Innym ważnym koncertem będzie wykonanie kilku "Pieśni kościelnych" Henryka Mikołaja Góreckiego.
To wyjątkowe wydarzenie, bo zespół Gesualdo Six zaśpiewa je w łacinie, chociaż w oryginale były napisane po polsku. Swojego czasu "Pieśni kościelne" zostały nagrane przez Włodzimierza Siedlika z Górecki Chamber Choir w Krakowie. Sam kompozytor tych pieśni za życia nie pokazywał, leżały w szufladzie. Znaliśmy tylko dwa utwory, które kiedyś zostały po kryjomu odpisane w mieszkaniu Góreckiego. "Święty, święty, święty" i "Twoja cześć i chwała" były często wykonywane przez polskie chóry, ale cały cykl nie został wykonany za życia kompozytora. PWM wydało partyturę, następnie Anglicy w wydawnictwie Boosey & Hawkes opublikowali cały cykl w trzech zbiorach, ale z nowym tekstem łacińskim zamówionym specjalnie na tę okazję. To jest bardzo ważny sygnał, że chcielibyśmy, żeby utwory chóralne Góreckiego były wykonywane na całym świecie, nie tylko w Polsce. Na rynku brytyjskim znany jest przede wszystkim utwór "Totus tuus" – sztandarowy utwór Góreckiego. Na palcach jednej ręki można policzyć utwory, które funkcjonowały, ale nie są tak często wykonywane – "Amen", "Euntes ibant et flebant". Pozostałe utwory są w języku polskim, to pewna bariera. Chociaż warto dodać, że Anglicy nie boją się naszego języka i ci ambitniejsi chętnie w nim śpiewają.
Idąc tropem klasyków – na festiwalu zostanie wykonane "Agnus Dei" Wojciecha Kilara.
To utwór bardzo mało znany i rzadko wykonywany. Opublikowany został nie przez PWM, a przez wydawnictwo Karmelitów Bosych – nie wiadomo, dlaczego tak się stało. Dlatego nie funkcjonuje w szerszym życiu koncertowym, a szkoda, bo jest bardzo ciekawym przykładem swoistego minimalizmu, jakim Kilar się posługiwał.
Z innych ojców-założycieli nowej polskiej muzyki chóralnej: pragnąłem zwrócić uwagę świata na Mariana Borkowskiego, nestora warszawskiej szkoły kompozytorskiej, który wykształcił ogromną rzeszę polskich kompozytorów. Twórczość chóralna stanowi bardzo ważny zwrot w jego życiu artystycznym. Obserwuję jego przemianę, zmieniające się spojrzenie na muzykę, jako uczeń profesora Borkowskiego od dziesięcioleci. Zaczynał od pisania utworów awangardowych, kończy – podobnie jak wielu kompozytorów z jego pokolenia – łagodnie, chóralnie, eufonicznie. W tegorocznym programie uwzględniliśmy też twórczość Stanisława Moryto – byłego rektora UMFC, zmarłego w 2018 roku. Jego trzy psalmy zamkną program Joy & Devotion.
Powróćmy do młodego pokolenia.
Usłyszymy Michała Ziółkowskiego z Wrocławia, kompozytora zapowiadającego się bardzo dobrze, laureata wielu konkursów. Jego utwory wydaje Schott – to pewien zwiastun, że mamy do czynienia z kimś wyjątkowym. Miłosz Bembinow jest już dobrze znany jako twórca muzyki chóralnej. Chciałem pokazać "Veni Sancte Spiritus", chyba najbardziej rozpoznawalny utwór Bembinowa – wiele lat temu otrzymał pierwszą nagrodę na konkursie Musica Sacra Nova. Jan Krutul jest absolwentem UMFC, w Londynie wykonamy jego "Mszę" – piękny utwór, miałem przyjemność go prawykonywać. Powróci muzyka Roxanny Panufnik i Aleksandry Chmielewskiej.
Chciałem zaprezentować również własną mszę, napisaną na zamówienie Chóru Filharmonii Narodowej w 2020 roku. Niedługo będzie opublikowana na płycie. Jest zadedykowana Janowi Pawłowi II, napisana w setną rocznicę jego urodzin.
Dominika Micał na łamach "Ruchu Muzycznego" w bardzo entuzjastycznej recenzji napisała: "Dyrektora festiwalu czeka porządny rekonesans, jeśli nie chce w przyszłości zrobić z Joy&Devotion tylko pokazu muzyki dawnej, XX-wiecznych mistrzów i swojej klasy (nawet jeśli rzeczywiście jest ona najsilniejszym obecnie polskim ośrodkiem kompozycji chóralnej)". Na szczęście sam nie jestem pedagogiem ani dyrektorem festiwalu, więc nie wiem, jakbym się zachował, może też skupiałbym się na muzyce swoich wychowanków. Czy chciałby się pan do tych słów odnieść?
Tak, pewna część kompozytorów to moi absolwenci. Wychodzą spod mojej ręki, mogę się pod ich twórczością podpisać. Mam dobre rozeznanie, kto komponuje muzykę chóralną w Polsce. Prezentowani podczas Joy & Devotion kompozytorzy to przede wszystkim zwycięzcy konkursów, wydawani drukiem przez cenione wydawnictwa, ich muzyka jest wykonywana i nagrywana. Nie miałem oporów, żeby ich pokazać, wręcz przeciwnie, wypełniam lukę której nie zauważa np. Radiowa Dwójka czy "Ruch Muzyczny".
Staram się dobierać twórców z różnych ośrodków. Marek Raczyński to kompozytor poznański, Anna Rocławska-Musiałczyk jest z Gdańska, Michał Ziółkowski z Wrocławia. Wydaje mi się, że pewne proporcje są zachowane. Nie ma co ukrywać, że Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina jest najbardziej rozwiniętym ośrodkiem m.in. twórczości chóralnej w Polsce, można się o tym przekonać nawet przeglądając prace naukowe poświęcone tej muzyce. Chodzi o to, żeby pokazać muzykę dobrą, jak najlepszą. Reprezentatywną i taką, która będzie dobrze przyjęta. To ryzyko, które biorę na siebie.
Bardzo chciałbym zaprezentować jak najszerszy przekrój kompozytorów – m.in. Marcela Chyrzyńskiego z Krakowa, Katarzynę Danel i Dominika Puka z Poznania. Myśląc nad ideą Joy & Devotion, obawialiśmy się, że może nie starczyć muzyki na trzy festiwale. Zasoby kompozytorów wartych zaprezentowania się nie kończą – spokojnie moglibyśmy organizować festiwal przez kolejnych pięć lat.
Czy chciałby pan, na koniec naszej rozmowy, przytoczyć jakąś historię związaną z zeszłorocznym festiwalem?
Podczas festiwalu dostałem SMS-a informującego, że miałem kontakt z osobą zarażoną koronawirusem. Musiałem zrobić test, do tego czasu przebywałem w hotelu. Na jednym z koncertów pomachaliśmy sobie z Roxanną Panufnik tylko, ale nie mieliśmy okazji się wtedy spotkać. Czy to ciekawa historia? Nie wiem, ale takie mamy czasy. Na szczęście przed wylotem dowiedziałem się, że miałem wynik negatywny. Mam nadzieję, że w tym roku takich niespodzianek już nie będzie.