Wciąż jest tu obecny. Można się przysiąść do uwiecznionego w brązowym odlewie Piotra przy stoliku wystawionym na zewnątrz kawiarni Vis-à-Vis, kilkadziesiąt metrów od wejścia do pomieszczeń Piwnicy pod Baranami. Tę rzeźbę ufundował mu Zbigniew Preisner. Kolejną, dłuta Karola Gąsienicy Szostaka, wystawił swemu pacjentowi profesor Andrzej Szczeklik przed budynkiem II Katedry Chorób Wewnętrznych Collegium Medicum UJ. Trzecie odwzorowanie Piotra wykonał Bronisław Chromy i umieścił je na pomniku Piwnicy pod Baranami wzniesionym w parku Decjusza.
Jak można wyczytać w "Głowach piwnicznych" Wacława Krupińskiego, pomysł ostatniego dzieła rzucił ponoć sam Piotr, przy okazji czterdziestolecia kabaretu. Dziwnie się więc plecie na tym Bożym świecie, zważywszy, że tak uwieczniany twórca całe życie nabijał się z wszelkiej pompy i tromtadracji. Wystarczy wspomnieć bal w Niepołomicach, którego jedną z atrakcji było odsłonięcie na pałacowym dziedzińcu pomnika "Baranowi naród", co nieodparcie kojarzyło się wtedy z wzniesieniem w Nowej Hucie monumentu wodza rewolucji październikowej. Albo wyniesienie na postument chluby rodzimej motoryzacji – samochodu marki Mikrus, który w podworcu Pałacu Potockich witał gości przybywających na bal trzydziestolecia Piwnicy, nawiązujący stylem do lat pięćdziesiątych.
Bywalcy kabaretu wciąż mają w uszach gazetowe wywiady twórców socjalistycznych pomników przerobione przez Zbigniewa Preisnera na piosenki. "Mam wiele upatrzonych miejsc, gdzie zamykam oczy i widzę pomnik", śpiewał Jacek Brzostyński do słów Mariana Koniecznego. Sam kompozytor wcielał się zaś w postać marszałka Koniewa, którego gigantyczny posąg był dziełem Antoniego Hajdeckiego.
Kiedy w dwukrotnie rozpisywanym konkursie na pomnik Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie wybrano projekt dobrze widzianego przez ówczesne władze Mariana Koniecznego, mimo że w obu wypadkach wygrywały zupełnie inne, reżyser Andrzej Maj wystawił w Piwnicy aluzyjne widowisko przypominające analogiczną historię z powstawaniem pomnika wieszcza Adama na Rynku Głównym.
Jakkolwiek czcić twórcę słynnego kabaretu, pozostanie on artystą, który miał odwagę przeciwstawiać się ówczesnemu zniewoleniu. Dla mnie oficjalny protest radzieckiego konsula, sprzeciwiającego się "podważającym sojusze" piwnicznym wypowiedziom, wystawił Piotrowi Skrzyneckiemu znacznie trwalszy pomnik niż tamte ze spiżu ("Exegi monumentum aere perennius" - Horacy).
Piotr był zawsze w Piwnicy ostateczną instancją. Moje teksty oceniał wprawdzie Andrzej Warchał, jednak dopiero ich akceptacja przez Skrzyneckiego sprawiła, że poczułem się pełnoprawnym piwniczaninem. Kiedy zaproponował mi jeszcze przejście na "ty", zdało mi się, wówczas skromnemu studentowi, że wdarłem się na Olimp.
Potrzebowałem czasu, aby odkryć, że Piotr nigdy nie wyszedł poza formę "pan" na przykład z Janem Nowickim, a nikt nie zaprzeczy, iż darzyli się autentyczną przyjaźnią. Całkiem podobnie rzecz się miała z Markiem Grechutą.
Rychło się okazało, że po imieniu ze Skrzyneckim był w Krakowie nie tylko co drugi naukowiec, urzędnik lub taksówkarz, ale także niemal każdy wykidajdło, cinkciarz czy pijaczek. Również wszyscy nawiedzeni. Niejeden z nich reperował nadwątlone poczucie własnej wartości ostentacyjnie zwracając się do Piotra per: Skrzynia, co słusznie oburzało jego otoczenie. On sam nie robił z tego problemu. I dla nielichej grupy frustratów, będących na bakier z dobrymi manierami, stawał się, chcąc nie chcąc, nieformalnym psychoterapeutą.
Piwnica jest nie tylko środowiskiem artystyczno-intelektualnym – brzmią mi jeszcze w uszach słowa Piotra, wypowiedziane w wywiadzie z 1993 roku. – Do barku Pod Baranami wstępują wszyscy, również pijacy i różni podejrzani ludzie. Te grupy wzajemnie się inspirują.
Jako dogłębny znawca dusz ludzkich doskonale wiedział, na co komu pozwolić. W przypadkach chamstwa usankcjonowanego przez system był nieprzejednany. W konferansjerskich improwizacjach nigdy nie nazywał rzeczy po imieniu, bo publicystyczne ciągoty w Piwnicy nie były w cenie. Potrafił wszakże wykpić każde draństwo, odwołując się do metafory, persyflażu, żartobliwego szyderstwa, czym dawał dowody dużej odwagi cywilnej. I nie znam przypadku, żeby znalazł się na tarczy.
Podobnie, jak nie do pomyślenia był Kraków bez Piotra, a trwa, tak samo ma się dzieło jego życia – Piwnica. Tu w ocenach byłbym jednak ostrożniejszy. Nie oszukujmy się – ani Kraków bez Piotra nie jest już ten sam, ani zespół kabaretu bez swego długoletniego lidera.
Ale też obecna Piwnica nie istniałaby, bez tamtej, Piotrowej. To dopiero on wskazał kierunek grupce, która w połowie lat pięćdziesiątych na własną rękę szukała ujścia dla różnorakich form ekspresji artystycznej. Znalazła je dopiero w podpowiedzianej przez Skrzyneckiego formule kabaretu. Podczas pierwszych programów pomysłodawcy nie dopuszczano jednak do występów. Istniało domniemanie, że powodem były jego niewczesne żarty z gorliwości kolegów w urządzaniu ich locum.
Prawdopodobnie tak było – przyznawał Piotr. – Sam znalazłem tę piwnicę i byłem w niej od zawsze. Nie odgruzowywałem jej i nie rozwalałem murów kilofem. Robili to ludzie, którzy mieli większą siłę fizyczną, no, i chęć: Bronisław Chromy, Józek Sulma.
Wiedziony potrzebą ekspresji Piotr Skrzynecki, podówczas student historii sztuki UJ, przebił się jednak na estradę.
Nie zamierzałem występować. Wyszedłem na scenę przypadkiem. Spodobałem się pani Hannie Olczakowej, która rozgłosiła to publicznie. Piwniczaninem zostać łatwo, ale bardzo trudno nim być. Zacząłem wymyślać następne programy kabaretowe. Naturalnie nie sam i nie dla własnych występów.
Gdyby nie Piwnica, Skrzynecki zostałby może profesorem historii sztuki lub, jak sugerował, zrobiłby karierę sprzedawcy amuletów w sklepie magicznym w Paryżu. W stolicy Francji znalazł się w 1960 roku na stypendium twórczym, które załatwiła mu oczarowana Piwnicą żona amerykańskiego pisarza Ernesta Hemingwaya, Marta Gelhorn-Hemingway. Przez pięć miesięcy dorabiał Piotr u magika jako naganiacz, aż tęsknota przygnała go pod Wawel.
Może jest to patriotyzm lokalny, ale sądzę, że Piotr Skrzynecki jest możliwy tylko w Krakowie – stwierdzał Jerzy Turowicz, naczelny "Tygodnika Powszechnego" i częsty gość pałacowych podziemi. – Piwnica pod Baranami, która jest wizytówką kultury polskiej w skali światowej, nie mogłaby powstać i istnieć bez niego. Jest swego rodzaju paradoksem, że ten kabaret, w zasadzie niepolityczny, a polityki dotykający tylko z życzliwą ironią, odgrywał w Polsce Ludowej ważną rolę polityczną, dzięki swej absolutnej niezależności, co wtedy zresztą było przyczyną jego wielu kłopotów. Zespół Piwnicy się zmienia, a przecież kabaret ten jest ciągle ten sam. Co jest zasługą Piotra Skrzyneckiego.
Nieustannie przychodzą rozmaici artyści, którzy chcą tworzyć w Piwnicy, bo lubią to miejsce – wspominał Skrzynecki. – Na przykład Jacek Wójcicki wystąpił u nas przypadkiem na dwudziestopięciolecie Piwnicy, w namiocie na Błoniach. Kończył właśnie szkołę teatralną. Zatrzymałem go wbrew oporom Zygmunta Koniecznego. Twierdził, że Jacek już nic więcej nie zrobi, ale wkrótce zmienił zdanie.
To, że Piwnica jest najdłużej istniejącym kabaretem na świecie, jest wyłączną zasługą Piotra – potwierdzał kompozytor. Podkreślał też jego umiejętność aranżowania ewolucyjnych zmian oraz skupiania wokół siebie nowych, zdolnych ludzi, których potem umiejętnie prowadził.
Czarujący demon – nazywała go, wtedy jeszcze pełnego sił, Anna Szałapak. – Robi wiele rzeczy fantastycznych dla ludzi i czasem okropnych z ludźmi. Kochamy go.
Pan Piotr stanowi o naszym samopoczuciu i próbuje nam pomóc w zachowaniu równowagi – ujawniał, jeszcze za jego życia, Jan Nowicki. – On przywraca czuciom właściwe proporcje. Pan Piotr wszystko wszystkim rozdaje, ale jest w nim jakaś głęboka tajemnica, którą chowa tylko dla siebie. To mój przyjaciel – wykreowałem go sobie.
Jest postacią samą w sobie – wtórowała mu Marta Mészáros. – Dziwny, mądry, śmieszny, dobry, miły, złośliwy, szarmancki, skryty, szczery, tchórzliwy, odważny. Kontrowersyjny. Jak każdy wielki człowiek.
Piotr to natura poety, filozofa, o skłonnościach wręcz kontemplacyjnych – przekonuje Leszek Długosz. – Ktoś, kto z powodów nie do końca rozszyfrowanych, chce, czy musi, grać wobec świata tak zwaną zabawną, malowniczą postać z cyganerii. Po latach zagadka: na ile tę postać gra, na ile nią jest? Kto tu wygrywa więcej – świat czy on? Inaczej: kto tu się lepiej bawi?
Piotr jest najbardziej samotnym człowiekiem, chociaż zna wszystkich ludzi i wszyscy go znają – przekonywał Andrzej Warchał.
Według Piotra kategorią, która odróżnia ludzi od zwierząt i zbliża ich do Boga, jest humor – dorzucał Alosza Awdiejew. – Piotr często cytował Pismo Święte, które uważał za bardzo dowcipną książkę. Na przykład Adaś skonsumował jabłko i Bóg go pyta: "Adamie, gdzie jesteś?". Po co Bóg pyta, skoro wie wszystko? Oczekuje, że Adaś zastanowi się, gdzie jest.
Niesamowitych przygód, jakich doświadczał Piotr, mógłby mu pozazdrościć sam baron Münchhausen. Kiedyś opalającego się na bulwarach pod Wawelem Skrzyneckiego zmorzył sen. Ktoś mu zrobił niewybredny kawał i podprowadził ubranie. Dokumentnie całe. Obudziły Piotra histeryczne krzyki: "Zboczeniec, zboczeniec!". Zgorszone nauczycielki, prowadzące dziatwę szkolną na Zamek Królewski, wezwały milicję. Patrol rzeczny zgarnął nagiego Piotra do motorówki, woził tam i z powrotem po Wiśle, dopóki Teresa Stanisławska, redaktor naczelna zaprzyjaźnionej redakcji "Echa Krakowa" – gdzie piwniczny animator drukował recenzje z wystaw – nie skompletowała mu zastępczego przyodziewku.
Piotr Skrzynecki słynął z umiejętności jednania sobie właściwych ludzi oraz, bądźmy szczerzy, mało dyplomatycznego zrażania sobie osób mniej przydatnych. Dla wszystkich artystów, którzy na dłużej lub krócej wiązali się z Piwnicą, dla rozmaitych satelitów kabaretu czy jedynie klientów podziemnego baru, sama możliwość kontaktu z nim i rozmowy nigdy nie była obojętna. Należał bowiem do tych nielicznych szermierzy słowa, który nie tylko umiał zajmująco mówić, ale i słuchać.
Piotr organicznie nie znosił obiegowych dowcipów. Był za to nieprześcignionym mistrzem kreowania własnej legendy. Smakowitymi historyjkami, w których trudno dziś ustalić granicę między prawdą a fikcją, zbudował swój osobisty pomnik ("Honi soit qui mal y pense" – dewiza angielskiego Orderu Podwiązki: "Hańba temu, kto widzi w tym coś nieprzystojnego").
Opowiadał na przykład, jak to w pociągu wynikło towarzyskie qui pro quo, bo jacyś podróżni okazywali mu pełną wyrozumiałości życzliwość, biorąc go za... Nikifora.
Nie inaczej bywało gdzieś w świecie, dokąd zapraszano Piwnicę. Jeśli Skrzynecki wstąpił na drinka do nastrojowego lokalu w Nowym Jorku, to okazywał się on domem publicznym dla gejów. A gdy poszedł do kina, to trafiał na film porno. Oczywiście przez przypadek, bo tytuł "Dawid" sugerował temat biblijny.
Kiedyś Piotr udzielił wywiadu na antenie Radia Kraków – przypominał Leszek Wójtowicz. – Na zadawane pytania odpowiadał wybranymi przez siebie cytatami z Kierkegaarda, o czym rzecz jasna nie poinformował słuchaczy. Po emisji część osób mających pretensje do wydawania kategorycznych sądów twierdziła, że mówił wyjątkowo swobodnie, ale niestety wyjątkowo nieciekawie.
Piwnicy pod Baranami nie można traktować wyłącznie jako kabaretu – dowodził jego kreator. – Jest to miejsce, w którym spotykają się ludzie tworzący kolejne akcje i zabawy. Janina Garycka, Piotr Ferster, Kazimierz Madej, Krzysztof Tyszkiewicz, Zbigniew Preisner, inni. Trudno powiedzieć, że powtórzenie "Hołdu pruskiego" na krakowskim Rynku Głównym, pomysł, który wynikł z takich spotkań, to kabaret. Albo replika "Jubileuszu Kraszewskiego", "Wnijście J. O. X. Józefa Poniatowskiego do Krakowa" czy "Przysięga Tadeusza Kościuszki". Inicjujemy takie akcje w małej grupce przy kawce, a potem są realizowane przez ogromne zespoły ludzi.
Po 1989 roku występy Piwnicy straciły smak zakazanego owocu. Stały się inne. Czy lepsze?
Na programach Piwnicy wszyscy śmiać się będą do końca świata – zapewniał Skrzynecki. – To całkowicie inni ludzie. Grzegorz Turnau, wykształcony, zorientowany w muzyce, z nowymi pomysłami, jest zupełnie inny od Mieczysława Święcickiego, który był z prowincji. Początkowo niezbyt udany satyryk Krzysztof Janicki potrafił się inteligentnie dostosować do współczesności. Czego Andrzej Warchał już nie potrafi – tak twierdzi. Małgosia Górnisiewicz, bardzo młoda, surrealna osóbka po ASP, zabawia całkiem innymi sprawami niż dawniej Basia Nawratowicz – artystka utalentowana, ale bez poglądów estetycznych, którą trzeba było dopiero kierować. Małgosia potrafi skonstruować samą siebie.
O sobie Piotr mówił, że w Piwnicy jest inspicjentem, bo biega po kątach i wyciąga artystów na scenę, a każdy mu dyktuje, kiedy i z czym chce wystąpić.
Uważam, że fenomenem Piwnicy jest myślenie. Powiem cynicznie, ale szczerze – przyczyniłem się do tego o tyle, że nie miałem innego wyjścia, jak tylko żyć piwnicznym życiem. Poza Paryżem nigdzie indziej w Europie nie byłoby to możliwe; no i poza Krakowem. Jeśli zatem chcesz prowadzić takie życie, nie mając na to środków, musisz zacząć namawiać innych. Otoczyć się murem przyjaciół sobie podobnych. Jeśli są to w dodatku ciekawi artyści, to wygrywasz.
Tym, którzy byli blisko Piotra Skrzyneckiego, dane było dostrzec w nim nie tylko mędrca w błazeńskim przebraniu, finezyjnego filozofa perypatetyka, czarującego estetę, znakomitego erudytę, a gdy trzeba – bezkompromisowego prześmiewcę i przewrotnego szydercę, ale również człowieka, który na dnie duszy skrywa tajemnicę własnej, dojmującej samotności. Wyzwalanie śmiechu na programach, jubileuszach i fetach Piwnicy było dla jej animatora rodzajem skutecznej odtrutki na tę niezgłębioną samotność wśród ludzi, którzy garnęli się do niego, a on bynajmniej od nich nie stronił na trasach swoich intelektualnych, artystycznych i towarzyskich peregrynacji. Na całkiem innych, świetlistych już szlakach, Piotr Skrzynecki rozmawia teraz zapewne z Montaigne'em, którego "Próby" po prostu uwielbiał.
W piątą rocznicę śmierci twórcy Piwnicy pod Baranami zwróciłem się do związanych z nim ludzi o jedno zdanie wypowiedzi.
- Filip Bajon – Powiem przekornie: dla mnie Piotr Skrzynecki był największym intelektualistą polskim swoich czasów.
- Leszek Długosz – Za życia był już legendą, teraz dla wielu jest barwną dekoracją, ważną komponentą w ich biografiach, punktem odniesienia; dla innych jeszcze jest towarem, który mogą nieźle sprzedać (przy okazji siebie).
- Włodzimierz Dulemba – Pozostała na płycie zapowiedź koncertu czterdziestolecia Piwnicy "i moje serce zawsze płacze, kiedy jej słucham".
- Marek Grechuta – Z grupy indywidualistów zrobił przyjaciół.
- Zygmunt Konieczny – Patrzę na pomnik Piotra pijącego kawę przy stoliku w kawiarni Vis-à-Vis i zdaje mi się, że wciąż jest wśród nas.
- Kazimierz Kutz – Skrzynecki to dziwny stwór – tułał się ze świeczką po piwnicy, rozjaśniał jej światłem mroki komunizmu i czegoś w tych straszliwych warunkach szukał.
- Edward Linde-Lubaszenko – Gdybym mu powiedział: "Spotkania z tobą mają urok męskiej, pełnej wdzięku, zakrapianej mądrości", on by odpowiedział: "Nie wygłupiaj się, Stary".
- Jerzy Mamcarz – Kiedy Adam Macedoński na krakowskim Rynku przedstawiał mnie Piotrowi, niósł on pęk pietruszki w taki sposób, jakby to był najpiękniejszy bukiet kwiatów – może to były kwiaty.
- Daniel Olbrychski – Piotr to dla mnie Kraków, najpiękniejsze miasto Polski oraz Piwnica, która pod jego dyrygencją była dla nas w tamtych smutnych czasach tlenem, oddechem, rozkoszą, miłością, sztuką, nawet polityką, czego Piotr był bardem.
- Józef Opalski – Demon inteligencji i jak wszystkie demony jednych wywyższał innych strącał – trudno wyobrazić sobie życie kulturalne Krakowa z czasów Piotra bez Piotra.
- Andrzej Pacuła – Nauczyciel i przewodnik, zmienił moje myślenie o przestrzeni artystycznej i społecznej, tworzył ludzi.
- Marek Pacuła – Był prawdziwie wolny – nie miał nic, tylko wspaniałą osobowość i ukochany kabaret, który był jego całym twórczym życiem.
- Jan Kanty Pawluśkiewicz – Cygański geniusz.
- Jan Pietrzak – Dla mnie, warszawiaka, był takim samym uosobieniem Krakowa jak Smok Wawelski i trębacz z Wieży Mariackiej.
- Dorota Pomykała – Nikogo nie odtrącał, ze wszystkimi – czy to prezydent, czy babcia klozetowa – rozmawiał równie naturalnie.
- Andrzej Sikorowski – Dla piwniczan: ojciec, opiekun, guru, mag, czarodziej, dla niepodpiwniczonych: osoba mądra, intrygująca, nieprzeciętny artysta, bez którego pusto.
- Grzegorz Turnau – Jak się nie było czegoś pewnym, biegło się do Piotra, teraz trzeba sobie samemu odpowiedzieć.
- Andrzej Wajda – Był szalenie pracowitym człowiekiem o nadzwyczajnej dobroci – żył dla ludzi, nie dla siebie.
- Halina Wyrodek – Piotr był wspaniały, cudownie intrygował i – mimo pozorów, które stwarzał – bardzo samotny.
- Krystyna Zachwatowicz – Najważniejszą cechą, która odróżniała Piotra od nas wszystkich, była jego absolutna bezinteresowność i wielkie oddanie temu, co robił – dla wszystkich miał czas i nigdy nie mówił, że się gdzieś śpieszy.
- Krzysztof Zanussi – Był człowiekiem, którego niezależność stawała się zaraźliwa i dlatego był niebezpieczny.
- Jacek Zieliński – Magik z dzwonkiem, który ze zwyczajnych ludzi potrafił stworzyć artystów.
Gdyby i mnie przypadł zaszczyt jednozdaniowej wypowiedzi o Piotrze, ująłbym to następująco:
- Osiągnął najwyższy szczebel wtajemniczenia – niczemu się nie dziwił, choć sam był w stanie zadziwić każdego.
(Fragment większej całości)