Nie ułatwiało mu to życia w czasach miłościwie nam panującej "przewodniej siły narodu". A i dziś zdaje się nie wszędzie przysparzać mu sympatyków.
Uprawiana przez Pietrzaka propaganda – z kabaretowej estrady Hybryd i Egidy – nigdy nie była szeptana. A że kompletnie nie zgadzała się z oficjalną? W tym problem. Największy, oczywiście, dla samego zainteresowanego, który w bezustannych starciach z cenzorami i rozmaitego szczebla PRL-owskimi decydentami zaliczył niezłą szkołę przetrwania. Bo jak tu żyć i przeżyć z nieustannego, prześmiewczego podważania pryncypiów ustrojowych? Okazuje się, że można, jakkolwiek potrzeba do tego - bagatela! - silnego charakteru i osobowości.
Pietrzak nigdy nie krył – wręcz przeciwnie, uczynił to przedmiotem wielu tekstów, choćby w cyklu swoich estradowych "życiorysów" – że ma lewicowe korzenie. Jako chłopiec wygrzebujący uzbrojenie z ruin powojennej Warszawy został przez przedwcześnie owdowiałą, nieradzącą sobie z nim matkę oddany do szkoły wojskowej. Wychowywano go tam wprawdzie na janczara komunizmu, jednak silna przekora nakazywała mu trwać przy własnych racjach.
Zwolniony ze służby za obopólną zgodą został robotnikiem warszawskiej fabryki telewizorów, a następnie studentem socjologii w Wyższej Szkole Nauk Społecznych. Przynależność partyjna nie była dlań okazją zwalniającą od myślenia. W sporach z towarzyszami potrafił być stanowczy, a i krnąbrny gdy trzeba.
Zdecydowanie przywódcze cechy Pietrzaka w połączeniu z nabytymi w wojsku umiejętnościami szybkiego reagowania w zmieniających się okolicznościach okazały się niezastąpione przy kierowaniu zespołem złożonym z artystycznych indywidualności. Nie da się ukryć, że Kabaret pod Egidą to autorski kabaret Pietrzaka. Trwa do dziś i nadal zaskakuje.
To, co mówię o obecnych polskich problemach, nie jest zbyt wesołe. Jest śmieszne, ale nie jest wesołe. Publiczność się bawi, lecz przyjemnie nikomu nie jest. Otacza nas rzeczywistość, którą niby sami tworzymy, ale której do końca nie rozumiemy. Mamy poczucie, że nasz los oddany jest w ręce niewłaściwych ludzi. A przecież to my ich wybieramy. Niemożność dziwna pęta nam ręce i tumani głowy. Jesteśmy w środku wydarzeń, a patrzymy na nie jakby z zewnątrz.
[Jan Pietrzak, "Zakaz żartowania", Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2003]
O ile większość zespołów pretendujących do miana kabaretu za główny przedmiot żartów obiera sobie obyczaj, o tyle u Pietrzaka nigdy nie był on celem sam w sobie. Jeśli się pojawiał, to w kontekście poczynań władzy. Co tu kryć, ani wcześniej, ani później nikt nie dworował sobie równie beztrosko i niebezpiecznie z bezmyślnych, szkodliwych i rujnujących kraj decyzji kolejnych ekip rządowych. Jan Pietrzak bez pardonu szydzi też w swoich tekstach z drętwej, partyjnej nowomowy decydentów, która pod gładkimi frazesami niezmiennie kryje kompletną pustkę myślową. W programie "Co słychać?" w Kabarecie Hybrydy ostrzegał przed zakłamaniem radia i telewizji, cynicznie i bezceremonialnie indoktrynujących społeczeństwo. Już w 1966 roku!
Społeczna wrażliwość autora sprawiała, że między żartami dopuszczał się popularyzacji mało dostępnej wiedzy o faktycznych poczynaniach władzy. Wkrótce dołączył także myśl patriotyczną, przywracającą pamięci widzów wiele wyrugowanych z powszechnej świadomości pojęć. W piosence "Święte słowa" z 1974 roku są to pisane wersalikami: WOLNOŚĆ, PRAWDA, DEMOKRACJA, SPRAWIEDLIWOŚĆ, POLSKA, CZŁOWIEK – rozumiane w pierwotnym znaczeniu, na przekór partyjniackim zakusom na ich zawłaszczenie.
Kpił z nieznośnego zadęcia, pompy i celebry oficjalnych państwowych ceremonii. Nieobyczajnie naruszał tabu anonimowości centralnych postaci politycznego życia kraju. Negliżował i obnażał mechanizmy systemu, wyśmiewając zwłaszcza obowiązujący w socjalizmie model ekonomiczny, który prostą drogą wiódł do gospodarczej katastrofy.
Niestety, nie da się ekonomii oszukać demagogią. Ale o tym mało kto wie...
[Jan Pietrzak, "Zakaz żartowania", Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2003]
Za tekst "Jak unieważnić pieniądze?" – w którym wykazał dywersyjny charakter polityki rządowej, "leczącej" systemowe schorzenia kartkami na zakup podstawowych produktów, powinien otrzymać ekonomicznego Nobla. Przesadzam? Że inni fachowcy od zdrowej kalkulacji wiedzieli to samo i zapewne więcej? Zgoda. Jednak tylko Pietrzakowi udało się w równie przystępny sposób wyłożyć rządzące rynkiem zasady, czym dostarczył istotnego materiału do przemyśleń niejednemu przeciętnemu pracownikowi na państwowej posadzie.
Powojenne kabarety w Polsce unikały na ogół jawnie zaczepnych polemik z jedynie słuszną ideologią, prześcigały się za to w tworzeniu lepiej lub gorzej zawoalowanych aluzji. Jan Pietrzak od początku swej drogi twórczej zerwał z językiem ezopowym – wykładał kawę na ławę, walił prosto z mostu, ciął ostro i na odlew... Dawał przez to widzowi poczucie obcowania z prawdą, choćby nawet, niekiedy, dla humorystycznego efektu karykaturalnie skrzywioną.
Taki chwyt literacki, satyryczna konwencja. Trzeba mocno przesadzić, by dotarła sentencja.
[Jan Pietrzak, "Co jest grane panie Janku", wywiad Andrzeja Romana, utwory z lat 1981–1992, Towarzystwo "Egida", Warszawa 1992]
Był to absolutnie nowy, odkrywczy sposób porozumienia z widzami, dotąd nieuprawiany przez inne zespoły prześmiewców, że wspomnę Dudka prowadzonego przez Edwarda Dziewońskiego czy telewizyjny Kabaret Starszych Panów Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego. Grupy znakomite, jakkolwiek specjalizujące się w bardziej wyrafinowanych, lirycznych formach literackich, adresowanych do wykształconego widza. Daleki jestem od uznania Egidy za plebejską, jednak satyra uprawiana przez Pietrzaka była z założenia najbardziej komunikatywna, znajdująca najszersze grono odbiorców, co w decydujących dla narodu momentach pozwalało jej bez przeszkód przenieść się, i to bez żadnych artystycznych koncesji, z kameralnych salek do hal, amfiteatrów czy na miejskie place i stadiony.
Nie sposób pominąć tu kwestii ceny, jaką Pietrzakowi przyszło płacić za możliwość bycia niezależnym. Wprawdzie jego kabaret cieszył się zawsze zasłużonym powodzeniem, jednak odgórne naciski imiennie atakowanych kacyków sprawiały, że zespół tracił kolejne siedziby.
Przez ponad dziesięć lat Służba Bezpieczeństwa PRL prowadziła przeciw Kabaretowi pod Egidą i personalnie Janowi Pietrzakowi tak zwaną "sprawę obiektową o kryptonimie »Tercet« (zaczęto: 20 lutego 1975, zakończono: 31 lipca 1985)" oraz "sprawę operacyjnego sprawdzenia o kryptonimie »Kabaret« (zaczęto: 22 marca 1983, zakończono: 29 czerwca 1985)". Jednym słowem, trwała inwigilacja kabaretu i jego artystów. Szczególnym nadzorem objęte były poczynania szefa zespołu Jana Pietrzaka, choć również Jonasza Kofty i Jana Tadeusza Stanisławskiego.
W tym też czasie jedyne pozytywne, a nawet entuzjastyczne recenzje o występach grupy ukazały się w Stanach Zjednoczonych. W naszym kraju dyspozycyjne media zamieszczały wówczas wyłącznie niewybredne napaści.
Bronili zaciekle przed Europą. Chcieli na wieczne czasy istnienia sowieckiego imperium. "Ze Związkiem Radzieckim do końca świata" – pisali na swoich transparentach. Bronili niewoli jak niepodległości. Wyrzucali z festiwali. Skreślali z imprez. Niszczyli taśmy. Nie pozwalali się odezwać. Opluwali w swoich szmatławcach. Zakazywali w mediach. A ja w nich żartem, a ja w nich szyderstwem. Co oni we mnie świństwem, ja w nich drwiną, oni we mnie pałką, ja w nich parodią, co oni kłamstwem, ja prawdą... Oni jak hołota, ja jak Europejczyk.
[Jan Pietrzak, "Zakaz żartowania", Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2003]
Aż dziw bierze, że w "Kurierze Polskim" – organie Stronnictwa Demokratycznego, a nie PZPR, jak niemal cała reszta prasy w PRL – udało się Annie Baniewicz (obecnie: Annie Jarmusiewicz) wystąpić z rzeczową polemiką z zamieszczonym w warszawskim tygodniku "Kultura" agresywnym artykułem Mariusza Ziomeckiego, który wykonanej na opolskim festiwalu pieśni "Żeby Polska była Polską" zarzucił... nacjonalizm. Wyklęty piórem dyspozycyjnego dziennikarza utwór stał się szybko hymnem "Solidarności", choć w powszechnej świadomości lokuje się nawet w kanonie narodowych, po "Mazurku Dąbrowskiego", obok "Roty".
To, że w wolnej Polsce Kabaret pod Egidą nadal ma nieustające kłopoty z pozyskaniem lokalu do występów, a gazety ani myślą informować o jego kolejnych programach, świadczy tylko na korzyść zespołu i jego szefa.
Jeżeli lekka muza "dołuje", pociąga za sobą muzy cięższe. Jeżeli estrada popularna, masowa żeruje na najniższych potrzebach, to i sztuka wysoce artystyczna na tym cierpi, bo takie są reguły wolnego rynku, który zresztą jest u nas nieco zniewolony chorobliwym uzależnieniem od budżetu. Ogólnie sytuacja jest taka, że "kabaret" jako branża trzyma się nieźle, ale na coraz niższym poziomie. Przykładają się do tego również media, nierzetelnie, niekompetentnie komentując jakość poszczególnych produkcji artystycznych.
[Jan Pietrzak, "Notabene, niestety, absolutnie!", Wydawnictwo Tysol, Warszawa 1999]
Na Pietrzaka nie ma silnych. Z początkiem lat osiemdziesiątych parafialni organizatorzy występów Piwnicy pod Baranami w Muzeum Archidiecezjalnym w Warszawie, pana Janka postanowili nań nie wpuścić. Fakty zdawały się świadczyć przeciw niemu – stan wojenny zastał go w Stanach Zjednoczonych, a on... wrócił (Piotr Skrzynecki zrobił notabene to samo, choć miał bliżej, bo z Paryża).
Obecny na tym samym koncercie ksiądz Jerzy Popiełuszko nie miał podobnych uprzedzeń i wdał się z satyrykiem w pogawędkę na temat magii śmiechu. Historia nierychliwa, ale sprawiedliwa, dzięki pracy specjalistów z IPN-u przyznała Pietrzakowi status pokrzywdzonego. Natomiast goszczący krakowskich artystów duchowny szefujący muzeum, wręcz przeciwnie, znalazł się na liście współpracowników.
Życie to tylko mniej wyszukana forma kabaretu.
[Jan Pietrzak, "Zakaz żartowania", Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2003]
Autora powyższych słów niewiele przejmuje kwestia ciągłego odnajdywania się jakichś znawców, wypominających mu to czy owo, na przykład Nagrodę im. Janka Krasickiego, jakby to była jego wina, że tak ją nazwali. Podczas opolskich festiwali otrzymało ją zresztą, niejako "z rozdzielnika", także i wiele innych wybijających się osobowości. Tak czy inaczej pod względem oryginalności w łączeniu żywiołu śmiechu z powinnościami społeczno-obywatelskimi i patriotycznymi Kabaret pod Egidą Jana Pietrzaka nie miał i nie ma sobie równych.
W każdym razie człowiek wie, że żyje, a nie stoi w kolejce po życie.
[Jan Pietrzak, "Występ", Czytelnik, Warszawa 1982]
Opinie o Janie Pietrzaku i Kabarecie pod Egidą
(fragmenty wypowiedzi – z programu wydanego na trzynastolecie Egidy):
Marian Brandys:
Cudowne przedstawienie! Dawno nie widziałem tak doskonałego zestrojenia elementów dobrego kabaretu literackiego. Gorzki, mądry humor niemal w każdym tekście trafiający w sedno. Swobodna, dowcipna konferansjerka, świetna gra aktorów i aktorek. Żywy kontakt z widownią. Przypomina to najlepsze czasy STS-u i przedwojennego Qui Pro Quo. Dziękuję.
Aleksander Gieysztor:
Dawno, dawno temu, kiedy w dobrej szkole rozpoczynano pierwsze kroki w stronę kultury i jej symbolicznych znaków porozumienia, dowiadywano się też o tym, co znaczy egida. Ochronna tarcza Pallas Ateny w zapasach z gigantami, sporządzona z koziego kożucha, odstrasza nieprzyjaciół, otula podopiecznych myśli i sztuki. (...) Jest przy tym kożuchu nie tylko kwiatek, ale i bukiet twórczej co wieczór interpretacji i improwizacji, myśli nielękliwej a prześmiewczej wobec pseudo-gigantów. I są podopieczni, stuleni po czworo i więcej przy nadmiarze stolików, zasłuchani w polską lirykę lub kwiczący w stanie zupełnej, także polskiej katharsis.
Zbigniew Herbert:
Jak każde dobre dzieło sztuki, kabaret Jana Pietrzaka nie daje się rozłożyć na części składowe – tekst, nastrój, aktorstwo, muzykę, światło – czy co tam jeszcze. Tak dzieje się zawsze, kiedy twórca potrafi połączyć talent z charakterem, kiedy głowa, rzemiosło i serce współpracują harmonijnie. Moja naiwność rodzi powagę. Więc zupełnie poważnie: nie udało mi się dotychczas spotkać kabaretu, w którym jak tutaj, stare słowa – a bez nich każda opowieść jest efemeryczna i skazana na zatracenie – stare, poniżane tyle lat słowa – ojczyzna, godność ludzka, sprawiedliwość brzmią prosto, czysto, niedwuznacznie. Mężny i wzruszający, komiczny i prawdziwy – Pan Pietrzak. Bardzo nam potrzebny.
Tadeusz Konwicki:
W ciemnych czasach jasne chwile przeżywałem tylko w kabarecie Pod Egidą.
Julian Stryjkowski:
Ostatni program kabaretu Pod Egidą potwierdził swą renomę. Była to świetna zabawa, kaskada nieustającego śmiechu z aktualnych ostrych dowcipów, zwróconych często przeciwko znanym dygnitarzom, będącym przypadkowo na sali, humorystycznych felietonów, rzewnych piosenek i przede wszystkim doskonałego wykonawstwa. Scena i widownia stanowiły jedną wielką polską rodzinę (na zakończenie cała sala śpiewa: "Żeby Polska była Polską") – gdyż aktorzy nie gorzej bawili się od publiczności. (...) Cieszymy się, że istnieje kabaret Pod Egidą, bez niego życie byłoby uboższe.