Gdy Brandes po raz pierwszy przybył do Polski, był już uznanym krytykiem, działaczem politycznym i jednym z architektów przełomu modernistycznego – prądu, który wywarł głęboki wpływ na kulturę skandynawską końca XIX wieku. Urodzony w 1842 roku w Kopenhadze był jednym z najbardziej wpływowych europejskich krytyków literackich, żarliwym sympatykiem Ibsena i Strindberga, a także jednym z pierwszych propagatorów Fryderyka Nietzschego. Dzięki licznym wyprawom zyskał przydomek "podróżującego krytyka". Jego wizyta w Polsce jednak, jak się miało okazać, nie przypominała żadnej innej.
Jak pisze Michalina Petelska, badaczka polskiego rozdziału w życiorysie Brandesa, duński pisarz pierwszy raz zawitał na terytorium Polski w 1881 roku, kiedy to przybył z krótką wizytą do pruskiego wówczas Poznania. Ale dopiero o cztery lata późniejsza wyprawa diametralnie odmieniła jego spojrzenie na tę część świata – a także zapoczątkowała wieloletnie zainteresowanie Polską.
3 lutego 1885 roku Brandes wsiadł w Wiedniu do pociągu jadącego do Warszawy – stolicy państwa nazywanego przez Rosjan Krajem Nadwiślańskim. Zanim jednak pociąg dotarł do celu, zatrzymał się w małym mieście o nazwie Granica (w obrębie dzisiejszych Mysłowic) – stacji granicznej pomiędzy Austro-Węgrami i Rosją. Podczas kontroli paszportów celnicy drobiazgowo przeszukali bagaż Duńczyka, konfiskując większość jego książek, po czym wysłali je do biura cenzora w Warszawie – instytucji, z którą Brandes wkrótce, wbrew swojej woli, miał się zapoznać jeszcze bliżej.
Podczas wymuszonego postoju Brandes zderzył się po raz pierwszy nie tylko z przedstawicielami rosyjskiej administracji, lecz także z tym, co uznał za zupełnie odmienną cywilizację. "Władza rosyjska nie jest, wzorem pruskiej, roztropna i jednostajna. Jest ona kapryśna, niedorzeczna i często spoczywa w wysoce niezręcznych rękach” – pisał w "Polsce". W zapisie rozmowy z celnikiem, przywodzącej na myśl opisy bezdusznego, a jednocześnie absurdalnego charakteru władzy pióra Mikołaja Gogola (a retrospektywnie i Franza Kafki), Brandes notuje odpowiedzi celnika, który konfiskuje drugi tom słownika francusko-duńskiego i deklaruje, że w cenzurze znają wszystkie języki. Ostatecznie celnik nawet przyznaje cudzoziemcowi rację:
Ze swego stanowiska ma pan rację – odpowiedziano mi. I ze swego stanowiska zatrzymano moje książki.
Zdecydowanie za długo stojący na stacji granicznej Brandes zostaje wreszcie zwolniony z "kwitem na literaturę ważącą 15 funtów" i silnym wnioskiem:
Zaraz tedy na granicy czuje człowiek, że odtąd znajduje się poza słupami cywilizacyi europejskiej.
Warszawa – prowincjonalne rosyjskie miasto