielscy podróżnicy szukali tzw. wielkiego morza śródlądowego. Byli pewni, że coś takiego tam jest. Karawany niosły ze sobą wielekie łodzie. I oni umierali w tych łodziach pośrodku skalistej pustyni.