W ostatnich latach odbywały się w regionie programy rezydencyjne takie jak East Art Mags, wychodzące z założenia, że środowiska poszczególnych sąsiadujących ze sobą krajów są słabo skomunikowane, przez co na przykład z perspektywy Warszawy dużo łatwiej zorientować się w tym, co dzieje się w Paryżu czy w Lizbonie niż w Bratysławie lub Lubljanie. Jak to zsieciowanie wygląda dziś z twojej perspektywy?
Wydaje mi się, że zwycięstwem nad podziałami regionalnymi było tegoroczne Międzynarodowe Biennale Grafiki w Lubljanie, gdzie po estetyce i nazwiskach artystów widać było, że jest to region silnie połączony, co uzupełniała obecność postaci z innych części świata i Europy. Choć było to w ramach tej wystawy sieciowanie podyktowane, mam wrażenie, instagramowym kluczem. Wydaje mi się jednak, że sytuacja się zmieniła, tworzą się silne relacje, ludzie się poznają. Na pewno stworzyły się mocne połączenia między Ukrainą, Białorusią i Polską przez to, że Polska staje się często z tej perspektywy pierwszym krajem "zachodu". Miałem okazję pracować przy projekcie Secondary Archive z kilkoma kuratorkami i oglądać portfolia białoruskich i ukraińskich artystek, z których wiele studiowało, wystawiało czy było na rezydencjach w Polsce.
Wyczerpał się też postinternet, który kilka lat temu definiował centrum, które narzuca estetykę i peryferia, które ją powtarzają. Pojawiła się z kolei estetyka, którą Michal Novotný opisał jako emo-romantyzm, przechodząc może trochę obok samego aspektu formalnego, który wydaje mi się w tym zjawisku dominujący. Kiedy dziś rozmawiam z artystami np. z Berlina i pytam o tę estetykę, w której pojawiają się gnomy, rycerze, baśnie itd., to kojarzą ją oni jako sztukę czeską. Czechy są postrzegane jako kraj, w którym wielu artystów posługuje się taką magiczną, burtonowską estetyką, więc może trochę w tej globalnej wiosce przedefiniowały się centra i peryferie, pojawiły się nowe ciekawe rzeczy, które promieniują w różnych kierunkach. Może hungarofuturyzm nie wpłynął na to, że pojawiły się analogiczne nurty w krajach sąsiednich, ale jest fenomenem mocno zakorzenionym w lokalnym dyskursie, a zarazem na tyle uniwersalnym, żebyśmy się wszyscy śmiali, kiedy mowa o tym, że Węgrzy chcą z powrotem lecieć na Syriusza.
Estetyka czarnego czeskiego lasu z gnomami, rycerzami, wiedźmami i ezoteryką jest też po prostu zakorzeniona w kulturze czeskiej, której częścią są nieźle pojechane staroczeskie legendy, jak ta o buncie kobiet przeciwko mężczyznom. Dzięki temu ta ezo-etno sztuka ma jakieś fundamenty. Już nie Praga patrzy na Berlin, tylko Berlin przygląda się temu, jakie dziwne rzeczy robi się w Pradze. Z lokalnego poletka widzę, jak małe instytucje w Pradze, finansowane przez miasto i ministerstwo, mają open calle zamierzone na Europę Środkową. A nawet kiedy nie są one zorientowane stricte na region, to często osoby z tych krajów po prostu wygrywają te open calle. W MeetFactory od kilku lat regularnie dostają się na rezydencje też osoby z Polski. Nie wydaje mi się, żebym personalnie miał wiele wspólnego z tym, że akurat one tu trafiają, po prostu sztuka z Polski okazuje się tak dobra, że się ją wybiera. Może to moja perspektywa, bo po prostu siedzę w tym tyglu i współpracuję z instytucjami w Budapeszcie, Kijowie czy na Słowacji, ale wydaje mi się, że sieciowanie jest coraz mocniejsze. O Słowacji zresztą myśli się jako o liderze jeśli chodzi o dobre finansowanie w kulturze. Dobre m.in. dlatego, że nieobarczone przymusem ciągłego robienia, produkowania projektów, odpracowywania pańszczyzny, ale oparte przede wszystkim na stypendiach, z których nie trzeba się rozliczać.