Macie na swojej działce cmentarz dla zwierząt?
Pamiętamy, jakie zwierzę gdzie leży. Bazyl przykryty jest kamieniem. Leżą tam również obce zwierzaki. Był taki kot, który do mnie przychodził, kiedy pracowałem na podwórku. Brałem go na ręce i ocierał mi się o twarz. Któregoś razu przejechał go samochód. Pochowaliśmy też przejechanego przez samochód lisa. Strasznie śmierdział, pierwszy raz wtedy poczułem, jaki zapach wydziela rozkładające się ciało.
Ziemia na moim ogrodzie jest usłana różnymi zwłokami. Kiedyś było to pole uprawne moich dziadków, potem zostało przekształcone w ogród.
Trudno opisać cierpienie towarzyszące śmierci i żałobie po bliskich istotach.
Do tej pory miewam sny, w których znajduję Bazyla i okazuje się, że jest żywy. Różne zwierzęta ludzkie i pozaludzkie, które znałem i umarły, śnią mi się w taki sposób. W przypadku zwierząt pozaludzkich zawsze to jest miłe, chociaż trochę się martwię – jak połączyć to, że pamiętam śmierć tego zwierzęcia z tym, że jest żywe? Śniący mi się ludzie nie są już tacy mili, zazwyczaj wynikają z tego jakieś problemy.
Śmierci zwierząt uczyły mnie, czym jest strata. A te sny o tym, że jednak je znajduję, wskazują na to, że jednak wciąż nie mieści mi się w głowie, że już ich nie ma.
Współczesny człowiek jest coraz bardziej odcięty od śmierci, nie mamy z nią żadnego kontaktu. Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy się z nią zetknąłeś?
Przychodzą mi na myśl dwa wspomnienia. Nie wiem, czy chcę dzielić się tym publicznie, później zastanowię się, co z tym zrobić.
Miałem sąsiada-alkoholika, który trzymał na podwórku psa. Ten pies regularnie stamtąd uciekał, a to 1991 rok – wtedy nie dbało się o kastrację zwierząt. Płot podwórka był w złym stanie, pies podkopywał się. Któregoś razu sąsiad uznał, że pies zagryza mu kury i zakatował tego psa widłami. Pies przypełzł na nasze podwórko i skonał. Miałem trzy lata, niewiele rozumiałem z tej sytuacji. Wszyscy byli strasznie smutni i przerażeni, ale nie dało się nic z tym zrobić. Nie było jeszcze prawa zabraniającego katowania zwierząt, nie było komu tego zgłosić. Z sąsiadem byliśmy skłóceni. Teraz ludzie są okopani za swoimi płotami, nie ma już takich rozgrywek.
Były jeszcze zwierzęce szczątki. Tata zabierał mnie na spacery. W lesie była rozwidlająca się droga, raz skręcaliśmy w prawo, raz w lewo. Po prawej stronie znajdował się mostek, pod nim płynęła rzeczka. Kiedyś w tej rzeczce płynącej na skraju lasu, zaraz pod mostem, zobaczyłem krowią czaszkę. Strasznie się jej bałem.
Bałem się też powykręcanego martwego drzewa w lesie. Byłem przekonany, że ono się przemieszcza, zawsze zdawało się, że jest w innym miejscu. Kiedyś obejrzałem "Makbeta" w telewizji i zrozumiałem z niego tylko to, że jest las, który przyjdzie pod mury zamku. Ta wizja mnie uwiodła – bałem się, że to drzewo kiedyś mnie zobaczy i przyjdzie pod mój dom. Pewnego dnia wyjdę na podwórko, a tam będzie stało straszne, czarne, poskręcane martwe drzewo.
W twojej sztuce...
Boli mnie brzuch kiedy słyszę to słowo, może lepiej - w rzeczach, które robię?
Są włosy psie, ale chyba rzadko pojawiają się psie postaci?
To chyba wynika z tego, że przez długi czas unikałem rysowania zwierzaków, bo nie umiałem tego robić. Gdy się tego nauczyłem, to zaczęły się pojawiać różne zmyślone i niezmyślone zwierzęta. Wydaje mi się, że psowate i kotowate są w podobnej liczbie. Może był taki czas, że więcej wpatrywałem się w koty albo koty wydawały mi się wdzięczniejsze do rysowania. To już przeszłość. Teraz jest równouprawnienie psio-kocie.
Dlaczego unikałeś zwierząt w swoich pracach?
Po prostu długo nie potrafiłem ich rysować.
To czego was uczą na tych akademiach?
Kiedy poszedłem na ASP, miałem nadzieję, że nauczą mnie rysować psy i koty, ale rozczarowałem się. Byłem zdany na siebie. Udało mi się jednak tego dokonać, wydaje mi się, że obecnie całkiem dobrze radzę sobie z psami i kotami. Na ogół rysuję stworzenia o fikcyjnych kształtach, ale mówię wszystkim, że to są pieski.
Jak powstają potwory obecne w twoich pracach? Wymyślasz je wcześniej czy to swobodna improwizacja?
To często bierze się z jakiegoś przypadkowego, mechanicznego gestu. Rozmawiam z kimś i zaczynam rysować, właściwie automatycznie, nieświadomie. Dopiero potem kształtuję to w konkretnym kierunku. Oczywiście czasem mam jakiś pomysł.
Kiedyś na wykładzie profesor opowiadał, czym jest absolutne zło. Rysowałem dżdżownicę, miałem wtedy potrzebę dorysowywania wszędzie zębów –trochę jak Bacon, który miał fiksację na punkcie zębów. Powiedziałem do koleżanki: "Patrz, Ola, to absolutne zło". Odpowiedziała mi, żebym narysował światłość. Narysowałem wężo-kota świecącego oczami jak latarkami. To była taka reakcja. Mam wrażenie, że gdybym próbował to wymyślić, to efekt byłby dość płaski.
Za moimi dużymi rysunkami, które można było zobaczyć na wystawie w galerii Piktogram, stoi konkretna myśl. Bardzo długo je wymyślam. Ale te mniejsze to przeważnie jednak ciąg luźnych skojarzeń.
Ważnym punktem odniesienia dla twojej twórczości jest science-fiction. Potrafisz przywołać jakieś ciekawe motywy zwierzęce związane z fantastyką naukowa?
Nie pamiętam, czy to było "Valis" Philipa K. Dicka, czy książka, która miała być do niej szkicem. Był tam kot, który umiera na raka. Jest to przedstawione jako ofiara, którą poniósł, strzegąc swoich opiekunów. Kot ich uchronił, ale wywołało to w jego organizmie szybko rozwijający się nowotwór. To trochę pokrywa się z moim postrzeganiem zwierząt jako opiekunów.
Jako 12-latka bardzo mnie poruszała scena w "Mad Maksie 2", w której pies Mad Maksa zostaje zastrzelony. Mad Max miał cały samochód wyładowany puszkami dla psa, a kiedy sam już nie miał czego jeść, jadł to jedzenie z puszek.
W "Obcym" kot zostaje uratowany, jedyny oprócz Ripley wychodzi cało z zagłady statku Nostromo. Był to dla mnie film formacyjny.
Często określasz się jako wiejski artysta, co to znaczy?
Strasznie mnie krępuję to słowo "artysta", raczej go nie używam. Ale wiejski tak.