Studiował na wydziale scenografii, później architektury wnętrz, a w końcu tkaniny artystycznej Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie, której absolwentem został w 1970 roku. Związał się ze Studiem Filmów Animowanych w Krakowie, gdzie też był kierownikiem literackim. Własne utwory satyryczne publikował w tygodniku "Szpilki" i w krakowskim jeszcze wtedy "Przekroju".
Jednak przede wszystkim wykonywał je w Piwnicy pod Baranami. Zawarte w nich aluzje polityczne nieodmiennie wywoływały kaskady śmiechu.
Już w szkole podstawowej chciał być artystą, ale plastykiem został z przypadku. Złożył dokumenty do szkoły filmowej w Łodzi, jednak przestraszył się trudów egzaminu. Przeniósł więc szybko papiery do szkoły aktorskiej w Krakowie. Też na krótko, bo uznał, że nie dysponuje odpowiednią dykcją. A ponieważ nigdy w życiu nie grał na żadnym instrumencie, została mu już tylko Akademia Sztuk Pięknych.
Na wydziale tkanin krakowskiej ASP od supłów, węzłów, splotów szybko rozbolały mnie palce, więc – opowiadał – uciekłem w satyrę.
Do Piwnicy trafił w połowie lat 60. Wiedział, że będzie konfrontowany z Wiesławem Dymnym, który przez lata bezkompromisowych poczynań artystycznych wywalczył sobie w kabarecie niezachwianą pozycję. Teksty Warchała prawdziwy chrzest bojowy przeszły podczas balu na Zamku w Pieskowej Skale, z okazji obchodów dziesięciolecia Piwnicy w 1966 roku.
Wnioskując po oklaskach po raz pierwszy poczułem wówczas, że uzyskały akceptację – wyznał. – Startowałem w Piwnicy bez jakichkolwiek obciążeń, bo miałem świadomość, że jestem zupełnie inny od Dymnego. Nigdy z nim nie konkurowałem. Byliśmy tak różni, że w pewnym sensie mogliśmy się uzupełniać. Każdy człowiek wchodzący do zespołu Piwnicy musiał liczyć się z tym, że natrafi na pewien opór zespołu. Mnie też to nie ominęło – a trwało parę ładnych lat – nigdy jednak nie odczułem nawet cienia niechęci ze strony Wieśka.
Kontrast między dwoma satyrykami był dość zasadniczy: Wiesław Dymny był postacią dynamiczną, nadekspresyjną, żeby nie rzec: agresywną. Andrzej Warchał – zawsze stonowany, spokojny. Dopiero po śmierci Dymnego diametralnie zmienił swój sposób zachowania na scenie.
Kabaret nie powinien być zbyt grzeczny – argumentował. – Zmieniając sposób interpretacji swoich tekstów, chciałem się zbliżyć do tego, co robił Dymny, żeby choć w części wypełnić pustkę, która się otworzyła po jego śmierci. Ten ostry ton na pewno nie podobał się Piotrowi Skrzyneckiemu. Ale ja to robiłem świadomie. Łapałem byka za rogi i przeciągałem publiczność na swoją stronę. Po czym wróciłem z powrotem na właściwe mi tory. Zanim okazało się, że po prostu jestem już na to za stary. Mam przekonanie, że Wiesiek, dożywszy moich lat, też by przycichł.
Nie do zapomnienia był choćby wpis artysty do księgi pamiątkowej z okazji piwnicznego wernisażu prac malarskich Jana Krupskiego, zawiadowcy stacji Zakopane i prezesa miejscowego Koła Przewodników Tatrzańskich: "Pejzaże do dupy. Portrety – znakomite! Podejrzewam rozdwojenie jaźni. Gratuluję, zazdroszczę. Andrzej Warchał".
A kiedy reżyser Bohdan Poręba stanął na czele założonego przez siebie skrajnie nacjonalistycznego Zjednoczenia Patriotycznego "Grunwald", Warchał – zza swojej przenośnej czerwonej trybunki, rozkładanej niby miech akordeonu – ogłosił nabór członków do Sprzysiężenia Narodowego "Psie Pole".
Podczas wyjazdu w 1981 roku Piwnicy na Międzynarodowy Festiwal Krótkich Form Teatralnych do Arezzo podejrzenie włoskiej kontroli granicznej wzbudził paszport Warchała. Wyrobiono mu go, żeby mógł wyjechać na zaproszenie festiwalu filmowego w Lille, gdzie rok wcześniej jego animowany film "Gołąbek" zdobył Grand Prix. Na pytanie pogranicznika, dlaczego jako jedyny członek zespołu ma paszport służbowy, odparł z właściwą sobie godnością: "Je suis un grand personnage!"
W samym Arezzo przeszło do historii – obok Grand Prix dla krakowskiego kabaretu – meldowanie się Andrzeja Warchała w hotelu: "My name is Andy Warhol. Where is my room?".
Moje teksty były polityczne, lecz zarazem uniwersalne – dowodził Warchał. – Kraków zawsze preferował satyrę w pewnym sensie stonowaną – sięgającą abstrakcji, czerpiącą z absurdu. Tu jest zasadnicza różnica pomiędzy satyrą krakowską a tą uprawianą przez kabarety z Warszawy, Wrocławia czy Poznania. Kabaretem, który w swojej formie zbliżył się do Piwnicy, był Salon Niezależnych. Szkoda, że okazał się efemerydą.
Nigdy nie lubiłem pisania satyrki na co dzień. Okazjonalnego wyśmiewania się na przykład z kolejek, braku masła w sklepach czy z podwyżek. Może jestem zarozumiały, ale w zasadzie nie uważam się za satyryka. Raczej za pisarza satyrycznego. Dlatego wszystkie moje teksty, które pisałem od lat sześćdziesiątych są nadal aktualne. Czy to źle, czy dobrze?
Mimo wszystko, krakowski styl uprawiania kabaretu może być odczytywany jako zakamuflowana forma lenistwa.
W pełnym nadziei 1981 roku, po występach zespołu w warszawskiej Stodole, w recenzji w piśmie aktywu ZSMP "Płomienie", Andrzeja Warchała nazwano "czerwonym komisarzem, który zza swojej czerwonej trybunki wygłasza bałamutne komunały". Recenzja podpisana "Widz" – wtajemniczeni pod tym kryptonimem rozpoznali partyjną egerię, Bożenę Krzywobłocką – odczytywana potem i komentowana z piwnicznej estrady przez Macieja Szybista, wzbudzała wybuchy wesołości swoim kuriozalnym stylem i zapiekłą złośliwością.
Warchała pytano często, po co mu ta czerwona trybunka i co za nią chowa.
Jeśli coś ukrywam, to trochę seksu w polityce. A mówiąc serio, chodzi o to, żeby tej polityki nie było w moich tekstach za dużo. Tylko tyle, co na przykład u Ionesco lub u Mrożka. I podobnie jak u nich, ukrytej w abstrakcji. Tę rozkładaną trybunkę dla mnie wymyśliliśmy kiedyś po pijaku z Wieśkiem Dymnym. Powstała z końcem lat sześćdziesiątych i wciąż mi służy. Przy moich tekstach, które jednak nie są miłosne – co łatwo sprawdzić w zbiorku "Zagęszczenie" Wydawnictwa Literackiego – trybunka była znakiem, że mamy do czynienia z polityką.
Artysta kojarzony jest głównie z satyrycznymi tekstami, pełnymi sarkazmu i ironii, drzemała w nim jednak także dusza liryka. To drugie oblicze pokazywał głównie w swoich filmach krótkometrażowych.