Michał Tarkowski przyznaje, że swój pierwszy wspólny występ z Januszem Weissem i Jackiem Kleyffem w Salonie Niezależnych zapamiętał tym dokładniej, że był to dzień ogłoszenia gomułkowskich podwyżek na mięso – 30 grudnia 1970 roku. Okoliczności sprawiły, że studencki kabaret, który początkowo nie miał najmniejszych ambicji być politycznym, powoli takim się stawał. Bawił widzów oswajając ich z totalnym absurdem, w jakim przyszło im żyć.
Człowiek dowcipny na pytanie: "Co słychać?", odpowiada zawsze: "Zależy, gdzie ucho przyłożyć". Na pytanie: "Skąd wiesz?" człowiek dowcipny odpowiada: "Z wykopalisk". Na pytanie w środku komunikacji miejskiej "Czy pan wysiada" człowiek dowcipny odpowiada: "Nie, nie wysiadam, czy tak źle wyglądam?" Człowiek dowcipny składając komuś wizytę, puka do drzwi, po usłyszeniu pytania: "Kto tam?" odpowiada: "Hipopotam". Gdy wchodzi, mówi: "Dzień dobry, jestem z Kobry". […] Człowiek dowcipny jest dowcipny w każdej sytuacji i zawsze jest w centrum zainteresowania.
[Janusz Weiss, "Jak być człowiekiem dowcipnym", wyk. Janusz Weiss]
Instrukcja dowcipnego zachowania wygłaszana była przez wykonawcę ze śmiertelną powagą, co wzbogacało wymowę tekstu i czyniło go tym śmieszniejszym. Monologi stały się zresztą specjalnością niemuzykującego Weissa, na czele z rewelacyjnym "Obywatelem Imię Nazwisko" – formularzem ankiety, dotkliwej w obnażeniu pozorów troski władzy o samopoczucie jednostki, a de facto sprowadzającej każdego z wypełniających ją do poziomu fiszki w kartotece. Niby litanijne memento powraca w niej uparcie kategoryczny motyw, nakazujący "niepotrzebne skreślić".
Janusz Weiss w Salonie Niezależnych spełniał niezwykle ważną rolę – człowieka bezwzględnie potrzebnego i na tyle poważnego, żeby scalić i utrzymać w ryzach zarówno każdy kabaretowy program, jak i nie do końca odpowiedzialnych, bo nader często nawiedzonych wykonawców. Salonowe skecze czy niektóre piosenki były w pewnym, zamierzonym sensie dojmująco nieporadne, jak cała ówczesna rzeczywistość, przed którą można się było bronić jedynie(?) śmiechem. Widzowie doszukiwali się w nich zresztą treści, których w zamierzeniu nie było, lecz codziennie dopisywało je tak zwane samo życie.
– Zaobserwowałem, jak dwóch malców pisało brzydkie wyrazy na sarnie! […] Pisało na niej "narząd".
– Bardzo przepraszam, bardzo przepraszam, ale wkradło się nieporozumienie... bo to było napisane: "Kochanemu kierownikowi – zarząd". […]
– Było napisane... "Pan kierownik to narząd!"
["Wieczorek zapoznawczy", wyk. Jacek Kleyff, Michał Tarkowski, Janusz Weiss]
Żaden zapis nie odda w pełni, niestety, atmosfery spotkania z widzami – niuansów, jak timbre głosu wykonawców oraz reakcja sali, z jaką przyjmowano teksty trójki artystów. "Tria nie do podrobienia" – że użyję celnego sformułowania Michała Olszańskiego z jego audycji w cyklu "Godzina prawdy" w Polskim Radiu. Stąd też sprawdził się pomysł Wydawnictwa Znak, by do monografii "Salon Niezależnych. Dzieje pewnego kabaretu" pióra Tadeusza Nyczka dołączyć krążek CD z wyborem co lepszych numerów kabaretu, jak m.in. "Jajco holenderskie blues", "O niespełnionej miłości na terenie magazynu kółka rolniczego" czy "Bażant i kura".
– Jak idzie kura na śmierć... Tak podejdzie do tej szosy. Pończochy ma takie zwałkowane, ubrana jest, wiesz, nieładnie, jesionkę taką ma...
– Takie siaty.
– Tak stanie przy tej szosie, tak podfrunie, pobiegnie, stanie. Wróci, pójdzie.
– Pierdnie...
– A bażant ma, wiesz, jak leci na śmierć, to tak się wypręży i tak pazurami, tak tupie, przebiega!
– A jak!
["Bażant i kura", wyk. Jacek Kleyff, Michał Tarkowski, Janusz Weiss]
Tylko im mógł się udać ten numer, gdzie pewnego rodzaju nieporadność techniczna wykonawców była, by tak rzec, wkalkulowana w proceder, doskonale wpisywała się bowiem w groteskę świadomych improwizacji. Salonowi artyści zdawali sobie sprawę z własnych niedostatków warsztatu muzycznego, dlatego też dbali o precyzję słownego przekazu. I co zadziwiające, ten najbardziej zwalczany w PRL kabaret bynajmniej nie był aluzyjny – stawiał raczej na humor słowny, groteskę i absurd.
W małym mieście, bardzo zdrowym uzdrowisku,
w cichym mieście, gdzie przy drodze jest kościółek,
koło rzeki, na Niedużej, przy urwisku,
dla zmęczonych starych ludzi jest przytułek.
Grają w damkę, spacerują, dyskutują,
dożywianie o piętnastej, najpierw dzwonek.
Starsza pani ma na szafie żółtą klatkę,
lecz w tej klatce już nie śpiewa jej skowronek.
Czyści starzec srebrną fifkę w pudełeczku,
sprawdza drugi okulary, czy przetarte.
Zdążył cicho zasnąć jeden w swym łóżeczku.
"Panie radco – pyta – czemu okno jest otwarte?"
Wreszcie ranek wstaje lekki, rześki, biały;
wszyscy wstają lewą nogą, prawą nogą.
Na śniadanie dziś jest kleik doskonały,
co jak co, lecz kleik wszyscy spożyć mogą.
Płynie sobie lekki żywot, choć niemrawy,
Tylko w piątki poruszenie na Niedużej;
Każdy pcha się, choć nie dojadł jeszcze strawy,
Bo przychodzi czasopismo "Żyjmy dłużej."
[Jacek Kleyff, "Przytułek", 1967]
Programy Salonu Niezależnych obnażały peerelowską rzeczywistość, uderzając np. w obyczaj prymitywnych społecznych oczekiwań rozbudzonego konsumpcjonizmu czasów Gierka. Ważnym składnikiem programów kabaretu były piosenki, jak "Telewizja", "Huśtawki", "Dobre wychowanie", "Cyrk" czy "Przytułek", wykonywane głównie przez Kleyffa. Wspierał go muzycznie Michał Tarkowski, grając na gitarze bądź bandżoli.
Michał Tarkowski pięknie śpiewał, znakomicie kalkował – potrafił kalkować bluesmanów, ruskich prymitywów i za każdym razem był kim innym. Był odtwarzaczem, bo sam raczej nie pisał…
[Jan Krzysztof Kelus w: Krzysztof Gajda, "Poza państwowym monopolem – Jan Krzysztof Kelus", Poznań 1998]
Mocną stroną Michała Tarkowskiego jest aktorstwo, co dostrzegli także reżyserzy filmowi, począwszy od Andrzeja Wajdy, Krzysztofa Kieślowskiego, Agnieszki Holland czy Feliksa Falka. Szkoda, że kino nie zaoferowało mu ról, do jakich wydaje się stworzony, wykorzystujących jego nieprzeciętną vis comica. Dzięki niej zarówno "Wywiad z wodowskazem" jak i "Jajco holenderskie blues" przeszły do historii najlepszych kabaretowych dokonań.
Pokolenie '68
Zdaniem krytyków i publicystów twórczość kabaretu Salon Niezależnych wpisywała się w kontekst ówczesnych działań artystycznych – zwłaszcza poetyckich, choć i teatralnych czy plastycznych – Pokolenia '68. Twórców debiutujących w drugiej połowie lat sześćdziesiątych, dla których znaczącym przeżyciem generacyjnym był Marzec 1968, a później Grudzień 1970. Środowisko to skupiało się wokół krakowskiego tygodnika "Student" i tworzyło tak zwaną Nową Falę (określenie oficjalne, w odróżnieniu od Pokolenia '68, które drażniło cenzorów).
Wielu artystów scen studenckich, teatralnych czy kabaretowych, znalazło się w kręgu oddziaływania poetów tamtego czasu. Czerpali z dorobku najciekawszych piór: Stanisława Barańczaka, Ryszarda Krynickiego, Adama Zagajewskiego, Juliana Kornhausera, Jerzego Kronholda, Krzysztofa Karaska czy Leszka Szarugi. Dla środowiska akademickiego i dla studentów w całej Polsce rok 1968 był bowiem kolejnym po Październiku '56 pokoleniowym szokiem.
I – jak to wcześniej było – znów młodzież artystyczna odreagowała ów wstrząs artystycznymi kreacjami. Warto przy tym zwrócić uwagę, że wstrząs ów nie tylko wynikał a doświadczenia Marca, ale również z Sierpnia '68, kiedy to nastała "w Hradcu Kralovem polska okupacja" (cytuję spolszczony tekst Karela Kryla). Bardzo niedługo potem przeżyliśmy kolejny "wysyp" świetnych programów i talentów kabaretowych. Nadeszła osobliwa "druga fala" kabaretu studenckiego. Najwybitniejszym przedstawicielem tej fali był warszawski Salon Niezależnych, trzyosobowy zespół nie tylko potrafiący niezrównanie śmieszyć nieskończenie smutnymi tekstami, dotykający najcelniej najboleśniejszych miejsc polskiej rzeczywistości i jeszcze jakby mimochodem tworzący oryginalną, sobie tylko właściwą formę scenicznej improwizacji zbiorowej. W zakresie formy kabaretowej Salon Niezależnych wciąż pozostaje zjawiskiem nieznajdującym ani konkurencji, ani nawet naśladowców, nie tylko w tradycji "studenckiej", ale i w całej historii polskiego kabaretu.
[Jan Poprawa, "Na studenckiej estradzie (jazz – piosenka – kabaret)" w: "Kultura Studencka (zjawisko – twórcy – instytucje)" pod redakcją Edwarda Chudzińskiego, Kraków 2011]
Konstanty Puzyna w artykule zatytułowanym "Gorejąc nie wiesz" – opublikowanym 4 marca 1972 w tygodniku "Polityka", a przedrukowanym dziesięć lat później w zbiorze felietonów teatralnych "Półmrok" – nie kryje swego entuzjazmu dla Salonu Niezależnych. Wytrawny krytyk wspominał, że z programu kabaretu wracał "odświeżony i wypoczęty, jak po gorącej kąpieli". Zbyt dobrze jednak znał realia tamtych lat, żeby się cierpko – a jakże trafnie – nie zamyślić nad przyszłością grupy.
A to kabaret na medal, pierwszy taki od dobrych dziesięciu lat. Zajaśniał już na FAMIE. Robi go trójka autoro–aktoro–piosenkarzy, Jacek Kleyff, Michał Tarkowski i Janusz Weiss; i jak to amatorzy, raz dowcip podają czysto, innego wieczora szarżują i rozmazują, lecz poczucie humoru mają bezbłędne. I cienkość, wrażliwość, nic z chamstwa, jakiego tyle dziś w zawodowej "rozrywce". Przysuwają jej zresztą niezgorzej, bo ramowym pomysłem jest parodia naszej świętej TV, choć głównie telewizyjnej publicystyki, wywiadów z "szarym człowiekiem", Trybuny Obywatelskiej, dialogu z telewidzem ("Dziś zapytasz, jutro odpowiesz"). A wśród piosenek jedna mówi także o doświadczeniach pokolenia "od wczesnej wiosny aż do zimy" z powagą, goryczą i dojrzałością dużej klasy. Dowcipy w konferansjerce podobno zmieniają się razem z publicznością, z wieczora na wieczór, ku utrapieniu mecenasa. Taki właśnie powinien być dobry kabaret. Ale długiego życia mu nie wróżę. Za dobry.
[Konstanty Puzyna, "Półmrok. Felietony teatralne i szkice", Warszawa 1982]
Wspomniana przez Puzynę piosenka Salonu Niezależnych to naturalnie sztandarowa pozycja kabaretu – "Dobre wychowanie" Marcina Wolskiego, z muzyką i w wykonaniu Jacka Kleyffa. "[…] cezurą w historii krakowskiego konkursu jako forum poetów piosenki był rok 1972. Wtedy to właśnie tryumfy święcił najświetniejszy Kabaret Salon Niezależnych. Teksty Marcina Wolskiego, Jacka Kleyffa i Michała Tarkowskiego wzbudziły powszechny zachwyt" – wspominał niestrudzony kronikarz życia muzycznej estrady Jan Poprawa.
Pokolenie Kolumbów, zetempowców, tubylców –
bardzo modne i trafne terminy,
lecz jak nazwać nas, młodszych, w ciągu trzech lat dorosłych,
od tej wiosny przedwczesnej do zimy?
Jaki termin wykuwać naprędce
dla tych łebków, co wrażeń niesyte –
"pokolenie czapki studenckiej"
czy "zimowych nausznic z tłumikiem"? […]
Niezależnie, co z nami się stanie,
czy znów czwórki rozciągną się drogą,
ta nabyta świadomość zostanie,
co nie daje spać pedagogom!
[Marcin Wolski, "Dobre wychowanie", 1971]
Jacek Kleyff wyśpiewał tą piosenką Grand Prix na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie w 1972 roku. Przewodniczący jury prof. Aleksander Bardini, autorytet w świecie scenicznej piosenki, reżyser Olga Lipińska i jeszcze któryś z jurorów sprzeciwili się odgórnej presji wycofania się z tej nagrody. Telewizja, tradycyjnie transmitująca koncert finałowy na żywo, przerwała pokaz w miejscu, kiedy nadeszła pora finałowego "Dobrego wychowania".
Z telewizji czterej znawcy
od nawozów i od świata
orzekają, co się zdarzy
w Gwatemali za trzy lata:
"Masy pracujące stracą,
gdy realna płaca spadnie.
Gwatemala nie dostrzega,
jjiż elita władzy kradnie".
A u nas:
Stal się leje, moc truchleje,
na kombajnie chłop się szkoli,
na dodatek wygrać może
końcówkę od banderoli. […]
Usia-siusia cepeliada,
w ogródeczku panna Mania…
"Chmurka" się przejęzyczyła;
jaja nie do wytrzymania.
[Jacek Kleyff, "Telewizja", 1972]
Piosenka "Telewizja" weszła do kanonu wykonawczego Salonu Niezależnych, jak i solowego repertuaru Jacka Kleyffa. Kabaret odnosił sukcesy i był wielokrotnie nagradzany również na festiwalach FAMA w latach 1971, 1973 i 1974. Patronat nad tym festiwalem – ze zmiennym szczęściem, zależnym od partyjnego widzimisię – sprawowało Zrzeszenie Studentów Polskich, przez pewien czas przemianowane na Socjalistyczne Zrzeszenie Studentów Polskich.
Na FAMIE utworzony został bardzo dziś popularny typ wielkiego widowiska kabaretowego, nazywanego "kabaretonem" (pierwsze spektakle Olgi Lipińskiej w latach 1972–1974). Opieka ZSP skończyła się po politycznych (choć nie tak jak poprzednie spektakularnych) wydarzeniach roku 1976. Wkrótce FAMA została zlikwidowana. Salon Niezależnych otrzymał zakaz cenzuralny. Nie oni jedni. Można powiedzieć, że także w ten sposób, zakazami cenzury – przemieniano wówczas twórców niezależnych – w twórców opozycyjnych.
[Jan Poprawa, "Na studenckiej estradzie (jazz – piosenka – kabaret)" w: "Kultura Studencka (zjawisko – twórcy – instytucje)" pod redakcją Edwarda Chudzińskiego, Kraków 2011]
Urodzaj osobowości
W kabaretach okresu międzywojennego i w latach bezpośrednio powojennych wyraźny i dość oczywisty był podział na autorów i wykonawców. Wyłamujący się z tego schematu Fryderyk Járosy, bądź też (później) Kazimierz Rudzki, którzy inteligentnymi ripostami umieli sobie podporządkować najbardziej rozbrykaną widownię – można uznać za wyjątki potwierdzające regułę. Od powstałej z końcem 1956 roku Piwnicy pod Baranami i zrodzonej tam improwizacyjnej swobody zapowiedzi Piotra Skrzyneckiego, wspieranego występami Wiesława Dymnego i Andrzeja Warchała, rozpoczęła się epoka estradowych indywidualistów.
Prawdziwy urodzaj występujących osobowości autorskich nastąpił w latach 70. XX wieku. Wtedy właśnie debiutował kabaret Pod Egidą z Janem Pietrzakiem, Jonaszem Koftą i Janem Tadeuszem Stanisławskim, który wcześniej przeszedł przez STS. Wrocławska Elita cieszyła się niesłabnącym powodzeniem dzięki talentom Jana Kaczmarka, Jerzego Skoczylasa, Leszka Niedzielskiego, Stanisława Szelca, a u samych początków także Tadeusza Drozdy. Poznański Tey to przede wszystkim Zenon Laskowik oraz Bohdan Smoleń, który podmienił Janusza Rewińskiego.
Nawet na tle ówczesnej reprezentacji tuzów kabaretowych Salon Niezależnych wyróżniał się nieprzeciętnością swoich artystów. Jacek Kleyff, Michał Tarkowski i Janusz Weiss zapełniali programy Salonu zapadającymi w pamięć, oryginalnymi tekstami, w których żywiołem był absurd. Każdy z autorów i wykonawców był odrębną, niezależną – nomen omen – osobowością, jakby stworzoną do solowych występów.
Salonowym dżentelmenom konkurowanie między sobą nawet nie zaświtało w głowie. Dopełniali się w twórczym wysiłku improwizacyjnym, co sprawiało, że każdy ich program był inny. Specjalny i niepowtarzalny.
Gdy Salonowcy wchodzili w dorosłość, Studencki Teatr Satyryków, czyli STS, istniał jeszcze w postaci resztek dawnej świetności z dekady 1955–1965; działalność ostatecznie zakończył dopiero w roku 1972. Ale to Piwnica, a zwłaszcza Egida, bliższa terytorialnie i wiekowo, były dla nich prawdziwą szkołą kabaretu. Niejeden retoryczno-absurdalny monolog Jana Tadeusza Stanisławskiego musiał uruchamiać wyobraźnię Weissa, głównego monologisty Salonu. Można też domniemywać, że bez składanej Piwnicznej trybunki, za którą stawali a to Wiesław Dymny, a to Andrzej Warchał, nie byłoby trybunek Tarkowskiego i Kleyffa.
[Tadeusz Nyczek, "Salon Niezależnych. Dzieje pewnego kabaretu", Kraków 2008]
Zdaniem artystów Piwnicy pod Baranami, przy wszystkich różnicach dzielących satyryków z poszczególnych zespołów, grupą duchową najbliższą stylowi krakowskiego kabaretu był właśnie Salon Niezależnych. Salonowcy nie zaprzeczali i sami często przyznawali się do niejakich artystycznych powinowactw. Piwniczanin Andrzej Warchał pokusił się o pewien rys teoretyczny.
Satyra warszawska jest bezpośrednia, żeby nie powiedzieć: dosłowna. Przekazuje dowcipy ulicy i kawiarni, mniej lub bardziej udatnie przybrane w artystyczną formę. Kraków preferował satyrę w pewnym sensie stonowaną – sięgającą abstrakcji, czerpiącą z absurdu. Tu jest zasadnicza różnica pomiędzy satyrą krakowską a tą uprawianą przez kabarety z Warszawy, Wrocławia czy Poznania. Kabaretem, który w swojej formie zbliżył się do Piwnicy, był Salon Niezależnych. Szkoda, że okazał się efemerydą.
[Andrzeja Warchał w: Janusz R. Kowalczyk, "Wracając do moich Baranów", Warszawa, 2102]
Rzutkich artystów doceniali koledzy po fachu. Jan Pietrzak wspomina sytuację, kiedy to udało mu się doprowadzić do spotkania najważniejszych kabaretów lat siedemdziesiątych. Konfrontacja zespołów z Wrocławia, Poznania i Warszawy przyniosła zaskakujące efekty.
Rok 1974 to czas, kiedy po eksperymentalnym, jednorocznym zatrudnieniu w telewizji, zostałem z niej wyrzucony. Pewnie słusznie, bo prezes Krwawy Maciek [Maciej Szczepański] i wiceprezes Janusz Wilhelmi nie mogli tolerować w godzinach pracy kabareciarza, który wieczorami szydzi z nich w kabarecie. Zdarzyło się też z mojej inicjatywy coś naprawdę ważnego. Otóż jako kierownik artystyczny doprowadziłem do oryginalnego, niespotykanego wcześniej koncertu w trakcie Festiwalu Opolskiego. Był to zestaw czterech kabaretów: Tey, Salon Niezależnych, Elita i Pod Egidą. Prototyp maratonów kabaretowych w następnych latach. Legendarna noc niezależnej kultury i szydercza konstatacja rzeczywistości. Reperkusje były srogie. Wściekłe komentarze dyrektorów telewizji. Kto do tego dopuścił? Kto na to pozwolił? Obrażeni cenzorzy, ponieważ połączone w jednym koncercie kabarety miały zupełnie inną siłą rażenia, niż w pojedynkę w swoich miastach. Sztorcowani przez swoich przełożonych szukali winnego, który ich wykiwał. Wypadło na mnie.
[Jan Pietrzak, "Jak obaliłem komunę", Łomianki 2010]
Mieszanka satyrycznych indywidualności pokazała w Opolu swój potencjał, trudny do przełknięcia dla atakowanych eksponentów władzy. Mimo utraty stanowiska w telewizji Jan Pietrzak dalej prowadził swój kabaret Pod Egidą. Z pozostałych grup zarówno Elita, jak i Tey przetrwały bez strat, jedynie Salon Niezależnych został niedługo później nieodwołalnie rozwiązany.
Godnie, skromnie, po swojemu
Na przełomie 1975 i 1976 grupa polskich intelektualistów protestowała przeciw zapisom w konstytucji PRL, mówiących o "nierozerwalnym sojuszu ze Związkiem Radzieckim". Jacek Kleyff podpisał list protestacyjny, znany jako Memoriał 59. Spotkał go za to zakaz występów i publikacji.
Jacek był moim przyjacielem, widziałem, jak wali głową w mur, ile go to kosztuje, jak mu jest trudno. Zdążył już połknąć bakcyla estrady, potrafił być showmanem, hipnotyzować widownię. Jak sądzę, był już trochę uzależniony; nagle mu to odebrano – i na pewno to go wówczas bolało. Tak jak wcześniej cieszyłem się z jego sukcesów, tak teraz mu współczułem. Ale w jaki sposób miałem mu pomóc? Przecież nie mogłem załatwić mu występów. […] Jacek musiał więc odpowiedzieć sobie na pytanie: "Jak w tym pojebanym kraju śpiewać dalej". Albo inaczej: "Jak na tym świecie, takim jaki jest, śpiewać dalej". (Dziś na pewno wolałby to drugie sformułowanie). Tak czy inaczej, śpiewanie było wówczas dla niego czymś bardzo ważnym, kto wie, czy nie najważniejszym, więc i wybór, którego dokonał, okazał się zapewne jednym z ważniejszych wyborów w jego życiu.
[Jan Krzysztof Kelus, Wojciech Staszewski, "Był raz dobry świat…", Warszawa 1999]
Cenzorskie zapisy położyły kres działalności Salonu Niezależnych. Kleyffowi, zaliczanemu odtąd do grona dysydentów, pozostały występy poza oficjalnym obiegiem kultury, na przykład w mieszkaniu wnuczki Melchiora Wańkowicza Anny i jej męża Tadeusza Walendowskiego. Wyklęty artysta unikał bezpośredniego zaangażowania w politykę, co dobitnie wyraził w piosence "Źródło" z 1975 roku ("Na znaki i na nazwy sram./ Nie fetysz granic mnie tu trzyma,/ lecz miejsca i w tych miejscach przyjaźń./ I w Polsce z tym nie jestem sam").
Tymczasem jego wielbiciele fukali, obruszali się, namawiali go, żeby nadal był dawnym Kleyffem. Był to szkolny przykład tego, jak publiczność próbuje urzeczowić, uprzedmiotowić artystę, domaga się od niego określonych i stale tych samych treści, sztuczek, form. […] Ale Jacek pozostał wierny sobie. Przedtem śpiewał to, co mu w duszy grało, i dotąd śpiewa to, co mu w duszy gra. Znalazł sobie nową publiczność, nowe środowisko, dla jakichś ludzi jest znowu idolem, maluje piękne obrazy. Żyje godnie, skromnie i po swojemu. Jest pieprznięty, kompletnie odjechany – i na tym polega jego urok. Uważam go za jednego z najbardziej niezależnych artystów, o jakich słyszałem. Komercja, sława, "kanonada serdelków i szmalcu" jak dotąd go nie wessały. Nie da się go kupić ani za żadne oklaski, ani za żadne pieniądze.
[Jan Krzysztof Kelus, Wojciech Staszewski, "Był raz dobry świat…", Warszawa 1999]
Na początku lat osiemdziesiątych, unikając wielkomiejskiego zgiełku, zamieszkał na wsi pod Lublinem. W połowie dekady założył grupę muzyczną Orkiestra Na Zdrowie, której stylistyka – dyktowana filozofią Wschodu – znacznie odbiegała od wcześniejszych dokonań twórcy. W brzmieniu ONZ okazała się bliższa formom reggae i muzyki etnicznej, w warstwie słownej porzuciła zaś dawny sarkazm i napastliwość.
Jacek Kleyff wrócił jednak także do wykonywania dawnych utworów – 5 grudnia 1998 roku odbył się benefis Salonu Niezależnych w Studiu Radiowym im. Agnieszki Osieckiej. Po dwudziestu siedmiu latach przerwy dwaj artyści kabaretu spotkali się przy wspólnej pracy artystycznej. W 2003 i 2004 roku występowali w przedstawieniu "Kino-teatrzyk Jacka Kleyffa i Michała Tarkowskiego" w warszawskim Teatrze Studio, wzbogacając znane piosenki bogatą paletą dźwiękową Orkiestry Na Zdrowie.
Jacek ma […] bardzo ekstrawertyczną naturę. On był przecież i aktorem, miał frajdę z kontaktu bezpośredniego z publicznością, której zresztą nie czuł, nie rozumiał – ja często z nimi jeździłem, kiedy jeszcze byli w kabarecie, ustawiałem im światła za prę groszy, żeby podróż się zwróciła… A on na estradzie był zawsze w transie i niezależnie od tego, jaka była publiczność (nawet jeśli czasami byli to przypadkowi kolesie, półpijani, którzy przychodzili czekać na dyskotekę), a Jacek wypruwał bebechy w jednym i drugim przypadku tak samo, nie miał tego podłączenia, że "jak wy mnie lubicie, to zrobię jeszcze lepiej, a jak mnie nie lubicie, to was pierdolę…", tylko zawsze jechał na całość. Może źle powiedziałem przed chwilą: ta jego ekstrawersja jest pozorna, w sumie on jest bardzo "wsobny", do końca zorientowany na to, co mu w duszy gra, a nie na to, co się na sali dzieje.
[Jan Krzysztof Kelus w: Krzysztof Gajda, "Poza państwowym monopolem – Jan Krzysztof Kelus", Poznań 1998]
Salon Niezależnych żyje nie tylko w legendzie. Fragmenty występów trzech artystów są dostępne w zapisie audio. Na stronach internetowych można znaleźć m.in. ich "Wyścig", "Telewizję", "Pytania z sali", "Misja", "Kino-teatrzyk" oraz film Teatru Paranoicznego im. Eugeniusza Bodo zatytułowany "Korytarz".
Autor: Janusz R. Kowalczyk, kwiecień 2015.
Nagrody
- 1971 – Główna Nagroda na festiwalu FAMA 71 – Trójząb Neptuna w konkursie kabaretów
- 1972 – Festiwal Piosenki Studenckiej w Krakowie
– Nagroda Główna dla Jacka Kleyffa za piosenkę "Dobre wychowanie"
– wyróżnienie za etiudę kabaretową "Jajco holenderskie blues" dla Michała Tarkowskiego
– wyróżnienie dla piosenki "Balon" autorstwa Jerzego Zawistowskiego i Jerzego Kociszewskiego - 1972 – Złota Szpilka – nagroda redakcji tygodnika "Szpilki"
- 1973 – Nagroda na festiwalu FAMA 73 – Trójząb Neptuna za program "Żyj na huśtawce żyj"
- 1974 – Nagroda na festiwalu FAMA 74 – Trójząb Neptuna za kabareton "Wyścig" wraz z Lechem Dymarskim