Dopiero po roku 2005 pojawia się zainteresowanie polskim kinem historycznym. Oczywiście wcześniej były "Pan Tadeusz" czy "Ogniem i mieczem", ale powiedzmy sobie wprost: kamienie milowe popularności polskiego kina na Zachodzie, trzy najbardziej rozpoznawalne współczesne filmy polskie na świecie to "Katyń", "W ciemności" i "Ida", wyróżniane nominacjami do Oscara, a ostatnio Oscarem. I wszystkie te filmy zaprzeczają tej militarystycznej wizji wojny, do której byliśmy przez lata przyzwyczajeni.
Rzeź wołyńska to jeden z tematów, który jeszcze nie doczekał się głośnego filmu.
Film o Wołyniu kręci właśnie Wojciech Smarzowski. Trafi on niestety na bardzo skomplikowaną sytuację polityczną. Ukraińcy są na to niegotowi. W Rosji ten film doczeka się zapewne ogromnego poklasku. Nie sądzę, by taka była intencja reżysera, ale kiedy byłby dobry moment na podjęcie tego tematu? Kiedy byłby dobry moment na opłakanie tamtych ofiar? Powiem więcej, wydaje mi się, że odgórna polityka pojednania, wielkie rocznice, kiedy w oficjalnym dyskursie zrównuje się wszystkie ofiary, paradoksalnie pogłębiła polskie traumy. Zwróćmy uwagę, że cała dyskusja postjedwabieńska, która oczywiście ogromnie mnie cieszy, spowodowała u Polaków gigantyczny opór. Wcale nie nastąpiło żadne rozliczenie, tylko nawrót do klasycznego pojmowania patriotyzmu.
Musimy walczyć o tę jedność, europejskość, pojednanie. Jednak raz na zawsze musimy zaakceptować fakt, że pamięć historyczna ma aspekt narodowy. To jest jeden z najważniejszych elementów stanowiących budulec tożsamości narodowej. Kino znakomicie tę kwestię rozumie i odpowiada dziś na tę potrzebę. Wielu krytyków zarzucało Andrzejowi Wajdzie, że "Katyń" to jest zbyt czarno-biały obraz, w którym za bardzo wprost jest powiedziane, kim byli źli, a kim byli dobrzy - nie chodzi tu o samą zbrodnię, ale o sposób jej rozliczania. Moim zdaniem Andrzej Wajda z ogromnym wyczuciem odpowiedział w tym filmie na potrzebę Polaków. To właśnie ten film przede wszystkim pozwala zrozumieć nasz stosunek do historii, a nie "Ida" - która jest przede wszystkim obrazem artystycznym, a nie historycznym.
Filmem o podobnym znaczeniu jest "Generał Nil" Ryszarda Bugajskiego, ale także "W ciemności" Agnieszki Holland. Spodziewam się w dalszym ciągu powstawania takich właśnie filmów, które te polskie traumy wyrażają. A tematów, które można tu podjąć, jest jeszcze wiele. Potrzebujemy filmów wojennych, ale nie batalistycznych, nie obrazów o jeżdżeniu w czołgach.
A co z historiami, w których to nie Polacy są ofiarami?
Dotykamy tu tematu polityki historycznej. Polska ma jeszcze bardzo wiele nieporuszonych tematów, w których to Polacy są ofiarami. Przeciętny Polak nie wie nic o Łambinowicach ani o Niemcach tonących w Zalewie Wiślanym, ale nie wie nic także np. o zbrodni w Piaśnicy. Mało wie o Zamojszczyźnie.
Zadaniem polskiej kinematografii jest pokazać świat z polskiego punktu widzenia. Ten punkt widzenia oczywiście nie może być jednostronny, uproszczony i musi uwzględniać to, że polskość z okresu II wojny światowej to także polscy Żydzi czy Ukraińcy. Nie było w ciągu ostatnich 20 lat żadnego polskiego filmu fabularnego, którego moglibyśmy się wstydzić z uwagi na treści nacjonalistyczne. Mam tutaj wielkie zaufanie do polskich reżyserów. Niech te filmy powstają. Każdy z nich załatwi nam więc ej niż całe lata poświęcone na spotkania polsko-niemieckiej czy polsko-ukraińskiej komisji podręcznikowej albo stawiane pomniki. Ludzie potrzebują wizualizowania tragedii i tego, żeby opłakać jej ofiary.
Rozmawiała Marta Juszczuk (PAP), oprac. Agata Dudek-Woyke, 07/05/15.