Wątek ten dostrzega również Agata Roćko w artykule "Polski Grand Tour »dam modnych«", pisząc, że "polskie damy podążały już utartym szlakiem Grand Tour, podobnie jak panie w Europie, mimo że ich podróże nie miały charakteru edukacyjno-poznawczego, a raczej estetyczno-turystyczny". Wśród polskich podróżniczek można wymienić np. Izabelę z Czartoryskich Lubomirska (wyjechała z Kostką Potockim do Włoch w latach 1785-1786) czy Teofilię Konstancję z Radziwiłłów Morawską (1773-1774, autorkę "Diariusza podróży europejskiej w latach 1773-1774").
Same wyjazdy przestały być z czasem zarezerwowane jedynie dla arystokracji, stając się w XIX wieku dostępne również dla średnio zamożnej szlachty, jak i bogatszego mieszczaństwa. Dzięki temu zjawisko to na trwałe zapisało się w historii Starego Kontynentu, gdyż wtedy właśnie zaczyna się kształtować nowożytna podróż po Europie – jako typowa aktywność polegająca na wyjeżdżaniu w obce miejsce i jego zwiedzanie, zupełnie niezwiązane z konkretnym powodem (np. pielgrzymką, wyjazdem na studia, misją dyplomatyczną czy handlową). Na swój sposób idea takiego "bezinteresownego" wyjazdu (bo jego celem było wszak oglądanie sztuki i zwiedzanie ciekawych miejsc) trwa do dzisiaj – tego typu turystyka jest typową aktywnością kulturalną europejskiej klasy średniej, zaś podróż do Włoch jej kwintesencją.
Grand Tour polskiego szlachcica
Taka wyprawa w języku polskim była określana czasami jako peregrynacja lub wojaż, zaś jej uczestników nazywano peregrynantami lub wojażerami. Posługiwano się także określeniami niemieckimi, takimi jak Kavalierstour (spolszczane do "tury kawalerskiej") czy Kavaliersreise.
Warto zauważyć różnice geograficzno-społeczne pomiędzy poszczególnymi nacjami. Anglicy, w przeważającej większości protestanci, przyjeżdżali na kontynent, co wiązało się z fizyczną przeprawą przez Kanał La Manche oraz pobytem w krajach o odmiennym, czyli rzymsko-katolickim, wyznaniu (jak Francja, a zwłaszcza Italia). Tymczasem dla Polaków, pośród których dominowali katolicy, był to wyjazd do krain nie aż tak religijnie od nich odmiennych.
Taki wyjazd miał się wydarzyć tylko raz, gdyż później młody szlachcic wkraczał w dorosłe życie. Początkowo peregrynanci byli więc w wieku pomiędzy 16 a 20 rokiem życia; później – od XVIII wieku – wyjeżdżały już osoby starsze. Zdarzało się, że bracia w podobnym wieku wojażowali wspólnie. Jan (późniejszy król) i Marek Sobiescy, wyjeżdżając w 1646 roku, mieli odpowiednio 17 i 18 lat. Janusz Antoni i Michał Serwacy Wiśniowieccy, rozpoczynając podróż w 1695 roku, liczyli po 17 i 15 lat. W późniejszym czasie pełnili wysokie urzędy, gdyż Janusz został kasztelanem krakowskim, zaś Michał wojewodą wileńskim i hetmanem wielkim litewskim.
Podróż (czasami łączona ze studiami) mogła trwać od roku do czterech lat, czasami dłużej. Zarówno młodzi Sobiescy, jak i Wiśniowieccy opuścili Polskę w sumie na dwa lata. Grand tour braci Jana Stanisława i Aleksandra Jana Jabłonowskich, synów Stanisława Jana, hetmana wielkiego koronnego i dowódcy polskiej husarii podczas bitwy pod Wiedniem, trwała dłużej, bo ponad pięć lat – za granicą przebywali od września 1682 do stycznia 1688.
Na marginesie można zauważyć, że ich ojciec również spędził część swojej młodości za granicą – okres jego studiów w Pradze oraz Grand Tour, spędzony przede wszystkim we Francji, przypadał na lata 1648-1650.
Czas pobytu w poszczególnym miastach nie był dzielony po równo. Zakładano, że w Paryżu można spędzić nawet rok (łącząc ten pobyt ze studiami), zaś na Madryt pozostawiano zaledwie kilka tygodni. Tak właśnie postąpili np. Jabłonowscy. Sobiescy także większą część wyjazdu spędzili w stolicy Francji, zaś Wiśniowieccy mieszkali tam niemal rok.
Wyjazdy były oczywiście starannie planowane, zaś najważniejszym elementem przygotowań był wybór opiekuna. Młodzi ludzie nie wyjeżdżali sami, ale pod nadzorem receptora, zwanego także mentorem, gubernatorem lub guwernerem. Jak pisał Antonii Mączak, prekursor badań nad podróżami w czasach nowożytnych, w książce Życie codzienne w podróżach po Europie w XVI i XVII wieku, musiał być to „człowiek rzetelnie kompetentny, znający odwiedzane kraje, władający językami, traktujący opiekę w zagranicznej podróży jako zawód. Taki guwerner był w cenie, zapewniał bowiem wykorzystanie doświadczeń przez młodzieńca i pozwalał ufać, że uniknie niepotrzebnego ryzyka. Takich fachowców ojcowie przekazywali sobie listami polecającymi. Z nich wyrastali czasem autorzy poczytnych i użytecznych przewodników”.
Takim właśnie zawodowym receptorem był Lassels, czyli autor pojęcia Grand Tour, który w sumie wyjechał pięć razy. Młodzi Jabłonowscy mieli dwóch preceptorów – Jana Michała Kossowicza i Szymona Ignacego Gutowskiego. Wiśniowieckimi opiekował się Jan Kamocki, zaś Sobieskimi Sebastian Gawarecki. Preceptorzy przy okazji takich wyjazdów mogli sami uzupełniać studia oraz oczywiście zwiedzać wraz z młodymi peregrynantami nieznane wcześniej miejsca.
Do zadań preceptora należało przede wszystkim pilnowanie, by cała podróż przebiegała zgodnie z zaleceniami rodziców, czyli żeby młodzieńcy się uczyli, nawiązywali odpowiednie kontakty, a także zwiedzali. To preceptor dysponował przeznaczonymi na wyjazd pieniędzmi oraz regularnie informował w listach rodziców, co dzieje się z ich synami. Mentorzy bywali także autorami diariuszy, jeśli peregrynanci byli zbyt młodzi. Gawarecki spisał taki dla Sobieskich, zaś Kossowicz Jabłonowskim.
Poza opiekunami wyjeżdżała także służba, co było oczywistością do takiego stopnia, że nawet nie wspominano o nich w relacjach z podróży, o ile nie stają się bohaterami jakiejś szczególnej historii.