Moda na "egzotyczność" miała się dobrze również w teatrzykach i wodewilach. Za jej sprawą w Polsce znalazła się pochodząca z Tahiti Reri, wieloletnia partnerka Eugeniusza Bodo. Ten specjalnie dla niej napisał scenariusz filmu "Czarna perła", w którym wykonywała piosenkę o tytule "Dla ciebie chcę być biała".
"Swing heil!"
Takim szyderczym okrzykiem witała się zasłuchana w jazzie niemiecka młodzież, kontestująca rzeczywistość III Rzeszy. Po dojściu nazistów do władzy swingujący Berlin, nękany przez Gestapo, zszedł do podziemia, jednak większość muzyków z obawy o swoje życie wybrała ucieczkę.
"Być Żydem i grać muzykę Murzynów było niebezpiecznie, nawet jeśli miało się na imię Adolf"- żartował Ady Rosner (o którym za moment). Głównym kierunkiem emigracji były oczywiście Stany Zjednoczone, jednak ci którzy nie chcieli lub nie mogli jechać za ocean, przenosili się na Wschód, przede wszystkim do Warszawy. Wpłynęło to ożywczo na scenę muzyki synkopowanej nad Wisłą:
Napływ z Berlina wysoko wykwalifikowanych instrumentalistów mocno wstrząsnął naszymi orkiestrami tanecznymi, zmusił je do wymiany dobrych muzyków na doskonałych i wybitnych, wysoko podniósł też poprzeczkę artystyczną. Oto raptem pojawili się tłumnie (…) rozmaici Rosner Players, Jolly Boys, Speedy Boys i Sam Weinroth Syncopators. Sądząc, że to tylko nowa moda, niektóre polskie zespoły początkowo dla niepoznaki zangielszczyły, bądź zmieniły swe nazwy (przykładem choćby Jazz d’Or Karasińskiego i Kataszka), wkrótce jednak zostały zmuszone do zreformowania się, reorganizacji. "Panowie, mamy konkurentów!" – przestraszyli się sławni bandliderzy. Konkurenci rzeczywiście byli groźni. – pisał Dariusz Michalski.
Jednym z nich był wspomniany Ady Rosner, który podczas tournée po Włoszech spotkał Louisa Armstronga, niekwestionowanego króla trąbki. Pomiędzy trębaczami doszło do muzycznego pojedynku. Satchmo co prawda wygrał, ale w uznaniu wręczył Rosnerowi fotografię z dopiskiem "białemu Louisowi Armstrongowi". Podobno konkurent w rewanżu dał mu swoją fotografię z dedykacją "czarnemu Ady’emu Rosnerowi".
Jazz w przedwojennej Polsce nie miał wygórowanych ambicji artystycznych, była to przede wszystkim użytkowa muzyka rozrywkowa. O kunszcie Rosnera może jednak świadczyć to, że jego publiczność na fajfach zamiast zwyczajowo tańczyć wsłuchiwała się w występ. Był też sprawnym biznesmenem, otworzył w Warszawie własny klub, który nazwał Chez Adi.
Po wybuchu wojny Ady Rosner uciekł do Rosji, o jego losach opowiada film "Jazzman z gułagu". W ZSRR polecono mu stworzyć Państwową Orkiestrę Jazzową Białoruskiej Socjalistycznej Republiki, z którą koncertował po całym kraju: grywał w szpitalach wojskowych i lazaretach, legenda głosi, że prywatny koncert zamówił Stalin. Po wybuchu zimnej wojny pojawiło się jednak hasło "kto dziś gra jazz, jutro zdradzi ojczyznę!", a Stalin zaczął grać antysemicką kartą. W 1946 roku oskarżono Rosnera o "kosmopolityzm" i zesłano do magadańskiego łagru. Przeżył tam 8 lat, prowadząc obozową orkiestrę.
Innym żydowskim jazzbandem, który przeniósł się po 1933 roku do Warszawy była orkiestra Arkadego Flato. Zespół cieszył się taką renomą, że współpracę z nim natychmiast podjęło Polskie Radio. Jego kapelmistrz zasłynął jako aranżer argentyńskich tang, potrafił też swingowo grać na skrzypcach. Wojny nie przeżył, krążą różne wersje na temat okoliczności jego śmierci. Według jednych zginął w Treblince lub w Trawnikach, według drugiej popełnił samobójstwo w warszawskim getcie.
Porewolucyjne romanse
Po zwycięstwie bolszewików Warszawa stała się jednym z ośrodków tzw. "białej emigracji" z ZSRR. Zamieszkało tu wielu wojskowych, działaczy politycznych, ale też artystów. Wśród nich Aleksander Wertyński.
Był prawdopodobnie najsłynniejszym rosyjskim piosenkarzem międzywojnia, choć po rewolucji październikowej zaczęła się jego ćwierćwieczna imigrancka odyseja. W tym czasie mieszkał między innymi w Konstantynopolu, Paryżu, Szanghaju, otarł się o Hollywood, parę lat zabawił też w Warszawie. Sam pisał teksty swoich utworów (na polski tłumaczyli je m.in. Julian Tuwim i Jonasz Kofta), łącząc tradycje rosyjskiego romansu z aurą dekadentyzmu. Śpiewał o życiu wielkomiejskiej cyganerii, burzliwych miłościach, uzależnieniu od narkotyków. Klimat dopełniała jego sceniczna kreacja Pierrota – smutnego clowna, oszczędny czarno-biały kostium, pobledzona pudrem twarz. W II RP na jego punkcie zapanowało szaleństwo na kształt beatlemanii. Nie brak było głosów krytycznych zarówno ze strony jego pobratymców na emigracji, jak i rodzimych obrońców moralności. Tak opisywał jego białostocki występ zaniepokojony recenzent:
Na scenie stał blady jak śmierć, z przeczulonymi wskutek czegoś nerwami artysta i słabiutkim głosem odśpiewywał swoje piosenki kokainowo wokalne. Białostockie zaś kokainistki, nimfomanki, sadystki i adeptki miłości lesbijskiej, podniecone jego produkcjami z gorejącymi od zachwytu i niezdrowego rozczulenia oczami, biły oklaski i ryczały z zachwytu. Owacje te to był istny sabat białostockich degeneratek począwszy od podlotków aż do przejrzałych matron.
Inny, odniósł się do nagonki na Wertyńskiego taką ripostą:
Wertyński jest tylko zwierciadłem swojej epoki. I nie można przeklinać zwierciadła, jeśli ma się krzywą mordę!
Sam zainteresowany niespecjalnie się tą krytyką przejmował: w końcu był tu gwiazdą i w swoich wspomnieniach do pobytu w Polsce odnosił się z rozrzewnieniem. O jego wyjeździe zadecydował prozaiczny fakt - nie przedłużono mu wizy z zezwoleniem na występy.
Życie nocne międzywojennej Warszawy, to nie tylko jazzowe nowinki, lecz przede wszystkim teatrzyki i kabarety. Z tym środowiskiem związana była Fanny Gordon.
Urodziła się w Jałcie na Krymie, po 1917 roku jej rodzina wyemigrowała do Polski. Była jedyną kompozytorką muzyki popularnej w II RP, samouczką, nieznającą podobno zapisu nutowego. Teksty do jej utworów pisali m.in. Jan Brzechwa i Andrzej Włast, a wykonywali choćby Mieczysław Fogg czy Albert Harris. Współcześnie jej najbardziej rozpoznawalną piosenką jest "Bal u starego Joska", spopularyzowany przez Stanisława Grzesiuka jako "Bal na Gnojnej" i mylnie uważany za wyrosły z miejskiego folkloru.
Pośrednio dzięki rewolucji znalazł się w Polsce też gwiazdor przedwojennej konferansjerki, reżyser i dyrektor wielu warszawskich kabaretów, Fryderyk Járosy. Z pochodzenia był Węgrem, w plebiscycie po rozpadzie monarchii habsburskiej wybrał narodowość austriacką, a przed 1917 rokiem mieszkał w Rosji. Potem związał się z "Niebieskim Ptakiem", kabaretem rosyjskich emigrantów, z którym trafił w 1924 roku na gościnne występy nad Wisłą. W Warszawie został, według jednych z miłości do Hanki Ordonówny, według drugich, dlatego, że tu miał większe możliwości rozwoju dla swojej wymarzonej reżyserskiej kariery. Kariera rzeczywiście rozwijała się imponująco – działał w najpopularniejszych scenkach stolicy: Cyruliku Warszawskim, Cyganerii, Bandzie, Qui Pro Quo.
Po wrześniu 1939 roku nie chciał podpisać Reichlisty i prowadzić teatru "nur für Deutsche", za co został aresztowany. Z transportu zbiegł, ukrywał się pod nazwiskiem Franciszek Nowaczek, między innymi na terenie warszawskiego getta, wiedząc, że tam Niemcy nie będą go szukać. Konspirował, po upadku powstania warszawskiego trafił do Buchenwaldu. Po wojnie wyjechał do Londynu, nowe władze pozbawiły go nadanego przed wojną polskiego obywatelstwa. Stamtąd pisał do Stefanii Grodzieńskiej i Jerzego Jurandota:
Pozdrówcie ode mnie najserdeczniej wszystkich wspólnych przyjaciół i tę ziemię, która mi przez dwadzieścia lat dała tyle radości życia i w którą, nie będąc Polakiem, tak wzrosłem, że ani kląć, ani kochać już nie potrafię inaczej, jak po polsku.
"Malutka powłoczka kultury zachodniej"
W pierwszych powojennych latach starano się wskrzesić ducha swingowych orkiestr. Trwało to do 1949 roku, kiedy Związek Kompozytorów Polskich potępił jazz jako burżuazyjny i imperialistyczny wynalazek. Ironią losu jest fakt, że właśnie wtedy przestawała być to muzyka wyższych sfer. Wśród bikiniarzy można było spotkać i dzieciaki z inteligenckich domów i z robotniczych dzielnic. Z podziemia jazz zaczął wychodzić około roku 1954, by ostatecznie zatryumfować na I Festiwalu Jazzowym w Sopocie w 1956 roku.
Zdaliśmy sobie sprawę, że grając jazz, zachowujemy w Polsce malutką powłoczkę kultury zachodniej. Byliśmy wtedy bardzo młodzi, więc nawet za bardzo się nie baliśmy – wspominał legendarny Jerzy "Duduś" Matuszkiewicz.
Wspomnieć tu należy trzy, czołowe wówczas, wokalistki. Nie umniejszając ich talentu, zagraniczne pochodzenie ułatwiało im karierę wśród kosmopolitycznie zorientowanej jazzowej publiki.
Jeanne Johnstone przyjechała do Polski z mężem, lotnikiem walczącym w bitwie o Anglię. Śpiewała z nieomal wszystkimi najważniejszymi zespołami pierwszej powojennej dekady, i tymi odwołującymi się do swingowej czy dixielandowej tradycji, jak zespół osiadłego w Polsce czeskiego saksofonisty Charlesa Bovery’ego, czy flirtującymi z nowoczesnym wtedy bebopem jak Melomani.
Drugą z nich była Elizabeth Charles, Mulatka ze Szkocji. Kiedy i z jakiej okazji przyjechała do Polski – nie wiadomo. Już w 1945 roku występowała w reaktywowanej orkiestrze Karasińskiego. Przez pięć lat była solistką arcypopularnego zespołu Zygmunta Wicharego, który wprowadził jazzującą muzykę do mainstreamu.
Solistką u Wicharego była też Carmen Moreno. Jej ojciec pochodził z Mysłowic, matka z Andaluzji. Poznali się w Paryżu i założyli duet taneczno-akrobatyczny Los Morenos. Dzieciństwo spędziła z rodzicami w trasie, występując na przeróżnych estradach Południowej Ameryki i Zachodniej Europy. Debiutowała, tańcząc kubańska rumbę w Nicei w wieku 5 lat, po raz pierwszy zaśpiewała jako siedmiolatka na deskach londyńskiego teatru Alhambra. Wojna przerwała ten karnawał:
Ojciec zaginął w zawierusze wojennej, w 1945 razem z matką dotarłam do Mysłowic, do rodziny taty. Dla obydwu z nas wszystko było tu nieznane: kraj, ludzie, język, całe to nowe życie. O powrocie na estradę żadna z nas nie myślała: ja miałam już siedemnaście lat i znalazłam pracę w Sosnowcu jako ekspedientka w sklepie odzieżowym… Trwało to do 1954 roku, kiedy moja sąsiadka namówiła mnie, żebym poszła na próbę zespołu estradowego, który tworzył Zygmunt Wichary i szukał piosenkarki. (…) z Wicharym przejechałam prawie pół Europy – tę drugą połowę oczywiście, której jako dziecko nie znałam, czyli Węgry, NRD, Czechosłowację i Związek Radziecki.
Jej mężem został Jan Walasek, uznawany za jednego z najlepszych saksofonistów tamtych czasów. I tak jak jej rodzice tworzyli combo taneczne, tak z nim stworzyła partnerskie combo jazzowe.
Hymn kosmonautów i romski beat
Jej imieniem nazwana jest główna ulica uzbeckiego miasta Urgencz i jedna z planetoid Układu Słonecznego, odkryta przez radziecką astronomkę. To zresztą nie jedyny związek artystki z sowieckim programem kosmicznym – piosenka "Nadzieja" (Надежда) była traktowana przez kosmonautów jak "talizman", słuchali jej dla otuchy przed lotami. O kim mowa? Oczywiście o Annie German. W Polsce pamięć o niej odżyła na fali popularności wyświetlanego w telewizji serialu biograficznego, w krajach byłego Związku Radzieckiego jest od lat niezmiennie otoczona kultem. Być może duża zasługa w tym, że po rosyjsku śpiewała bez akcentu, wszak był to jej pierwszy (oprócz niemieckiego) język.
Rodzice piosenkarki poznali się w dzisiejszym Uzbekistanie. Matka, Irma Martens, pochodziła z rodziny holenderskich mennonitów, którzy uciekając przed prześladowaniami religijnymi, osiedlili się na rosyjskim Kubaniu. Ojciec, Eugen Hörmann był synem niemieckiego pastora, urodził się w carskiej wówczas Łodzi, większość życia spędził na Ukrainie. Do Środkowej Azji trafił, próbując przedostać się tamtędy do Iranu, a następnie wyemigrować do Europy. Poznawszy Imrę pozostał tam, ale rodzina musiała się ukrywać przed NKWD. W 1938 roku, gdy Anna miała dwa lata, Eugen został rozstrzelany pod zarzutem szpiegostwa, a jego żonę i córkę zesłano do Kirgizji. Drugie małżeństwo matki z oficerem Ludowego Wojska Polskiego pozwoliło im po wojnie osiedlić się w PRL.
W Uzbeckiej SSR urodziła się też inna gwiazda lat sześćdziesiątych. Michaj Burano pochodził z romskiego szczepu Lowari, od 6 roku życia występował w prowadzonym przez ojca Zespole Pieśni i Tańca Cyganów Mołdawskich. Podczas trasy koncertowej po Polsce rodzina zatrzymała się na przedmieściach Lublina. Tak opowiadał w wywiadzie dla „Sztandaru Młodych”:
W Lublinie (…) ojciec był przywódcą społeczności cygańskiej, zajmował się osiedlaniem Cyganów, zapewnianiem pracy, namawiał by posyłali dzieci do szkoły, prowadził zespół muzyczny. Ale mnie nie interesowała jego muzyka. Słuchałem Radia Luksemburg.