Jest więc zemsta rodowa, są pasterze chodzący z wielkimi nożami za pasami, są barwne i głęboko przeżywane obchody Wielkiego Tygodnia w tle. Współczesne ofiary giną tak samo, jak te starożytne, odkryte na wykopaliskach - z "ofiarnym" nożem wbitym w serce. Taki właśnie los spotyka miłą studentkę archeologii, która poczuła miętę do głównego bohatera; ich romans skończył się więc gwałtownie, zanim naprawdę się zaczął. Ybl musi rozwikłać zagadkę, czy ten nóż w piersi to próba zmylenia tropów, czy bardzo długi "proces długiego trwania", który zakłada składanie ludzi bogom w ofierze dla przebłagania ich humorów (wyspę nawiedza trzęsienie ziemi i huragan).
Mario Ybl to materiał na bohatera doskonałego powieści kryminalnej - genialny neurotyk, który nienawidzi ludzi i uwielbia mówić im to prosto w oczy. Odpychającymi manierami przykrywa bardzo ludzkie słabości - kompletną emocjonalną ślepotę, zwłaszcza w stosunkach damsko-męskich i paniczny lęk przed ciemnością, nyktofobię. Sherlock to przy nim przykład stabilności i dobrego wychowania.
Zbrodnia na wykopaliskach archeologicznych to również samograj już od czasów Agathy Christie - jest wystarczająco "ę-ą" dla czytającej kryminały klasy średniej, która jeszcze pamięta, jak była inteligencją. A jednak czegoś w nowej Guzowskiej brakuje. Wychodzi na to, że po prostu dobrej kryminalnej intrygi.
Nie przesadzajmy, ta, która jest, może być. Do końca nie wiemy, kto zabił, fabuła toczy się wartko w rytm wzlotów i upadków Ybla. A jednak przydałoby się trochę więcej finezji, trochę więcej suspensu, mylenia tropów, zapętlenia akcji, zmuszenia czytelnika do tego, żeby trochę zaczął się bać, trochę wstrzymywać oddech i trochę przeklinać, że tak zgrabnie został wyprowadzony w pole. Nie da się oprzeć kolejnej już, trzeciej z cyklu powieści tylko na wyjątkowo paskudnym charakterze głównego bohatera. Oglądanie rzeczywistości oczami Ybla, który poza czubkiem swego zarozumiałego nosa, widzi wszystko w wielkim zniekształceniu, jest zabawne, ale od pewnego momentu już monotonne.