Czy malować trzeba ładnie?
"Czyż sztuka, odtwarzająca szpetne, bratająca się z niem, zasługuje na miano pięknej?", pytał w 1887 roku filozof i estetyk Henryk Struve. Dziś co prawda określenie "piękne" ostało się tylko w nazwach uczelni artystycznych, zastąpione pojemniejszym terminem "sztuki wizualne", ale pytanie sprzed półtora stulecia nie przestaje być zadawane.
Obrońcy klasycznego piękna
W połowie XIX wieku w "Estetyce brzydoty" Karl Rosenkranz brzydotę pożenił ze złem moralnym, uznając że jest ona "piekłem piękna". Od tego czasu w historii estetyki i historii sztuki wiele się wydarzyło, choć dziewiętnastowieczne przywiązanie do piękna jako celu sztuki pozostaje obecne nie tylko wśród części szerokiej publiczności, ale i całego grona teoretyków, z Donaldem Kuspitem na czele. Amerykański autor lansujący koncepcję "Nowych Dawnych Mistrzów" wystawę pod tym tytułem zaprezentował także w Polsce, w roku 2007 w Pałacu Opatów, oddziale Muzeum Narodowego w Gdańsku, a jej katalog opatrzony został wstępem entuzjastycznego wobec Kuspitowskiej wizji odrodzenia wartościowej sztuki Pawła Huelle.
Text
"Sztuka, która stała się trywialna, pomaga czuć się komfortowo w zwykłym świecie, bez wykraczania poza potoczną świadomość w inny wymiar rzeczywistości. Doświadczenie estetyczne straciło rację bytu. Zanikła specyficzna dla sztuki przestrzeń, będąca miejscem jej przeżywania, skoro wszystko, czym obecnie jest, splata się z codziennością. Po obcowaniu z taką sztuką pozostaje wrażenie pustki, gdyż nie objawia ona żadnej głębi, a jedynie potwierdza społecznie ustalony i zrozumiały stan rzeczy", referowała myśl Kuspita Anna Gruca.
Charakterystyczne dla koncepcji Kuspita i pokrewnych mu autorów wrogich większości przejawów współczesnej sztuki, jest przywiązanie do warsztatu i tradycyjnych mediów. Na okładce antypostmodernistycznej tyrady Kuspita zatytułowanej "Koniec Sztuki" nie przypadkiem znalazła się praca będąca tradycyjnego warsztatu zaprzeczeniem – "Home Sweet Home" Damiena Hirsta, czyli wypełniona petami popielniczka. Polemiki z Kuspitowską wizją dotyczą między innymi tego medialnego zawężenia percepcji. Ale także przed malarstwem, tak uprzywilejowanym przez wrogów rzekomo dążącej do zniszczenia piękna "sztuki postestetycznej" i "estetyki nowotworowej", sięganie do tego co uznane za brzydkie i poślednie, zdaje się otwierać najwięcej możliwości.
Narkotyczni impresjoniści
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Józef Chełmoński, "Babie lato”, 1875, olej na płótnie, wł. Muzeum Narodowe w Warszawie - fragment, fot. Muzeum Narodowe w Warszawie
O ile wyobrażenie o pięknie wśród zwolenników "Nowych Dawnych Mistrzów" wydaje się z grubsza takie samo, jak pół tysiąca lat temu, czyli zakorzenione w grecko-rzymskim antyku, tak poglądy na to, co brzydkie, zmieniają się od czasu pierwszych prób teoretycznych tekstów na ten temat w tempie równie dynamicznym, co nowoczesna technologia. W muzealnym sklepiku pośród notesów i pocztówek z reprodukcjami "Babiego lata" Józefa Chełmońskiego łatwo zapomnieć, że swego czasu autentyczne oburzenie wywoływał widok ubrudzonych ziemią bosych stóp jego bohaterki. Dla Struvego naturalizm w obrazach Chełmońskiego czy braci Gierymskich był właściwie synonimem brzydoty, na którą krytyk reagował z oburzeniem równie żarliwym, co Kuspit na pety Hirsta, pisząc, że "współczesny naturalizm ze szczególnym zamiłowaniem wyszukuje szpetne strony życia i lubuje się w odtwarzaniu figur i sytuacyj jak najwstrętniejszych".
Szczególnie pouczający w zakresie ewolucji poglądów na to, co "szpetne" jest żarliwy ustęp skierowany przez Struvego przeciw impresjonizmowi, dziś bodaj najbardziej przez szeroką publiczność uwielbianego kierunku w sztuce ostatnich dwustu lat:
Text
"Lubowanie się w szpetnem dla samej siły wywoływanego przez nie wrażenia, bez względu na charakter i jakość tego wrażenia – co jest zasadą impresyonizmu – jest zawsze objawem chorobliwym, świadczącym już nietylko o zepsuciu smaku, lecz po prostu o rozstroju nerwów, szukających rozdrażnień nienaturalnych, przy pomocy sztucznych narkotyków, aby w ogóle wymusić z siebie jakąkolwiek czynność".
Fragment ten łatwo czytać jako pocieszną ramotkę, warto jednak zwrócić uwagę, że co do sedna, doskonale rymuje się on z wypowiedziami formułowanymi dziś przez tych, którzy od sztuki oczekują wyłącznie piękna. Impresjonizm zastępują w nich oczywiście artyści współcześni, jednak niezmienne pozostaje założenie, że sztuka posługująca się środkami dla danego odbiorcy "szpetnymi" używa ich nie jako świadomego narzędzia, a "dla samej siły wywoływanego przez nie wrażenia". U sedna tego oburzenia leży więc odmowa treści, kryjącej się za "szpetną" formą i tematem.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Mateusz Sarzyński, "Bez tytułu", fot. dzięki uprzejmości BWA Warszawa
Znacznie mniej od Struvego ortodoksyjny był inny warszawski krytyk Ludwik Buszar, w 1861 roku na łamach "Tygodnika Ilustrowanego" dopuszczający w malarstwie element brzydoty jako narzędzie ekspresji lub społecznego komentarza, dla ukazania „dramatu powszechnego życia”, biedy, niemocy czy "pierwiastka złowrogiego losu". Ponad sto lat później krytyczka i kuratorka Marcia Tucker ukuła termin "bad painting", czyli „złe malarstwo”. Rozwijające się od końca lat 70. bad painting czerpało pełnymi garściami zarówno z tradycji awangardowych z ekspresjonizmem na czele, jak i z pop artu czy sztuki outsiderów, posługiwało się deformacją, ekscentrycznością i humorem, odrzucając konwencje dyktujące, na czym polegać ma dobre malarstwo.
Zdefiniowana przez Tucker malarska tradycja ma się dobrze do dziś także w Polsce. Wyrasta z niej malarstwo Mateusza Sarzyńskiego, czerpiące garściami z popkultury, którą artysta przyprawia o element makabry. Krew na malowanych grubym impastem i przy użyciu kilku jaskrawych kolorów płótnach Sarzyńskiego leje się hektolitrami – teletubisie mordują na przykład jednego ze swoich towarzyszy, a myszka Miki z pustymi, krwawiącymi oczodołami pozuje z szubienicą w dłoni na tle napisu "Weltschmerz" wyglądającego jak logo metalowego zespołu.
Inny nurt "złego malarstwa", czerpiący między innymi ze street artu, a właściwie wszelkiego rodzaju oddolnej twórczości wysprejowywanej na murach, rozwija Jakub Gliński. Jak mówił artysta w rozmowie z Lidią Pustelnik:
Text
"Nie dążę do doskonałości, poszukuję piękna w estetyce błędu i pomyłki. To, czym się zajmuję, określiłem jako «trash and error». Opiera się głównie na przypadkowości i intuicji. Lubię, kiedy coś wychodzi źle."
To właśnie na skutek pójścia na żywioł i dowartościowania pomyłek w pracach Glińskiego warstwa malarska bywa nierzadko niezwykle bogata i zróżnicowana, układając się w prawdziwy palimpsest. Błyszczącym warstwom malowanym pędzlem towarzyszą rozmyte, matowe kształty wykonane aerografem, pojawiają się zacieki i zadrapania, poszczególne elementy nachodzą na siebie jak kolejne tagi nasprejowane jeden na drugim. W efekcie obraz złożony z kilkunastu plam i zaznaczony rozedrganą ręką kształtów, utrzymany w wąskiej czarno-szaro-błękitnej palecie barwnej, zyskuje optyczną głębię i ilość cieszących oko detali niemal nieosiągalną w "poprawnie" namalowanych płótnach.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Martyna Czech, "Domowe przedszkole", 40x60 cm, olej na płótnie, 2016, fot. K. Morcinek
W malarstwie ostatnich kilku lat odżyła także tradycja nowej ekspresji lat 80., doprowadzona do krańcowej postaci w malarstwie Martyny Czech. Malowane szybko, przy użyciu zgrzytliwych zestawień barwnych, koślawe figury na obrazach Czech zostają nierzadko monstrualnie zniekształcone, okaleczone czy unurzane w krwi i kale. Stylistyka ta jest odpowiedzią na ikonograficzną potrzebę – malarstwo Czech to sztuka szybkiego reagowania na to, co (i kto) artystkę zdenerwuje. Jak pisała Julia Golachowska:
Text
"Martyna nie planuje swojej pracy, nie przygotowuje szkiców ani projektów obrazów. Maluje w emocjach, najczęściej towarzyszy jej ból, cierpienie i smutek. Reaguje na niesprawiedliwość lub własną samotność. Maluje swoje i cudze – czyli najczęściej zwierzęce – krzywdy. Poruszają ją wspomnienia traum z przeszłości lub rozgrywające się dziś wydarzenia."
Choć skupiona na prywatnych neurozach nie identyfikuje się wprost ze sztuką feministyczną, nie bez powodu Czech stała się jedną z twarzy wystawy Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie "Farba znaczy krew" (kuratorka: Natalia Sielewicz), prezentującej prace współczesnych malarek w feministycznej perspektywie, w odniesieniu do ciała z jego traumami i przyjemnościami zarazem.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Agata Słowak, "Bez tytułu" z cyklu "Chłopak dziewczyna normalna rodzina”, 2019, 100 x 140 cm, olej na płótnie, 2019, fot. dzięki uprzejmości artystki
Inną z jej bohaterek była Agata Słowak, która zdaje się mieć sporo wspólnego z "Nowymi Dawnymi Mistrzami", nawiązując formalnie do malarzy od Tycjana po Géricault, choć bynajmniej nie w poszukiwaniu klasycznego piękna. Nawet gdy bohaterki obrazów, nierzadko o rysach twarzy samej malarki, leżą w pozie tycjanowskiej Wenus, to nie na tle pałacowej komnaty, a surowego, infernalnego krajobrazu, gołej brunatnej ziemi pod ołowianym niebem.
Z klasycznych odniesień wypatrzeć można tu też Goyę z późnego, najmroczniejszego etapu twórczości malarza izolującego się od świata w swoim Quinta del Sordo, Domu Głuchego – wśród dyplomowych obrazów Słowak znalazła się scena sabatu czarownic czy przepełnione erotyką sceny z udziałem kobiet i ludzko-koźlich demonów. Agata Pyzik pisała, że jej "pełne bebechów, przekroczeń i brzydoty obrazy doskonale oddają lęk i nienawiść kobiet do siebie, z jednoczesnym brakiem akceptacji i zepchnięciem do podrzędnej pozycji".
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Bezimienny, "Jagody" 40x40, olej na płótnie, fot. dzięki uprzejmości Galerii Komputer
Poszukiwanie piękna w tym, co uchodzi za brzydkie, wykracza jednak poza malarstwo w duchu nowej ekspresji. Współcześnie artyści podejmują również próby rehabilitacji tego, co uznawane za poślednie, będące świadectwem złego smaku czy należące do minionej epoki, przy użyciu zupełnie odmiennej, wirtuozersko starannej techniki. Trójka wrocławskich malarzy – Justyna Baśnik Andrzejewska, Paweł Baśnik i Jędrzej Sierpiński, którzy poza indywidualną działalnością tworzą także wspólnie jako Bezimienny, w swoich pracach rehabilituje absurdalnie pokraczną z dzisiejszej perspektywy estetykę serii gier wideo "Gothic".
Trio artystów posługujących się pseudonimem ich głównego bohatera to na polskim gruncie pionierzy malarstwa postcyfrowego, na świecie spopularyzowanego przede wszystkim przez litewską malarkę Rute Merk, przenoszącego na grunt artystyczny estetykę gier z heroicznej epoki raczkującej grafiki 3d. Pod pędzlem Bezimiennego kanciaste sylwetki, komicznie ograniczone w mimice twarze i szarobure, rozmyte tekstury z niemieckiej gry RPG, która już w momencie premiery pozostawała w technologicznym ogonie branży, zostają docenione i podniesione do wyższej estetycznej rangi. To, co na małym ekranie monitora z wczesnych lat dwutysięcznych wyglądało ubogo i mimo uwielbienia graczy (zwłaszcza w Polsce seria "Gothic" stała się prawdziwym fenomenem, a wręcz jednym z pokoleniowych doświadczeń formacyjnych) zyskiwało przeciętne noty recenzentów, zatrzymane w stopklatce, przeskalowane do monumentalnych rozmiarów i przeniesione farbą na płótno ujawnia swój estetyczny potencjał i uwodzi malarskością, pobudzając przy okazji nostalgiczne wspomnienia.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Rafał Dominik, "Inteligent i Nieinteligent porównują wielkości dłoni", 2019, plik 3D, fot. kolekcja Fundacji Sztuki Polskiej ING
Pomost pomiędzy nieporadną estetyką epoki pierwszego PlayStation a współczesnymi możliwościami grafiki 3d przerzuca w swoich rysunkach i renderach Rafał Dominik. Artysta kreuje w nich bukoliczny świat, rodzaj arkadyjskiej fantazji, jednak takiej, którą zaludniają nie odziani w powłóczyste draperie pasterze rodem z Poussina, a krzepkie figury będące rodzajem idealnych wersji mieszkańców zwykłego blokowiska, oddające się nieskrępowanej zabawie. Dominik sięga więc po wyjaskrawione fantazje o zabawie w polskim wydaniu, przy grillu w ogródku i w rytmie disco polo (sam artysta zresztą swego czasu był wokalistą discopolowego zespołu Galactics), ale nie po to, by z wyżyn sztuki "wysokiej" sarkać na tych, którzy lubią potupać nóżką do Zenka Martyniuka i wypić piwo na ławeczce, ale by się pod wizją tego rodzaju zabawy obiema rękami podpisać.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Marek Rachwalik, "Logo i maskotki wiejskiej kapelki nu metalowej z młodą dziewczyną na wokalu", fot. dzięki uprzejmości artysty
Marek Rachwalik w podobny sposób docenia oddolną wytwórczość dekoracyjną, na czele z łabędziami i innymi figurami ogrodowymi wyciętymi ze starych opon, nieco w duchu równie rozmiłowanego w estetyce Polski powiatowej Władysława Hasiora. Rozkwitające zwłaszcza w czasach materialnych niedoborów epoki PRL "wyroby" (jedna z prac Rachwalika zdobi zresztą okładkę książki Olgi Drendy pod tym tytułem) malarz przedstawia z wielką pieczołowitością i na ich bazie buduje własne złożone imaginarium, ukazując estetyczny potencjał kompozycji złożonych ze starych misek, butów, opon i kwiatów ogrodowych.
W przypadku Rachwalika, tak jak Bezimiennego i Dominika, stawka jest podobna – potraktowanie tego, co uchodzi za brzydkie, przestarzałe, wstydliwe czy wręcz prostackie z maksymalną uwagą, a wręcz czułością, zanurzenie się w "poślednich" estetykach po uszy. A w efekcie pokazanie, że sztuka nie musi, a wręcz nie powinna tkwić z zadowoleniem na estetycznym piedestale i kisić się w sosie własnych awangardowych odniesień, ale korzystać ze swoich narzędzi po to, by docenić to, co nas otacza poza białymi kubikami galerii i muzeów. Rekapitulacja tego, co uznane za brzydkie, jest więc środkiem do podkopywania podziałów nie tylko pomiędzy różnymi dziedzinami kultury, ale przede wszystkim jej odbiorców.
[{"nid":"5683","uuid":"da15b540-7f7e-4039-a960-27f5d6f47365","type":"article","langcode":"pl","field_event_date":"","title":"Jak by\u0107 autorem - w kinie?","field_introduction":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. Wyj\u0105tki te by\u0142y rzadkie w przesz\u0142o\u015bci, dzi\u015b s\u0105 nieco cz\u0119stsze, ale i dobrych film\u00f3w dzi\u015b mniej ni\u017c to kiedy\u015b bywa\u0142o.","field_summary":"Polskie warto\u015bciowe artystycznie kino i kino autorskie - to niemal synonimy. Niewiele znale\u017a\u0107 mo\u017cna wyj\u0105tk\u00f3w, kt\u00f3re potwierdza\u0142yby t\u0119 regu\u0142\u0119. ","topics_data":"a:2:{i:0;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259606\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:5:\u0022#film\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:11:\u0022\/temat\/film\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}i:1;a:3:{s:3:\u0022tid\u0022;s:5:\u002259644\u0022;s:4:\u0022name\u0022;s:8:\u0022#culture\u0022;s:4:\u0022path\u0022;a:2:{s:5:\u0022alias\u0022;s:14:\u0022\/temat\/culture\u0022;s:8:\u0022langcode\u0022;s:2:\u0022pl\u0022;}}}","field_cover_display":"default","image_title":"","image_alt":"","image_360_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/360_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=dDrSUPHB","image_260_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/260_auto_cover\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=X4Lh2eRO","image_560_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/560_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=J0lQPp1U","image_860_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/860_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=sh3wvsAS","image_1160_auto":"\/sites\/default\/files\/styles\/1160_auto\/public\/field\/image\/machulski_1.jpg?itok=9irS4_Jn","field_video_media":"","field_media_video_file":"","field_media_video_embed":"","field_gallery_pictures":"","field_duration":"","cover_height":"266","cover_width":"470","cover_ratio_percent":"56.5957","path":"pl\/node\/5683","path_node":"\/pl\/node\/5683"}]