Zebrawszy w jednym miejscu większość ubiegłorocznych premier literackich, przypomniałam sobie fragment wiersza Cypriana Kamila Norwida:
"Przeszłość - jest to dziś, tylko cokolwiek dalej / Za kołami to wieś, / Nie jakieś tam coś, gdzieś / Gdzie nigdy ludzie nie bywali!..."
Myśli romantycznego poety w zasadzie nie trzeba rozbierać na czynniki pierwsze, ale tendencję, jaką udało mi się uchwycić, chyba jednak naświetlić należy, bo dominuje ona już od kilku sezonów i nie wygląda na to, żeby szybko została wyparta przez jakąś inną.
Fakt, iż większość wydawanych w Polsce opowieści - czy to fikcyjnych, czy opartych na faktach - osadzonych jest w przeszłości, wcześniej próbowałam wytłumaczyć sobie skłonnością do eskapizmu, ściśle związaną z niechęcią do tego, co oferuje nam rzeczywistość, a więc teraźniejszość. W roku 2010 niejako patronował jej temat katastrofy, zastąpiony obecnie przez kwestię ogólnoświatowego kryzysu, który wprawdzie za bardzo Polski nie dotknął (a w każdym razie nie może się równać z kryzysami politycznymi czy ekonomicznymi, jakich doświadczyliśmy w XX wieku, od II wojny począwszy), ale też trudno go lekceważyć jako zagrożenie dla naszego świeżego, bo trwającego zaledwie od 20 lat kapitalistycznego status quo. Trzeba jednak pamiętać, że książki powstają przez wiele miesięcy lub lat, stąd niewiele z nich stanowi rzeczywiście bezpośrednią reakcję na to, co dzieje się tu i teraz. Dlatego też - jak mogę tylko domniemywać - pisarze chcą się uwolnić od przeświadczenia, że coś muszą. Zwłaszcza że taki przymus grozi popadnięciem w pułapkę publicystyki.
Szybkie reagowanie nie jest i nie będzie domeną literatury, ale to z pewnością do niej należy wyczuwanie i pogłębianie tego, na co nie ma miejsca w przekazach medialnych. Jej zadaniem jest badanie kondycji duchowej, w którym to pojęciu mieszczą się przede wszystkim społeczne nastroje i nastawienie zbiorowości będącej przedmiotem literackiej eksploracji do wartości. Jeśli można tu mówić o sprzężeniu zwrotnym i uznać literaturę za jedną z form artykułowania etycznego credo, to nasuwa się prosty wniosek: jedną z najcenniejszych wartości jest nasza tradycja.
Laureaci
Czy książki wyróżnione w tym roku przez rozmaite jurorskie gremia potwierdzają tę tendencję? Owszem. Traktująca o współczesności proza uhonorowana została jedynie trzykrotnie. Uznanie zyskały "Balladyny i romanse" Ignacego Karpowicza, czyli nadrealistyczna opowieść o zderzeniu świata wywodzących się z różnych religii bogów i współczesnych Polaków. Autor powieści nagrodzony został "Paszportem Polityki" oraz trafił do ścisłego finału Literackiej Nagrody Nike. Na listach nominowanych towarzyszyła Karpowiczowi Justyna Bargielska jako autorka rewelacyjnych "Obsoletek", zbioru tragikomicznych opowiadań o spełnionym i niespełnionym macierzyństwie. Książkę tę uhonorowano ostatecznie Nagrodą Literacką Gdynia w kategorii proza. Co ciekawe i znamienne, Bargielska otrzymała tę nagrodę już po raz kolejny - rok wcześniej triumfowała jako poetka. W realiach współczesnych osadziła też swoją powieść laureatka Nagrody Wielkiego Kalibru za powieść kryminalną - Gaja Grzegorzewska. Jej "Topielica" rozgrywa się na Mazurach i nawiązuje poetyką do niezwykle popularnego obecnie kryminału skandynawskiego, gdzie warstwa społeczno-obyczajowa jest tak samo istotna, jak kryminalna intryga. Warto podkreślić, że to już drugi pod rząd triumf kobiety w mocno zmaskulinizowanym gronie twórców specjalizujących się w tym gatunku.
Najważniejsza polska nagroda literacka, czyli Nike, przypadła w tym roku Marianowi Pilotowi za powieść "Pióropusz". Tym razem obeszło się bez kontrowersji, jakie w roku 2010 towarzyszyły przyznaniu nagrody Tadeuszowi Słobodziankowi, ale nie bez zdziwienia, bo pisarz ten, wiązany ongiś przede wszystkim z tzw. "nurtem chłopskim", przez ostatnich dwadzieścia lat przypominał o sobie kilkoma zbiorami opowiadań, przechodzącymi bez wielkiego echa. Jury doceniło wielogatunkowość "Pióropusza", lecz przede wszystkim niezwykłą językową inwencję autora, jego umiejętność wytwarzania "żywiołowego i wypracowanego, szalonego i obolałego, zgrzebnego i imponującego - fajerwerku słów", jak określiła to w swojej laudacji przewodnicząca jury, prof. Grażyna Borkowska. W tym miejscu jednak muszę zaakcentować co innego - akcja tej powieści rozgrywa się w wielkopolskiej wsi w latach 50., co zdaje się potwierdzać moją tezę o nadrzędności "przeszłościowego" nurtu.
Dla porządku dodam jeszcze, że pozostałymi laureatami Nagrody Literackiej Gdynia zostali: Ewa Lipska (w kategorii poezja, za tomik "Pogłos"), Stefan Chwin (w kategorii esej, za książkę "Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni") oraz poeta Andrzej Sosnowski uhonorowany Nagrodą Osobną. Z kolei najbardziej prestiżową nagrodą poetycką, czyli wrocławskim Silesiusem wyróżniono w tym roku Bohdana Zadurę (w kategorii książka roku, za tomik "Nocne życie") oraz Kirę Pietrek (w kategorii debiut, za tomik "Język korzyści").
Szacowni Jubilaci
Nie zapomniałam oczywiście o Urszuli Kozioł, czyli laureatce Nagrody Poetyckiej Silesius za całokształt twórczości. Znakomita wrocławska poetka powinna jednak w tym podsumowaniu zająć osobne miejsce, jako że świętowała w tym roku jubileusz swojego 80-lecia. Cały jej liryczny dorobek zebrany został w tomie "Fuga", który z pewnością stał się jednym z najważniejszych wydarzeń literackich tego roku. Będąc zarazem jednym z niewielu wydawnictw, nazwijmy to, jubileuszowych, które nie miały związku z literackim patronem tego roku, czyli Czesławem Miłoszem.
Huczne obchody rocznicy stulecia urodzin tego poety w zasadzie odsunęły w cień wszystkie inne wydarzenia. Oczywiście, nasz Noblista ze wszech miar zasłużył sobie na taki całoroczny festiwal, nie jestem jednak pewna, czy na wszystkie formy, w jakich składano mu hołd, w wielu przypadkach głównie dlatego, że na ten cel przekazano gros środków przeznaczonych na dofinansowanie wydarzeń literackich. O ile trudno kwestionować wartość publikacji związanych z Miłoszem i festiwalu łączącego poetyckie prezentacje z konferencją naukową, o tyle przypominanie o nim w każdym ośrodku gminnym czy poprzez konkurs na film "z Miłoszem" (czy raczej jego poezją) w roli głównej były, moim zdaniem, lekką przesadą, prowadzącą raczej do przesytu niż wzbudzenia ciekawości pisarzem. Którego trudno przecież uznać za niedocenionego i zapomnianego. Prawdopodobnie jedynym trwałym śladem zakończonego już święta pozostaną publikacje: monumentalna książka Andrzeja Franaszka "Miłosz. Biografia" (tym bardziej że autor uhonorowany został za nią Nagrodą Kościelskich) i inne wydawnictwa spod znaku "miłoszologii", sygnowane przez tych, którzy twórczością poety zajmują się nie tylko od święta, z autorem "Z Miłosza", Aleksandrem Fiutem na czele.
Znacznie skromniej, obywając się bez ekstrawaganckich form promocji, obchodzono 90-lecie urodzin Tadeusza Różewicza, trzeba jednak podkreślić, że na wyraźne życzenie szacownego jubilata. I jeszcze skromniej, podkreślając żartobliwy dystans do wydarzenia, 50-lecie urodzin Marcina Świetlickiego, który jednak w prezencie otrzymał dwa tomy dzieł zebranych - "Wiersze" i "Powieści". Bez związku z okrągłymi rocznicami, ale w uznaniu dla całokształtu twórczości uhonorowano też w tym roku Wiesława Myśliwskiego (Złote Berło, czyli Nagroda Fundacji Kultury) i Janusza Głowackiego (Nagroda Literacka m.st. Warszawy i Nagroda im. Czesława Miłosza za wkład w porozumienie polsko-amerykańskie).
Prawdziwe życie
Powstałe w 2011 roku opowieści biograficzne oczywiście muszą być całkiem zanurzone w przeszłości. Aspirującej do swojej ważności dzisiaj tylko w tym sensie, że na ich bohaterów patrzymy inaczej, niż to robili im współcześni. Na pewno do nowego spojrzenia i odczytania, nie tyle losu, co dzieła gorąco zachęca Hanna Kirchner jako autorka wzorcowej pod każdym względem biografii Zofii Nałkowskiej ("Nałkowska albo życie pisane"). Jej książka to połączenie empatycznego spojrzenia na koleje życia pisarki, zwłaszcza jej miłosno-erotyczne perypetie (pokazywane jednak z ogromnym taktem), z drobiazgową, a jednocześnie niezwykle rzetelną analizą jej prozy, która według autorki biografii nie została nigdy należycie doceniona. Czego nie można powiedzieć o dziele Władysława Broniewskiego, sportretowanego przez Mariusza Urbanka. Tytuł biografii - "Broniewski. Miłość, wódka, polityka" wskazuje trzy poziomy egzystencjalnego uwikłania. Chodzi w niej przede wszystkim o pokazanie i próbę zrozumienia kameleonicznej (czy może schizofrenicznej) postawy wielkiego patrioty służącego systemowi, który nie miał nic wspólnego z wywalczoną ongiś przez niego wolnością. Inny cel ma biografia Janusza Korczaka autorstwa Joanny Olczak-Ronikier ("Korczak. Próba biografii"). W naszej pamięci zapisał się on głównie jako autor pism pedagogicznych i książek dla dzieci oraz ofiarny wychowawca sierot z warszawskiego getta, który poszedł na śmierć razem ze swoimi podopiecznymi. Już od dawna prosiło się o to, by pokazać go nie tylko jako bohaterskiego męczennika, ale pełnokrwistego człowieka.
Na biografii opiera się także powieść Jacka Dehnela "Saturn". Opowiadając o Francisco Goi, autor nie trzyma się jednak utrwalonych w dokumentach faktów, lecz oddaje głos dwóm potomkom malarza, o których niewiele dziś wiadomo, toteż są to świadectwa fikcyjne. Inna sprawa, że pisarz posłużył się nimi, aby zgłębić kilka zagadek związanych z życiorysem artysty, m.in. kwestię autorstwa słynnych "czarnych obrazów" oraz sprawę biseksualnych skłonności autora "Kaprysów". To z pewnością jedna z najodważniejszych i najbardziej intrygujących książek, jakie ukazały się w minionym roku.
Wielkie dialogi
Na okładce książki "W pośpiechu" widnieje tylko jedno nazwisko - Tadeusz Konwicki. Ale to, niestety, nie jest nowe dzieło pisarza, który kilkanaście lat temu sam odesłał się na emeryturę i w zasadzie zniknął z życia publicznego. Z cienia wyciągnął go młody literaturoznawca Przemysław Kaniecki. Namówił on autora "Wniebowstąpienia" na cykl rozmów, jakie złożyły się na oryginalny wywiad-rzekę. To wprawdzie nie pierwsze utrwalone w zapisie dialogi z udziałem pisarza (warto tu przypomnieć o "Pół wieku czyśćca", czyli rozmowach ze Stanisławem Beresiem, czy serii rozmów przeprowadzonych przez Elżbietę Sawicką), z kilku względów jednak szczególnie ciekawe. Po pierwsze dlatego, że sędziwy i otwarcie mówiący o czekaniu na śmierć pisarz raczej nie da się już namówić na takie spotkanie; po drugie, konfrontacja rozmówców, których dzielą lata i rodzaj życiowych doświadczeń jest unikatowa sama w sobie; po trzecie, w książce utrwalone zostały ślady atmosfery towarzyszącej nagraniom, przez co przypomina ona nieco dokument filmowy. Że już nie wspomnę o pasjonującej treści rozmów, uświadamiającej, jak bardzo odczuwa się nieobecność takich twórców, jak Konwicki.
Trudno mówić o nieobecności Sławomira Mrożka - od kilku lat trwa jego swoisty festiwal, a to za sprawą intymnych dokumentów, jakie zechciał upublicznić. W zeszłym roku pierwszy tom swojego "Dziennika", a od kilku lat korespondencję. Jej szósty już tom ma znaczenie wyjątkowe, bowiem towarzyszem epistolarnych dialogów jest tutaj sam Stanisław Lem. Zmarłego przed pięciu laty "czołowego polskiego futurologa" również bardzo brakuje w rodzimym krajobrazie literackim, co wspaniałe "Listy" mocno uzmysławiają. Korespondencyjny dialog wybitnych pisarzy to nie tylko starcie gigantów intelektu, ale także niezwykłe świadectwo opisujące PRL-owskie czasy. Dokumentujące je na tyle, na ile pozwoliła cenzura i na ile nadawcy listów potrafili zamknąć grozę epoki w ironicznych eufemizmach. Choć nie wszystkie te listy dotyczą spraw fundamentalnych przekazywanych w poważnym tonie, to i styl mówienia o codziennych problemach potwierdza, że autorzy są pisarzami z najwyższej półki. Śmiało już można stwierdzić, że to największe literackie wydarzenie minionego roku.
Narrator w swoim świecie
Opublikowawszy "Białą Marię", Hanna Krall obwieściła, że to jej ostatnia książka, swego rodzaju summa wszystkiego tego, co napisała. W istocie ton pożegnalny wyczuwa się w tej ułożonej z krótkich migawek opowieści, w której przewijają się bohaterowie przedstawieni już gdzie indziej. Wśród nich dostrzec można cudem ocalałą z Zagłady dziewczynkę, niemówiącą wprawdzie w pierwszej osobie, ale sugerującej swoje biograficzne podobieństwo z autorką. Być może jest to rzeczywiście gest na do widzenia, lecz chyba nie znajdzie się nikt, kto by chciał trzymać autorkę za słowo.
Mikołaj Łoziński w powieści o przekornym tytule "Książka" także portretuje cały szereg osób, nie kryjąc, że są mu one bliskie, a wydarzenia, które przedstawił, zainspirowane zostały losami jego rodziny. Historia zahaczająca i o Zagładę, i o wydarzenia marca 1968 roku jest próbą odświeżenia prozy autobiograficznej za pomocą formy. Autor eksponuje tutaj proces pisania i to, jak ingerują w niego członkowie rodziny po to, by przedstawić ich w jak najlepszym świetle. Daje też pierwszeństwo epizodom błahym i zabawnym, po to, by zademonstrować, jak przekształcają się one w pamięci uczestników wydarzeń i jaką różną wagę mogą do nich przykładać bliscy sobie ludzie.
Autor "Teorii ruchów Vorbla", Tomasz Białkowski nie opowiada w żadnym razie o swojej rodzinie, ale najbliżej mu jednak do autorów, których w tym miejscu ze sobą skonfrontowałam ze względu na osadzenie powieściowych zdarzeń w Olsztynie, gdzie umieścił także akcję innych swoich książek. W jego krótkiej, obejmującej życie trzech pokoleń sadze istotny jest więc duch miejsca. Bohaterowie tej powieści nie przekazują sobie jednak w spadku określonego systemu wartości, tylko przejawiają genetyczną skłonność do dziwactw. Ich osobliwe życiowe postępki składają się na najbardziej ekstrawagancką i stanowiącą popis wyobraźni książkę 2011 roku, której nie można jednak odmówić psychologicznej wiarygodności.
Chyba jeszcze bardziej swawolne podejście do tematów autobiograficznych prezentuje w "Koniku, szabelce" Anna Nasiłowska. Pisarka demontuje przede wszystkim mit "ułana malowanego", posiłkując się wspomnieniami swojego dziadka, które to wspomnienia uzupełnia o epizody wymyślone, ale biegunowo odmienne od tego, co niosą idealizujące żołnierzy przekazy historyczne. Zbadawszy korzenie, zastanawia się następnie nad tym, czy bohaterskie legendy decydują o czyjejkolwiek wyjątkowości, by pokazać szereg elementów powtarzających się w biografiach ludzi należących do innych kultur i dowieść, że na pytanie o to, co właściwie oznacza bycie jednostką, nie da się przekonująco odpowiedzieć. W każdym razie o naszej wyjątkowości nie decyduje przeszłość. Wpisując się więc w nurt retrospektywny, książka Nasiłowskiej staje zarazem w opozycji do niego.
Kaja Malanowska nie zasłania się innymi, przeciwnie, w kolejnej już książce ostentacyjnie mówi swoim głosem i czerpie tematy z własnego życia. Tak się dzieje w pierwszej części "Imigracji" koncentrujących się na sytuacji gdzie indziej (z czym wiąże się niekiedy mniejsza lub większa zmiana tożsamości). Część druga zbioru zawiera jednak opowiadania fikcyjne, historie, które tylko potencjalnie mogły się wydarzyć. W pamięci pozostaje wciąż jednak znerwicowana narratorka obdarzona specyficzną wrażliwością.
Nie ukrywa się także Michał Witkowski, który w "Drwalu" przywraca do życia postać "Michaśki", tym razem już nie jako młodego pisarza tworzącego katalog polskich homoseksualistów, lecz już starszego i zmęczonego życiem "celebryty". Obiektem jego badań stają się okolice Międzyzdrojów i Lubiewa po sezonie, a celem, który przyświeca jego wizycie na Pomorzu, gdzie zamieszkuje w małym leśnym domku, jest napisanie kryminału. Wszystko mu teoretycznie sprzyja, okazuje się, że na miejscu doszło kiedyś do zbrodni, ale w praktyce niesforny pisarz sam sobie przeszkadza w pracy. Autoironią, poczuciem humoru i brawurą mógłby Witkowski obdzielić dziesięciu pisarzy. Zaznaczam także, że to jedna z niewielu ciekawych premier, w której do przeszłości wraca się tylko epizodycznie i powrót ten nie ma żadnego wpływu na losy głównego bohatera.
Inne dawne światy
O "Pannie Ferbelin" wiadomo na pewno, że jej akcja rozgrywa się w Danzing, a zastosowany przez autora sztafaż każe jedynie domniemywać, iż kiedyś przed wojną. Realia są tu jednak mniej istotne od trawestacji opowieści o Pasji Chrystusa. Stefan Chwin zamienia go w Nauczyciela, który zostaje oskarżony o zorganizowanie zamachu i przechodzi tę samą drogę, co jego pierwowzór, w ostatniej chwili zostaje jednak ocalony przez tytułową bohaterkę. Wyjąwszy zakończenie, fabuła przedstawia się tu - no cóż - dość przewidywalnie, ale wisząca w powietrzu wojna, która wkrótce odmieni losy innych bohaterów, nadaje jednak sens temu osobliwemu zstąpieniu na ziemię w innym miejscu i czasie.
W kolejnej części cyklu "Północna Droga" Elżbiety Cherezińskiej także mówi się o pasji. Konkretnie o "Pasji według Einara", fikcyjnego Skandynawa, który przyjąwszy chrzest, stał się jednym z pierwszych kapłanów dokonujących chrystianizacji Północy. By wypełnić swoją misję, Einar musi dokonać niejednego wyboru moralnego. Oprócz iście pasjonującej fabuły i nietuzinkowego bohatera, warto zwrócić tu uwagę na niezwykłą pieczołowitość, z jaką autorka rekonstruuje świat sprzed tysiąca lat, co wyróżnia ją spośród autorów, którzy udając się w przeszłość, koncentrują się raczej na domniemanej mentalności bohaterów niż na realiach.
Tak właśnie dzieje się w przypadku Huberta Klimko-Dobrzanieckiego w "Bornholmie. Bornholmie" badającego kwestię "wiecznej męskości" i w tym celu konfrontującego ze sobą dwu bohaterów - pierwszy żyje gdzieś w Niemczech lat 30. i 40., a drugi już współcześnie. Obaj beznadziejnie szukają miłości, nie znajdując jej u najbliższych sobie osób, a zapis ich emocjonalnej szarpaniny to największy walor tej książki.
I wreszcie "Niemra" Arkadiusza Pacholskiego, burzliwa historia bohaterskiej dziewczyny, która stała się folksdojczką, aby móc działać w polskim podziemiu. Zmiana tożsamości daje Dorocie swobodę poruszania się i dokumentowania niemieckich zbrodni na terenie Kalisza. Niestety płaci za ten "wallenrodyzm" najwyższą cenę. W obszernej, polifonicznej powieści autor oczywiście miał dość miejsca na opisanie okupacyjnych realiów i zmierzenie się z różnymi postawami czy światopoglądami. Być może warto było trochę zmniejszyć epicki rozmach na rzecz uwypuklenia dramatu bohaterki, ale też trudno uznać tę ambitną powieść za nieudaną.
Na wyprawę znacznie bardziej odległą w czasie i przestrzeni wybrała się natomiast Małgorzata Szejnert. W swoim "Domu żółwia" bada ona dzieje Zanzibaru, przybliżając historie jego dawnych mieszkańców: kolonizatorów, abolicjonistów czy dawnych władców. Wyczytując część ich historii ze ścian zrujnowanych budynków, pisarka w naturalny sposób zmierza ku kwestii odbudowy, której orędownikami są, paradoksalnie, dalecy potomkowie tych, którzy przybyli kiedyś na Czarny Ląd, by go podbić i bez umiaru eksploatować.
Gdzie są debiutanci?
Pewnym nadużyciem byłoby stwierdzenie, że miniony rok przejdzie do historii jako ten, w którym objawiło się najmniej debiutantów, ale rzeczywiście - w porównaniu z ubiegłymi latami było ich zadziwiająco niewielu. Trudno oczywiście uwierzyć w to, że dziesiątki młodych pisarzy nie dobijały się do wydawnictw i że znalazło się wśród nich tak niewielu wybrańców godnych zaprezentowania publiczności czytającej. Tak czy inaczej, żaden z debiutów nie zelektryzował mediów na tyle, by ogłosiły narodziny "nowej Masłowskiej", na którą wszyscy przecież czekają. Albo właśnie już przestali czekać z taką niecierpliwością, jaką dało się wyczuć przez ostatnich kilka lat.
Warto jednak wskazać trójkę pisarzy, którzy swojego wejścia do literatury naprawdę nie muszą się wstydzić. To dwóch autorów niemile widzianych przez wydawców opowiadań: Filip Surowiak prezentujący się w "Wiązce", dobrze skonstruowanym, bo połączonym postacią jednego narratora-malowniczego włóczykija oraz Wojciech Albiński (zbieżność nazwisk przypadkowa i niezbyt dla młodego pisarza fortunna) pokazujący w swoich prozatorskich miniaturach zebranych w książce "Przekąski - Zakąski" świat współczesnych trzydziestolatków. O dekadę młodsi i jeszcze bardziej pogubieni są bohaterowie powieści Natalii Bobrowskiej "Nikt nie jest samotną wyspą, ale wszyscy bardzo się staramy", a efekt tych starań, dodam, prowadzi do wniosków, które już powinny wzmóc czujność socjologów.
W przypadku Magdaleny Parys można mówić o debiucie dojrzałym, nie tylko dlatego, że jego autorka przekroczyła w tym roku czterdziestkę. Jej "Tunel" to imponująco poprowadzona powieść łącząca sensacyjną intrygę ze zbiorowym portretem Niemców urodzonych w czasie wojny lub tuż po niej. U mieszkającej w Berlinie autorki zaskakujące jest przede wszystkim to, że mówiąc o emigracji, odnosi ją właśnie do niemieckich peregrynacji: zarówno przejść przez mur (lub raczej pod nim, przez tunel) oraz przesiedlenia z terenów polskich. To wejście w obcą skórę udało jej się naprawdę doskonale i właśnie Parys uznałabym za to nowe nazwisko, które trzeba koniecznie zapamiętać.
Polskie trupy częściowo z szafy
Jeśli chodzi o powieść kryminalną, to rok 2011 zapamiętamy głównie dlatego, że po czterech latach przerwy na literacką scenę powrócił Zygmunt Miłoszewski, autor głośnego i cenionego "Uwikłania" (którego ekranizacja, mająca swoją premierę w czerwcu 2011, niestety mocno ustępowała jakością pierwowzorowi). "Ziarno prawdy" to kolejna część cyklu o prokuratorze Teodorze Szackim, który tym razem bada sprawę serii morderstw, do jakich doszło w Sandomierzu. Ważnym kontekstem dla intrygi jest tu pamięć o dawnych mieszkańcach Sandomierza - Żydach. A kontynuację cyklu uznaję oczywiście za więcej niż udaną.
Swoje nowe książki opublikowali w tym roku inni niedawni laureaci Nagrody Wielkiego Kalibru: Joanna Jodełka i Mariusz Czubaj. Pisarka zaproponowała tym razem thriller psychologiczny "Grzechotka", w którym poza kryminalną zagadką (tajemnicze zaginięcie dziecka) uwagę przyciąga galeria szalenie barwnych bohaterów. Pisarz natomiast kontynuuje swoją wieloczęściową opowieść o policyjnym profilerze Rudolfie Heinzu, rozwiązującym tym razem dwie niezwykle zawiłe sprawy. Oboje dowiedli, że nie nagrodzono ich na wyrost.
Swoje pierwsze kroki, jeśli chodzi o powieść kryminalną postawiła w minionym roku Anna Fryczkowska. Jej "Kobieta bez twarzy" wyróżnia się zarówno nietuzinkową bohaterką - nauczycielką, która prowadzi prywatne śledztwo w sprawie śmierci kilku kobiet, jak i tym, że autorka osadziła akcję na wsi, w niewielkiej, zamkniętej społeczności, co jest zabiegiem niezwykle rzadko stosowanym przez polskich autorów.
Robiąc skrócony przegląd wydanych w ubiegłym roku powieści kryminalnych, nie można też zapomnieć o niezwykle u nas silnej pozycji nurtu retro i radzących sobie coraz lepiej konkurentach Marka Krajewskiego (który publikuje swoje powieści rok w rok, ta najnowsza to "Liczby Charona"). I tak Ryszard Ćwirlej to jedyny polski pisarz reinterpretujący dawną powieść milicyjną, który przedstawia działających w latach 80. stróżów prawa z nowej perspektywy. Mam jednak wrażenie, że "Mocne uderzenie" - którego wielką zaletą jest to, iż jego akcja rozgrywa się na festiwalu w Jarocinie, a jego atmosferę odtworzył Ćwirlej kapitalnie - pisarz niepotrzebnie zaopatrzył w komiksową i naprawdę niewiarygodną końcówkę.
Natomiast na finał zostawiłam sobie niesamowitą powieść Marcina Wrońskiego "A na imię jej będzie Aniela", trzecią część cyklu o lubelskim komisarzu Zygmuncie Maciejewskim, który tym razem prowadzi śledztwo w czasie wojny. Niby temat pracy policji kryminalnej w czasach masowych zbrodni został już wcześniej podjęty (przez Krajewskiego w "Festung Breslau"), ale nie pokazano go z perspektywy polskiego śledczego. Na taką powieść kryminalną od dawna czekałam i jest ona dla mnie świetnym dowodem na to, że literatura popularna sięga czasem tam, gdzie nikt nie sięga. I żeby się o tym przekonać, warto przełamać wciąż pokutujące u nas uprzedzenia czy też zmniejszyć dystans między "niższą" i "wyższą" półką.
***
A że warto także wrócić do teraźniejszości lub przyszłości, by zmierzyć się z tym, co nieznane, to inna sprawa. Mam nadzieję, że w nadchodzącym roku autorzy będą mieli więcej odwagi.
Autor: Marta Mizuro, grudzień 2011