Karol Palczak: Jestem prostym chłopem ze wsi [WYWIAD]
Ciężkie, malowane na deskach obrazy na egzamin do krakowskiej ASP wniósł na plecach zapakowane w parciane worki na zboże. Mówi, że Polska to nadal dom dla psychicznie chorych. Karol Palczak – zwycięzca tegorocznej edycji Bielskiej Jesieni.
Piotr Policht: Podobno kiedy pojawiłeś się na ASP w Krakowie, nazwano cię "Rembrandtem z Bieszczad".
Karol Palczak: Tak, egzamin na akademię to w ogóle była dziwna sytuacja. Przyjechałem na niego ze swojej wsi, Krzywczy i wyruszając rano, nie miałem w co zapakować obrazów. Znalazłem w stodole parciane worki na zboże, a obrazy były ciężkie, malowane na deskach. Zapakowałem je w te worki, wniosłem na egzamin na plecach, jak zboże, wyciągnąłem, a przez te worki strasznie wszystko śmierdziało szczurzym moczem. Ale obrazy ponoć się spodobały, faktycznie były może trochę rembrandtowskie. Ale o tym przydomku dowiedziałem się już pod koniec studiów, od mojego przyjaciela Bogumiła Książka.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Karol Palczak, "Świnia", olej na desce, 25 x 30,5 cm, 2016
Podobieństw stylistycznych do sztuki dawnej jest u ciebie faktycznie sporo, od niderlandzkich klasyków po duńskich malarzy z XIX wieku, Carla Holsøe czy Vilhelma Hammershøia. Czemu sięgasz tak daleko?
Obrazów, w których pojawiały się tego rodzaju rozwiązania kompozycyjne, malowałem sporo na studiach i jeszcze przed nimi, bo wcześniej nigdy nie widziałem żadnego obrazu.
Ani jednego?
Pierwszy raz poszedłem do muzeum po przyjeździe do Krakowa. Na wsi w Bieszczadach widziałem jedynie reprodukcje i jakieś pokazy sztuki na lokalnym festynie. Więc tak malowałem, a na akademii chciałem nauczyć się głównie techniki, bo wcześniej w liceum plastycznym się nie dało.
Dlaczego?
Wyszedłem ze wsi, zaliczając po drodze kilka szkół. Najpierw byłem w liceum plastycznym, potem przeniosłem się do technikum gastronomicznego. Z ”plastyka” zrezygnowałem, bo w pierwszej klasie w ogóle nie było malarstwa olejnego, a ja malowałem olejami już od podstawówki, kiedy jedna z kuzynek pokazała mi tę technikę. Chciałem malować, a oni mi na to, że na pierwszym roku nie ma malarstwa, zamiast tego zebrałem szereg jedynek z angielskiego. Więc się przeniosłem. Pomyślałem, że w szkole gastronomicznej będzie mniej nauki i będę mógł malować – a tu znowu zajęcia do 19. Więc znów się przeniosłem, tym razem do technikum mechanicznego.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Karol Palczak, "Ice swimming", olej/płótno/deska, 34,5 x 60 cm, 2019
Tam wytrwałeś do końca?
Trzy lata, było super, nie musiałem za często przychodzić, więc regularnie wagarowałem i malowałem. Czasem z kolei zamiast lekcji ładowaliśmy pszenicę do worków. Ale nie przeszedłem do czwartej klasy, a ojciec gdyby się dowiedział, że po tych wszystkich zmianach nie przeszedłem, to chyba by mnie wyrzucił z domu. Przeniosłem się więc do liceum do Dubiecka, żeby zgodnie z planem pouczyć się jeszcze jeden rok. A żeby nie musieć przyznawać się do tego, że nie przeszedłem, wymyśliłem argument, że chcę iść na studia, a do tego wypadało skończyć porządne liceum. Na akademię dostałem się co prawda za pierwszym razem, ale nie mogłem od razu zacząć studiów, bo nie miałem jeszcze matury. Udało mi się w końcu jakoś ściągnąć na angielskim i zdałem za trzecim albo czwartym razem. I tak się zaczęła moja przygoda z akademią, która okazała się wielkim rozczarowaniem.
Co cię tak rozczarowało?
Jest na krakowskiej akademii wielu świetnych profesorów i wykładowców, ale system edukacji leży. Przyszedłem na zajęcia z legendarnej już technologii malarstwa podekscytowany, że poznam wszystkie techniki, że będę mógł malować jak Rembrandt. Ale mijał pierwszy miesiąc, drugi, trzeci, a ja czułem, że niczego się na tych teoretycznych zajęciach nie uczę. W końcu w czwartym miesiącu nauczyciel kazał nam przynieść zagruntowane tektury, więc miałem nadzieję, że wreszcie zaczniemy malować. I malowaliśmy, ale gwaszami. Poczułem się jak w przedszkolu. Mnóstwo ludzi się przez tę technologię zraziło do akademii, straciło zapał.
Ale na akademii w przeciwieństwie do wcześniejszych szkół zostałeś do końca.
Bo poznałem tam wielu wspaniałych przyjaciół, świetnych artystów z Potencji, czyli Karolinę Jabłońską, Cyryla Polaczka i Tomasza Kręcickiego (Potencja to tworzona przez galeria i grupa artystyczna związana z Krakowem – przyp. red.) czy Bartłomieja Radosza. A także wielu profesorów, ale co z tego, skoro na akademii rozgranicza się malarstwo od technologii, poprawiając najwyżej błędy w anatomii i kompozycji. Akademia nie daje żadnych narzędzi. Technologii przez pięć lat musiałem się uczyć praktycznie sam.
A jak odnalazłeś się poza akademią? Skoro wcześniej nie widziałeś na żywo żadnych obrazów, co cię zainteresowało, kiedy w końcu zacząłeś bywać na wystawach?
Najciekawsze były dla mnie wycieczki, np. do Wiednia czy Amsterdamu. Do Holandii wyjechałem na pewien czas do pracy i kiedy odłożyłem pieniądze, wybrałem się do Rijksmuseum. Kiedy zobaczyłem Vermeera na żywo, to było niesamowite. Patrząc na "Mleczarkę" miałem wrażenie, że farba traci materialność i staje się czystym światłem.
Wciąż krążymy wokół dawnych mistrzów, a co z malarstwem bardziej współczesnym?
Fascynację współczesnym malarstwem, Serbanem Savu, Adrianem Gheniem czy Gerhardem Richterem, zaszczepił mi świetny nauczyciel, wspomniany Bogumił Książek. Dziś zresztą figuratywne malarstwo ma się, mam wrażenie, coraz lepiej.
Skąd u ciebie to mocne przywiązanie do figuracji i realizmu?
Bo jestem prostym chłopem ze wsi. I chcę też malować dla jak największej ilości ludzi. Nie wykluczam, że w przyszłości pójdę w abstrakcję, ale póki co chcę, żeby moje malarstwo było prawdziwe i piękne, choć to dziś zaniedbywana kategoria.
Nie wiem, czy wizerunki w stylu chłopa sikającego pod stodołą wszyscy określiliby jako piękne.
Motyw motywem, ale piękne potrafi być drobne zestawienie kolorów czy jedno pociągnięcie pędzla, wszystko się na to składa. Na jednych wrażenie robi to, że zobaczą kwiatki i trawę "jak żywe", ale myślę, że sztuka może mieć taką siłę, że działa podświadomie. Choć niektórzy oczywiście mają ją gdzieś. Przekonałem się o tym, będąc w Holandii z Bartkiem Radoszem. Pojechaliśmy zbierać truskawki, a popołudniami po pracy malowaliśmy proste, dość kiczowate obrazki, które miały się podobać. Mieliśmy nadzieję na nich dorobić. Chcieliśmy je sprzedawać najpierw po 25 euro, a skończyliśmy na 2,5 euro, ale i tak nikt nie chciał tego kupować. Ale malarstwo ma siłę, tylko trzeba umieć ją wykorzystać. Zwłaszcza kiedy wykorzystuje się szlachetne, naturalne pigmenty, do których wytwarzania stosuje się np. kamienie szlachetne. Kiedy maluje się farbą własnej roboty, efekty są nieporównanie lepsze w stosunku do przemysłowo produkowanych farb. Wtedy już na obrazie nie ma farby, jest światło.
Dużą uwagę zwracasz też na podobrazia, dużo częściej malujesz teraz małe formaty na blasze niż większe obrazy na płótnie. Czemu?
Blacha jest przede wszystkim bardzo gładka i nie wchłania tak farby. W zagruntowane płótno wciąż wsiąka nieco oleju, na blasze widoczny jest każdy najdrobniejszy gest. To bardzo wdzięczny materiał. Kiedyś malowano na miedzi czy ocynkowanych blachach, jak w przypadku portretów trumiennych, dzięki czemu są one też trwalsze niż na płótnie. I nie trzeba ich gruntować, wystarczy przetrzeć sokiem wyciśniętym z czosnku i można malować.
Po studiach wróciłeś od razu do Krzywczy?
Tak, nie cierpię miasta. Nie wytrzymałbym dłużej, w Krakowie myślałem, że zwariuję. Głośno, nie ma natury, nawet pomysłów mniej przychodziło do głowy.
To widać w twoich obrazach – jest w nich wyłącznie wieś albo co najwyżej widok z okna samochodu na ekspresówce w kierunku miasta.
W mieście nie widzę duszy. Wieś jest dla mnie dużo ciekawsza, zawsze sobie można rozpalić ognisko...
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Karol Palczak, "Prostytutka", olej na płótnie, 70 x 70 cm, 2017
Teraz malujesz cały cykl z motywem dogasającego ogniska. Co jest w nim takiego ciekawego?
Ogień i dym ma duży potencjał interpretacyjny. Z ogniem mam zresztą prywatny epizod, bo kiedyś poparzyłem się, próbując wykonać bombę domowej roboty. Nie wyszło i zapaliła mi się noga. Ogień może ratować i być destrukcyjny, czasem granica między jednym a drugim zmienia się w ułamku sekundy. Ten cykl jest też inspirowany wierszem Jacka Kaczmarskiego "A my nie chcemy uciekać stąd" z wersami "Stanął w ogniu nasz wielki dom! / Dom dla psychicznie i nerwowo chorych!". Mam wrażenie, że Polska to nadal dom dla psychicznie i nerwowo chorych, jesteśmy pogrążeni w gniewie, który ogarnia wszystko jak ten dym.
Więc twoje malarstwo jest też polityczne?
Nie nazwałbym tego polityką. Nie lubię politycznych obrazów, które próbują mówić, co jest prawdą. Dla mnie prawdą jest tylko to, co sam czuję i czego doświadczę. Jak widzę ojca wracającego z synem po całym dniu pracy w lesie i obejmującego go, to w tym geście czułości widzę prawdę. W mojej wsi wiele osób żyje poniżej granicy ubóstwa. Jeden z moich kolegów zawsze przychodził do szkoły z takim samym śniadaniem – jedną kanapką z masłem. Ale była ona przygotowana z taką czułością, że jadł ją, jakby tylko to miał w życiu. I to jest dla mnie prawda. Ci ludzie tańczący w dymie na moich obrazach są w pewnym sensie chorzy psychicznie, bo mimo że jest źle, a oni są wkurwieni, to zostają u siebie, nie chcą uciekać.
Z tego mimo wszystko przebija się jakaś polityczna diagnoza.
Przedstawiam może skutki i społeczne nastroje, ale nie próbuję wskazywać przyczyn i politycznych rozwiązań.
Dziś na fali popularności ludowego przepisywania historii i odkrywania swoich chłopskich korzeni jest też coraz więcej artystów, którzy budują swoje prace wokół wiejskiej tożsamości. Śledzisz to, co robią Daniel Rycharski czy Marek Rachwalik, czujesz się częścią większego nurtu?
Staram się jeździć na wystawy, ale często nie mam czasu. Ostatnio stodoła waliła mi się na głowę i musiałem ją wyremontować, teraz przerabiam ją na pracownię. Przyjeżdżam do Krakowa spotkać się z przyjaciółmi, po czym na drugi dzień już mnie nie ma. Raczej jestem odcięty.
Styl wyświetlania galerii
wyświetl slajdy
[{"nid":"5683","uuid":"da15b540-7f7e-4039-a960-27f5d6f47365","type":"article","langcode":"pl","field_event_date":"","title":"Jak by\u0107 autorem - w kinie?","field_introduction":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. Wyj\u0105tki te by\u0142y rzadkie w przesz\u0142o\u015bci, dzi\u015b s\u0105 nieco cz\u0119stsze, ale i dobrych film\u00f3w dzi\u015b mniej ni\u017c to kiedy\u015b bywa\u0142o.","field_summary":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. ","topics_data":"a:2:{i:0;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259606\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:5:\u0022#film\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:11:\u0022\/temat\/film\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}i:1;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259644\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:8:\u0022#culture\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:14:\u0022\/temat\/culture\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}}","field_cover_display":"default","image_title":"","image_alt":"","image_360_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/360_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=dDrSUPHB","image_260_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/260_auto_cover\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=X4Lh2eRO","image_560_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/560_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=J0lQPp1U","image_860_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/860_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=sh3wvsAS","image_1160_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/1160_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=9irS4_Jn","field_video_media":"","field_media_video_file":"","field_media_video_embed":"","field_gallery_pictures":"","field_duration":"","cover_height":"266","cover_width":"470","cover_ratio_percent":"56.5957","path":"pl\/node\/5683","path_node":"\/pl\/node\/5683"}]