"Przedwiośnie" Stefana Żeromskiego to chyba jedna z nielicznych powieści, o których można powiedzieć obydwie te rzeczy: jest duża szansa, że trafi się na maturze, dlatego warto ją znać, oraz że podczas dyskusji na lekcjach polskiego zupełnie serio wywoła emocje, spory czy dyskusje.
Te ostatnie dotyczyłyby pewnie nie tylko nauczycielskiego pytania o metaforę "szklanych domów" i alegorię "Nawłoci", ale jeszcze częściej Cezarego Baryki – wartości, którymi próbował się w różnych momentach kierować, czy wyborów, których dokonywał, zarówno tych politycznych, jak i miłosnych. Zwłaszcza że temperatura podejmowanych przez bohatera decyzji osiąga co chwila wartości krytyczne: czy to w stosunku Baryki wobec matki jeszcze w głębokim Imperium Rosyjskim, w azerskim Baku, czy to w zakresie lojalności wobec trzech rozkochanych w nim kobiet w Nawłoci, czy to wobec warszawskiego mentora i opiekuna Szymona Gajowca. "Przedwiośnie" do dziś czyta się – mimo z każdą dekadą silniej rażących anachronizmów żeromszczyzny – całkiem wartko: oto śledzimy losy dorastającego, rozpuszczonego i zbuntowanego zarazem Czarka, następnie nawróconego syna towarzyszącego ojcu na szlaku repatriacji, potem żołnierza w wojnie polsko-bolszewickiej i gościa w skansenie szlachectwa u Wielosławskich, flirciarza i uwodziciela, wreszcie studenta, dyskutanta i działacza w Warszawie, zmieniającego poglądy jak chorągiewka, choć przecież nie beztrosko, lecz właśnie z poczuciem doniosłości swoich wyborów. I jeszcze jedno warto tu dodać – to powieść, która uwiera, a momentami po prostu boli.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Stefan Żeromski w swoim gabinecie w chacie w Nałęczowie, 1906, fot. Biblioteka Narodowa (POLONA)
"Przedwiośnie" to najważniejszy w polskim dwudziestoleciu międzywojennym Bildungsroman, powieść o wychowaniu chłopca urodzonego daleko poza ziemiami polskimi, a jednak od narodzin polskością naznaczonego; następnie młodzieńca, którego dojrzewanie polega między innymi na (re?)inicjacji w ojczysty kraj i to w okresie, w którym wzory jego kultury podlegają intensywnym negocjacjom. To ciekawy zabieg – mamy młodocianego bohatera, który, choć "Polak mały", na żadne spośród kolejnych pytań "Katechizmu polskiego dziecka" w żadnym razie nie odpowie tak, jak autor wiersza (Władysław Bełza) by od niego oczekiwał. Ani nie mieszka "między swemi", ani to "w polskiej ziemi", ani Polski nie kocha, ani za bardzo w nią nie wierzy. No dobrze, może w pewnym momencie trochę uwierzyć spróbuje i może nawet ojcowskie o niej miraże lub Gajowcowe opowieści pokocha – ale szybko się rozczaruje.
Rozczarowanie – to w ogóle słowo klucz do "Przedwiośnia" i świadectwo tego, jak bardzo ta trącąca tu i ówdzie myszką powieść pozostaje jednak nowoczesna. Bo czyż rozczarowanie nie jest pochodną odczarowania? I czyż odczarowanie świata – zdjęcie fantastycznych zasłon z twardego doświadczenia rzeczywistości – nie jest podstawą kondycji współczesnego człowieka? Barykę co chwilę coś uwodzi (ergo oczarowuje): wizja szklanych domów, performans męskości na wojence (w starciach polsko-bolszewickich w 1920 roku), dziewczęcy urok Karoliny Szarłatowiczówny i kobiecy powab Laury Kościenieckiej, dokonania inteligenckiej lewicy "warszawiaków" streszczane przez powszechnie szanowanego ministra, a Baryki ideowego przewodnika, czy wreszcie rewolucyjne hasła Antoniego Lulka oraz innych członków komunistycznych kółek. Każdy z tych czarów porusza u wrażliwego chłopca/chłopaka/młodzieńca jakąś czułą strunę, lecz zaraz też wywołuje opór, skłaniając do dramatycznego wycofania. Żadnego z tych wątków (z jednym wyjątkiem, o czym dalej) Baryka dłużej nie ciągnie, zrywa kolejne więzi, kompromituje siebie i hańbi tych, którzy mu zaufali, ze wstydem ucieka lub zostaje wygnany, cierpi i zadaje cierpienie.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Mateusz Damięcki na planie filmu "Przedwiośnie", reżyseria: Filip Bajon, 2000 , fot. Jacek Szymczak/Forum
Cezary jest nowoczesny nie tylko dlatego, że żyje poza regulacjami dekalogu, lecz właśnie dlatego, że nie znajduje dla siebie alternatywy – a więc dlatego, że też żadnemu innemu mitowi nie daje się porwać, że każdą wiarę relatywizuje, narrację kwestionuje, a namiętność (w szerokim tego słowa znaczeniu) podważa i unieważnia. "Wszystko, co stałe, rozpływa się powietrzu" – nieprzypadkowo właśnie ten cytat z Karola Marksa amerykański myśliciel Marshall Berman uznał za kwintesencję "doświadczenia nowoczesności" i użył go jako tytułu swojej najważniejszej książki.
"Przedwiośnie" to nie tylko tekst o wychowaniu Cezarego Baryki, lecz także masterpiece powieści politycznej o wzrastaniu i dojrzewaniu Polski – jej klas ludowych do sprawczości politycznej i jej klas wyższych do powściągnięcia swoich pańskich obyczajów. W naukach humanistycznych często zwraca się uwagę na szczególny status "Obcego", "Innego" – z jednej strony jego odmienność staje się dla danej społeczności przedmiotem niepokoju, odrazy lub fascynacji, z drugiej – taki przybysz nierzadko uznany zostaje za zdolnego do dostrzeżenia rzeczy dla autochtonów przezroczystych, często więc powierza się mu rozstrzyganie zatargów i wydawanie osądów. Żeromski właśnie dlatego jako swojego bohatera wybiera repatrianta z dalekiego Baku – chłopaka, który, co prawda, posługuje się polskim językiem i orientuje się w większości polskich kodów kulturowych, lecz zarazem nie jest uwikłany biograficzne w wielkie ideowe spory – wyjściowo nie jest ani endekiem, ani socjalistą, nawet jego przynależność stanowa czy klasowa nie jest sprecyzowana, a przynajmniej nie odgrywa radykalnie definiującej życiowej roli.
Baryka przekracza polską granicę nie tylko jako sierota, lecz także jako człowiek pozbawiony stabilnego światopoglądu. Jego ścieżka życiowa pozwala mu niejako naiwnie rozglądać się po zakamarkach młodej II Rzeczypospolitej i dopiero wyrabiać sobie opinię: w wojsku i podczas patriotycznego, wojennego wzmożenia, w dworkach, pośród tyleż wdzięcznych, co anachronicznych zabytków szlachetczyzny, wśród chłopów i robotników (do których co i rusz chłopak stara się zbliżyć i ich poznać, zazwyczaj jednak bezskutecznie, bo jednak zażyłe relacje z przedstawicielami elit wzbudzają w nich nieufność…), wśród warszawskich studentów i komunistycznych spiskowców. W tej społeczno-politycznej warstwie powieści Baryka nie jest już głównym bohaterem, lecz wziernikiem – możliwie mało zniekształcającym obraz szkłem powiększającym – w to, co w młodej Polsce wciąż jest nie tak. Oglądana przez "obcego" Barykę Rzeczpospolita międzywojnia to wciąż kraj szukający swojej wiodącej narracji (szklane domy doktora Baryki? ruch spółdzielczy Edwarda Abramowskiego? quasi-pozytywizm Gajowca?), otumaniony mitem sarmackim z jednej, a kłamliwymi obietnicami kapitalizmu z drugiej strony. To arena wcale niemalejących kontrastów majątkowych i wzmagających się konfliktów klasowych. To wreszcie państwo rozdarte między intelektualnym i politycznym fermentem wielkich miast (zwłaszcza Warszawy) a nieusuwalną zaściankowością prowincji, na której szlachta wciąż baluje, a chłopstwo tyra na roli. Wyczekana Polska wczesnych lat 20. jest wewnętrznie skonfliktowana i niezdolna do konsekwentnej, ogólnospołecznej transformacji w stopniu niemniejszym niż sam Cezary Baryka.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Małgorzata Lorentowicz (Laura Kościeniecka) i Adam Hanuszkiewicz (Cezary Baryka) w przedstawieniu "Przedwiośnie", reżyseria: Adam Hanuszkiewicz, Teatr Powszechny w Warszawie, 1964, fot. Archiwum Fotograficzne Edwarda Hartwiga / Narodowe Archiwum Cyfrowe / (NAC)
Andrzej Mencwel w swoim zborze esejów pt. "Przedwiośnie czy potop" przytacza szereg kontrowersji, które omawiana tu powieść wywołała w początkach dwudziestolecia. Wynikały one z tego, że w czasie publikacji książki w 1924 roku Żeromski zajmował już pozycję najważniejszego spośród "polskich pisarzy" – "polskich", czyli takich, którzy uprawiali "polski rodzaj twórczości". Mimo że tej pozycji pisarza nie kwestionowano, o powieści powiadano, że to tekst "bez Boga, bez etyki, bez pracy i bez prawa", a autorowi zarzucano m.in. "wyuzdanie" (czyli chodzi o Laurę) oraz zruszczenie (o ironio, przecież Baryka bił bolszewika!). Jest bowiem "Przedwiośnie" dziełem w dorobku pisarza nieoczywistym, co unaoczniać może fakt, że sam autor uznał w końcu za stosowne się z jej znaczenia tłumaczyć. A to, co krytykę (czy raczej: krytykantów) uwierało najmocniej, to ostatnia scena powieści, w której Baryka odnalazł się w komunistycznym pochodzie robotników na Belweder i nie tylko kroczył wraz z nimi, lecz w którymś momencie "wyszedł z szeregów" i "parł oddzielnie na (…) szary mur żołnierzy". Tu historia się kończy i prawdę mówiąc, nie wiemy, ani jak to się stało, że wyrzucony wcześniej z zebrania rewolucjonistów, sam zdegustowany jego przebiegiem chłopak nagle objawia się na czele rozruchów, ani nie bardzo możemy uwierzyć – bazując na dotychczasowej wiedzy o niestabilności i niekonsekwencji Baryki – by ta nowa polityczna afiliacja okazała się trwała. A już zupełnie nie możemy się domyślać, która interpretacja najbliższa była intencji autora.
Na pewno jednak "Przedwiośnie" jest nie tylko kroniką odczarowań i rozczarowań fikcyjnego bohatera, lecz także świadectwem zagubienia i wątpliwości, a może wręcz zawodu i zgorzknienia samego Żeromskiego. Ten przygnębiający proces musiał trwać u niego zaledwie kilka lat. Otóż niecały miesiąc przed umownym 11 listopada 1918 roku pod Tatrami powstało państewko o nazwie Rzeczpospolita Zakopiańska. Ten polityczny byt miał oczywiście charakter efemeryczny i jego potencjał gawędotwórczy przewyższa znaczenie historyczne czy militarne, niemniej warto je tu wspomnieć, bo pierwszym po kilkunastu dekadach polskim przywódcą, czyli prezydentem, został nie kto inny jak Stefan Żeromski. Tak on, jak i wielu innych działaczy kilkudziesięciodniowej zakopiańskiej republiki rekrutowało się spośród szukających zdrowia w tamtejszych uzdrowiskach ceprów. Prowizoryczne siły zbrojne Rzeczypospolitej rozbroiły w tym czasie niewielki oddział stacjonujących w kurorcie Austriaków, przejęły arsenał i zakopiańskie urządzenia łączności. A w listopadzie Żeromski wraz ze swą Radą oddał zwierzchnictwo nad Podhalem nowo powstałej II RP. Nie tylko miał więc autor "Popiołów" zasługi dla pielęgnowania polskiego morale, lecz także zapisał się w historii przywracania Polakom państwowości.
Format wyświetlania obrazka
standardowy [760 px]
Stefan Żeromski (w centrum kadru) w Tatrach w 1916, fot. Biblioteka Narodowa (Polona.pl)
Nie przywołaliśmy tej górskiej opowieści jedynie dla jej anegdotycznego powabu. Powstałe pół dekady później "Przedwiośnie" bywa włączane w nurt innych rozpolitykowanych i poświęconych ideowym sporom powieści, takich jak "Romans Teresy Hennert" Zofii Nałkowskiej (również 1924) czy "Pokolenie Marka Świdy" Andrzeja Struga z 1925 roku. Tymczasem, idąc tropem gatunku Bildungsroman, możemy śmiało sięgnąć poza granice ziem polskich, a konkretnie – do sanatorium Berghof, bo także i "Czarodziejska góra" Tomasza Manna została opublikowana w 1924 roku. Jej bohatera, Hansa Castorpa i Cezarego Barykę dzieli zaledwie kilka lat, lecz sens arcy-nowoczesnej powieści literatury niemieckiej jest w pewnym sensie dokładnie odwrotny niż naszej "modernizacyjnej" powieści arcy-polskiej. Jeśli Castorp na jej kartach wstępuje ku górze, to Baryka – schodzi w niziny. O ile Castorp, wyjeżdżając w Alpy, a następnie przeciągając swój tamtejszy pobyt, stopniowo zrywa więzy z "rzeczywistością", czyli ze swoją patrycjuszowską rodziną oraz przekreśla pewny scenariusz zawodowego sukcesu, o tyle Baryka ląduje na surowej polskiej równinie po pierwszym okresie życia w Baku, które długo jawiło się mu jako przestrzeń nieograniczonych możliwości (przypomnijmy, młody panicz z kolegami latał tam aeroplanami). Bohater Manna z każdym miesiącem pobytu w alpejskim sanatorium coraz bardziej zanurza się w czarach szwajcarskiej góry, podczas gdy Baryka to porte parole Żeromskiego, który z kolei właśnie w najwyżej położonym polskim uzdrowisku osiągnął szczyt swojego politycznego zaangażowania – zaangażowania, którego historia brzmi zresztą jak bajka.
"Przedwiośnie", tę wielką (choć przecież objętościowo niezbyt obszerną) i paradoksalną – demaskatorką i mitotwórczą zarazem – powieść warto czytać w kontekście szerszym niż lokalny. Także po to, by krytycznie porozmyślać o kulturze polskiej i jej miejscu w cywilizacji tzw. Zachodu.