O tym, jak trzej malarze z Krakowa przyjechali do Warszawy i co z tego wynikło
Malarstwo to od lat najlepszy towar eksportowy Krakowa, o czym dobrze wiedzą stołeczni galerzyści. Otwarte w walentynki wystawy w dwóch sąsiadujących ze sobą galeriach na rogu placu Konstytucji celebrują ich miłość do malarzy z grodu Kraka. Tylko czy z wzajemnością?
"Mała niedogodność" Cyryla Polaczka w galerii Monopol oraz "Światowstręt" Mateusza Sarzyńskiego i Konrada Żukowskiego w BWA Warszawa to pokazy trójki artystów, których metrykalnie dzieli tylko kilka lat, choć każdy znajduje się w nieco innym miejscu kariery. Zacznijmy od Polaczka. Choć jego prace w Warszawie kilka lat temu pokazywał Raster na grupowej wystawie Potencji – trio współtworzonego przezeń z Karoliną Jabłońską i Tomaszem Kręcickim – wystawa w Monopolu to jego pierwszy w stolicy pokaz solo. Nawet w Rastrze Polaczek pozostawał ze swoimi pracami z boku. Seria małych, często monochromatycznych obrazów kryła się w bocznej sali, jako epilog do monumentalnych płócien Jabłońskiej i Kręcickiego zawłaszczających ściany głównej przestrzeni galerii.
Na wystawie w Monopolu niektóre obrazy Polaczka przypominają te z Rastra, inne zdają się zupełnie niepodobne. Trajektoria kariery Cyryla Polaczka także odbiega od reszty grupy. Malarska ewolucja Kręcickiego i Jabłońskiej jest konsekwentna i prosta jak drut, u Polaczka wije się i zapętla jak krakowski precel. Jabłońska po wspomnianej wystawie w Rastrze trafiła pod skrzydła prestiżowej galerii, Kręcicki pokazał kilka świetnych wystaw i przy kuratorskim wsparciu Wojciecha Szymańskiego wydał książkę, z bezpretensjonalnością równą samym obrazom zatytułowaną po prostu "Książka". On maluje rzeczy proste – jak wielki kasztan, pod jego pędzlem zmieniający się niemal w modernistyczną rzeźbę, czy też tabletka podświetlona ekranem smartfona, przypominająca planetę dryfującą w kosmicznej pustce. Ona – równie proste sytuacje, jak wieczorny jogging czy bójka na podmiejskiej dyskotece, za to naelektryzowane emocjonalnymi ładunkami. A co maluje Polaczek?
Styl wyświetlania galerii
wyświetl slajdy
No właśnie, na to pytanie ciężko było dotąd jednoznacznie odpowiedzieć. Choć właściwie jako pierwszy z trójki zaczął zdobywać nagrody – na dwa lata przed końcem studiów, w 2012 roku, wygrał Artystyczną Podróż Hestii – był to sukces niejako przedwczesny, zanim konkurs ten zyskał dzisiejszą renomę. Na konkursowej wystawie pokazał smętnawy autoportret trącący Victorem Manem. Podobnym tonem rezonują inne obrazy z tego czasu – melancholijne przedstawienia owadów na tle sinego nieba, roślin wyłaniających się z ciemnych, brunatnych ugrów czy wreszcie pustych szarych wnętrz, w których perspektywę wyznaczają fugi między ściennymi płytkami dosłownie wyryte w farbie.
Ten ostatni zabieg, czyli rysowanie ostrym narzędziem w gładkiej powierzchni farby, Polaczek pociągnął, wprowadzając nieco żywsze barwy i takież motywy, a przy okazji spłaszczając obrazy, rezygnując z gęstych, impastowych wtrętów. Najnowsze prace to z kolei często monumentalne płótna, z jednej strony najbardziej płaskie, a z drugiej – najbardziej przestrzenne w swojej jakby lekko syntetycznej realistycznej iluzji, bliskiej nieco dojrzałemu Marcinowi Maciejowskiemu.
Tę formalną różnorodność trzymają w karbach powracające motywy. Polaczek nierzadko wykonuje remake'i własnych obrazów. Na przykład "Trzech zadów, czterech koni" sprzed pięciu lat, w którym zarys końskiej głowy przenika się z fragmentem aktu, przy drugim podejściu rezygnując z nadmiaru figur, odpuszczając sobie zabawy fakturą i światłocieniem, a destylując czysty motyw wizualny wyryty prostą linią w farbie. Podobne proste, małe obrazy Polaczek wiesza ciasno na ścianie wymalowanej w ceglany wzór – jak na odwiecznym straganie z obrazami przy Bramie Floriańskiej, w końcu jesteśmy na wystawie malarza z Krakowa.
Podobne przenikanie się form staje się motywem przewodnim wystawy – ręka z ołówkiem dotyka kącika wielkiego ucha, a nad morskim wybrzeżem pojawia się zarys ludzkiego nosa. Te surrealistyczne zniekształcenia realistycznie odmalowanej rzeczywistości kojarzyć się mogą z klasykiem gatunku, czyli Magrittem, równie mocno wydają się jednak czerpać z języka filmu. Nieprzystające do siebie elementy w przeciwieństwie do Magritte'a nie są tu równie materialne – nachodzą na siebie półprzezroczyste, wywołując wrażenie ruchu, filmowego montażu zredukowanego do jednej stopklatki. Czasem malarz nie potrzebuje nawet niczego ze sobą zderzać, a jedynie, podobnie jak Kręcicki, precyzyjnie kadruje rzeczywistość, jednak z podobnie surrealnym efektem. W jednym z obrazów widzimy na przykład szklankę unoszoną przez kogoś do ust; twarz odbita w dryfującej w niej kostce lodu wygląda niczym zwinięte w kłębek dziwaczne, zmutowane stworzenie.
Surrealny efekt podbija jeszcze gra ze skalą, tym razem rozgrywająca się przede wszystkim poza obrazami. Rzeźbiarskie obiekty to nowość w dorobku artysty, sprytnie włączona w przestrzeń wystawy. Pierwszy wyławiamy wzrokiem dopiero po chwili – to miniaturowa jednoosobowa scenka z bohaterem pijącym do lustra i ćmiącym papierosa, zamknięta we wnętrzu metalowej popielniczki, dawno temu zapewne stojącej przed jakimś klubem. Za rogiem z kolei wyskakuje na nas gigantyczna koziułka – owad błędnie nazywany często samcem komara. By obejrzeć wszystkie obrazy, musimy się przeciskać pomiędzy jej sięgającymi wszystkich ścian pajęczymi odnóżami.
Z tego wyłania się prosta odpowiedź na stawiane wcześniej przez krytyków pytanie, o czym właściwie jest to malarstwo. W przeciwieństwie do pozostałych członków Potencji, Polaczek wydaje się raczej pogrążony we własnych neurozach niż zainteresowany rzeczywistością. Nie interesują go przedmioty, zdarzenia i emocje, tylko przelotnie dostrzegane złudzenia, cienie i niespodziewane skojarzenia, po raz pierwszy zestawione z sobą w jedną przekonującą całość.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Mateusz Sarzyński, "Bez tytułu", fot. dzięki uprzejmości BWA Warszawa
Zupełnie inny klimat panuje za to piętro wyżej, w BWA Warszawa, na kuratorowanym przez Zuzannę Piontke "Światowstręcie" Mateusza Sarzyńskiego i Konrada Żukowskiego. Podwójna wystawa nie tyle łączy dwóch malarzy, co ich na siebie napuszcza – by się wykazać, każdy dostaje tyle samo wydzielonej foliową kotarą przestrzeni, a publiczność niczym jurorzy w telewizyjnych programach kulinarnych chodzi od jednego do drugiego wyrokując, kto upichcił swoje obrazy lepiej.
Mateusz Sarzyński to kolejny po Polaczku laureat Artystycznej Podróży Hestii. Jeśli jednak Polaczek wygrał za wcześnie, tak sukces Sarzyńskiego w 2018 roku przyszedł jakby poniewczasie, na fali sukcesu ekspresyjnego malarstwa Martyny Czech. Wcześniej Sarzyński otarł się o architekturę i choć jako malarz środowisku stał się znany głównie za sprawą APH, to i przed tym nie narzekał na brak popularności, będąc wziętym tatuatorem.
Tatuowanie to w tym wypadku bynajmniej nie fucha na boku. Rysując na skórze, Sarzyński sięga po podobne, z reguły makabryczno-zabawne motywy, co więcej – wydaje się znacznie zdolniejszym tatuatorem niż malarzem. Sprowadzone do precyzyjnego rysunku, najczęściej przy użyciu wyłącznie czerni i czerwieni, tatuaże Sarzyńskiego mają wizualną świeżość, która w momencie przeniesienia bliźniaczych motywów na płótno momentalnie wyparowuje. Ikonograficzna wtórność kolejnych scen podrzynania gardeł, rozczłonkowywania ciał czy przeszywania ostrzem ciężarnych brzuchów odbiera im siłę, którą mogłyby mieć w pojedynkę, szersza paleta barwna zaciera ekspresję, a gwoździem do trumny stają się najbardziej monotonne impasty w historii polskiego malarstwa.
Sarzyński przez długi czas produkował mniej więcej jeden obraz dziennie, teraz na szczęście postanowił nieco zwolnić i malować z większym rozmysłem, jednak zmęczenie materiału wyziera z każdego centymetra kwadratowego nowych płócien. Choć poszczególne obrazy sięgają do różnych źródeł – bo Sarzyński przemalowuje a to sceny tortur z wczesnogotyckich miniatur, a to kadry z "Mortal Kombat" – wszystkie pozostają przeraźliwie jednorodne, jakby powstawały w malarskiej fabryce, niczym wykonywane taśmowo w Chinach kopie postimpresjonistów. To malarski suplement do tatuatorskiej twórczości wykonywany może z potrzeby serca, ale bez wyraźnego celu. To obrazy, które nie komunikują niczego o świecie ani nawet o samym malarstwie.
Artysta zdaje się mieć tego świadomość, bowiem aranżacja jego kącika na wystawie w BWA nie tyle wydobywa walory obrazów, co odwraca od nich uwagę – pomieszczenie skąpane jest w czerwonym świetle, w przestrzeni lewituje dron z podwieszoną wisielczą pętlą, do tego wszystkiego miał jeszcze dojść dym, którego ostatecznie zabrakło z powodu technicznej awarii – w końcu nie ma wystawy bez sprzętowego fakapu.
Niczego nie zakrywa za to Konrad Żukowski, który formalnie zdaje się bliski Sarzyńskiemu – w końcu sparowano ich nie bez powodu. Jednak w sztuce jak na Tinderze – po paru zdjęciach możemy zawołać "it's a match!", ale spotkanie na żywo boleśnie tę chwilową komunię weryfikuje. Do obrazów najmłodszego z całej trójki Żukowskiego tytuł "Światowstręt" pasuje znacznie mniej niż do Sarzyńskiego, by nie powiedzieć, że jest z nimi sprzeczny. Żukowski bowiem to artysta, który raczej celebruje rzeczywistość, a także samo jej malowanie – każde pociągnięcie pędzla ocieka czystą frajdą.
Tutaj nawet iście Ensorowski szkielet z obrazu "Walentynki" zdaje się radosny, a mocz na nawiązującym wizualnie do fotografii Bruce'a Naumana "Self-Portrait as a Fountain" płótnie "Pijcie moje siki" – erotyczny. Erotyczno-kampowa jest też menażeria Żukowskiego – większość obrazów zaludniają zarówno fantastyczne zwierzęta pokroju jednorożców, jak i całkiem realne stworzenia. Jak "ryby-penisy", czyli morskie pierścienice, które stały się internetowym viralem w zeszłym roku, gdy morze wyrzuciło całą ich masę na jedną z kalifornijskich plaż, a które Żukowski na przekór powszechnym opiniom nazywa "Najpiękniejszymi z ryb". Tematycznie obrazy Żukowskiego są proste i bezpośrednie, nie można im jednak zarzucić nudy.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Konrad Żukowski, "Kościotrup przemierzający lodowe piekło na jednorożcu", fot. dzięki uprzejmości BWA Warszawa
Zróżnicowane są zarówno kompozycje, jak i wykonanie. Żukowski podobnie jak Sarzyński nie stroni od grubej faktury, udowadnia jednak, że nawet grube impasty mogą być delikatne, najhojniej szafując farbą na maciupeńkich płótnach, niemal rzeźbiąc w farbie jak twórcy miniaturowych netsuke w drewnie i kości słoniowej. Na większych formatach potrafi z kolei malować oszczędnie, sucho, pozwalając przebijać spod farby fragmentom płótna.
Zsynchronizowane z sobą wystawy w Monopolu i BWA mimochodem stają się zawoalowanym malarskim konkursem, wyjazdowym meczem rozgrywanym przez trzech krakowskich zawodników. Może i artyści chcieliby tylko robić swoje, a wernisaże odbywają się w walentynki, ale w końcu jesteśmy w centrum rynku sztuki, a tutaj wzorce miłości czerpie się raczej z filmów przyrodniczych o modliszkach niż z komedii romantycznych. Po tej rozgrywce dwóch zawodników może wrócić do domu w pełni zadowolonych – Cyryl Polaczek z ciężko wywalczonym złotem, Konrad Żukowski z równie zasłużonym srebrem, a Mateusz Sarzyński... cóż, zawsze musi być ktoś, komu na końcu zaśpiewamy "Nic się nie stało".
Cyryl Polaczek, "Mała niedogodność"
Galeria Monopol, Warszawa
od 14 lutego do 25 kwietnia 2020
Mateusz Sarzyński i Konrad Żukowski "Światowstręt"
kuratorka: Zuzanna Piontke
BWA Warszawa
od 14 lutego do 28 marca 2020
[{"nid":"5683","uuid":"da15b540-7f7e-4039-a960-27f5d6f47365","type":"article","langcode":"pl","field_event_date":"","title":"Jak by\u0107 autorem - w kinie?","field_introduction":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. Wyj\u0105tki te by\u0142y rzadkie w przesz\u0142o\u015bci, dzi\u015b s\u0105 nieco cz\u0119stsze, ale i dobrych film\u00f3w dzi\u015b mniej ni\u017c to kiedy\u015b bywa\u0142o.","field_summary":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. ","topics_data":"a:2:{i:0;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259606\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:5:\u0022#film\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:11:\u0022\/temat\/film\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}i:1;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259644\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:8:\u0022#culture\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:14:\u0022\/temat\/culture\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}}","field_cover_display":"default","image_title":"","image_alt":"","image_360_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/360_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=dDrSUPHB","image_260_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/260_auto_cover\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=X4Lh2eRO","image_560_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/560_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=J0lQPp1U","image_860_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/860_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=sh3wvsAS","image_1160_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/1160_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=9irS4_Jn","field_video_media":"","field_media_video_file":"","field_media_video_embed":"","field_gallery_pictures":"","field_duration":"","cover_height":"266","cover_width":"470","cover_ratio_percent":"56.5957","path":"pl\/node\/5683","path_node":"\/pl\/node\/5683"}]