Związki z kulturą Jacek Kuroń rzeczywiście miał rozległe, a zarazem głębokie, gdyż wszystko, czego się podejmował, czynił z właściwym sobie żarem. Zapisał się we wdzięcznej pamięci twórców, z których wielu wymienia go w swoich utworach i wspomnieniach. Kibicował najważniejszym zjawiskom artystycznym.
Agnieszka Osiecka w tekście piosenki "Kochankowie z ulicy Kamiennej" zawarła ten rodzaj postrzegania świata, który był mu szczególnie bliski:
Aż dnia pewnego biorą pochodnie,
W pochód ruszają, brzydcy i głodni.
"Chcemy Romea – wrzeszczą dziewczyny –
My na Kamienną już nie wrócimy".
"My chcemy Julii – drą się chłopaki –
Dajcie nam Julię, zbiry, łajdaki".
Idą i szumią,
Idą i krzyczą,
Amor szmaciany płynie ulicą…
…Potem znów cicho,
Potem znów ciemno,
Potem wracają znów na Kamienną.
Ta piosenka, wykonywana w Studenckim Teatrze Satyryków w programie "Bal maskowy" (1958), wywarła piorunujące wrażenie na Jacku Kuroniu. Była artystycznym wyrazem wszystkiego, co stanowiło przedmiot jego codziennej troski jako społecznika pochylonego nad losem ludzi, ich pracą i warunkami bytowymi. Po latach, co zapisała Zofia Turowska w swojej książce "Agnieszki. Pejzaże z Agnieszką Osiecką" [Warszawa 2000] pan Jacek wspominał:
Usłyszałem tę piosenkę po raz pierwszy, kiedy nasz ruch wolnościowy umarł. Gorzej, my sami się poddaliśmy, przepolitykowaliśmy ten Październik. Uznaliśmy w pewnym momencie, że Gomułka ma tak wielkie poparcie społeczne, że my sami nie mamy żadnych szans. I "Kochankowie z ulicy Kamiennej", piosenka o chłopcach i dziewczynach, którzy pragną pięknej miłości, ale żyją na takiej Kamiennej, gdzie wszystko jest brudne i złe, stała się rodzajem epitafium dla naszego ruchu. Bo oni pewnego dnia wychodzą na ulicę, wszystko narasta, potężnieje… amor szmaciany płynie i… nagle gaśnie światło i Ela Czyżewska monotonnym głosem śpiewa: "Potem znów cicho, potem znów ciemno, potem wracają znów na Kamienną…". Myślę, że wiele osób na tej sali miało wrażenie, że to jest o nas i o tym wszystkim, co działo się dookoła. Agnieszka opowiadała, że każdy człowiek ma prawo do tego, co piękne. I do dziś jest to dla mnie piosenka o krzywdzie, jaką można wyrządzić zwykłemu człowiekowi. I o tym, że prawo człowieka jest nieustannie przez ludzi łamane.
Jacek Kuroń dla swoich rozmówców i czytelników pozostanie pierwszorzędnym stylistą, klarownie wykładającym swoje racje. Jest to tym bardziej zadziwiające, że był dyslektykiem, w dzieciństwie w ustawicznym zwarciu z niewyrozumiałymi nauczycielami. Jako dorosły człowiek mawiał, że szkoła była dlań gorsza niż więzienie.
Bez trudu argumentował i przekonywał w bezpośredniej rozmowie, lecz spójnie pisać – pomimo publicystycznych ambicji – nie potrafił. Korzystał w tym względzie z pomocy redakcyjnej. Mimo wszystko w szczerej korespondencji z żoną – nie zważając na cenzurę więzienną – dawał dowody absolutnej perfekcji w opanowaniu słowa, o czym można się przekonać z wydanych w 2014 roku "Listów jak dotyk" Gai i Jacka Kuroniów.
Z taktem i wyczuciem – mimo naszej stanowczo pod tym względem ubogiej polszczyźnie – umiał właściwie odmalować stan swoich uczuć. Z niezwykłą wrażliwością, jakiej mało kto by się po wygadanym działaczu spodziewał (Kazimierz Brandys dziwił się w "Miesiącach": "Co taki zachrypnięty buldożer robi z taką delikatną kobietą?") opisał rodzące uczucie do Gajki (Grażyny), jego największej miłości, przyszłej żony. W swojej książce "Wiara i wina. Do i od komunizmu" [Warszawa 1989] Jacek Kuroń ujawniał:
W nocy przychodziłem do namiotu kadry żeńskiej, gdzie się wszyscy schodzili i opowiadałem bajki. Tak się składało, że siadałem zawsze na pryczy Gajki i brałem ją za warkocz, to była jedyna pieszczota, na jaką sobie pozwalałem, i opowiadałem wszystkim, a tak naprawdę Gajce. I tak się to ciągnęło. […] Jest coś takiego między ludźmi, że jak się zaczyna miłość, to przylatuje anioł, którego nikt nie widzi na świecie oprócz tych, którzy się kochają. Ja czułem tego anioła, ale nie miałem odwagi powiedzieć, że to tak. Więc się broniłem, jak mogłem. I jedyna pieszczota, to było to branie za warkocz. Nie wiem, czy jak się kogoś bierze za warkocz, to on to czuje, czy nie. Gajka czuła, ale może nie przez warkocz, tylko inaczej.
Tę i inne opowieści Jacka Kuronia o Gajce, czyta się dziś jak współczesną "Pieśń nad Pieśniami". W świecie ludzi dających odpór PRL-owskiemu reżimowi siła wzajemnej miłość obojga małżonków, dostrzegana nie tylko przez najbliższe otoczenie, była wtedy nieczęstym, osobnym wręcz zjawiskiem. Grażyna Kuroń była dla ustawicznie więzionego męża oparciem – jak określił to Jan Lityński: "Zapewniała mu komfort istnienia. Bez niej byłby bezradny".
Łańcuszek ludzi dobrej woli pomagał Jackowi Kuroniowi przetrwać trudne czasy szykan i represji. Igor Newerly zatrudnił go – fikcyjnie – jako osobistego sekretarza. Inni, znając zamiłowanie Kuronia do kryminałów, sprawili, że – jak wspominał – napisał ich trzy czy cztery. Otrzymał za nie nawet jakieś honoraria, jednak czujność odpowiednich resortów sprawiła, że nigdy nie doszło do ich druku. Nie znamy, niestety, ani ich tytułów, ani pseudonimów pod jakimi autor chciał je publikować.
Nieco lepiej poszło mu z piosenkami. Na krążku CD, zatytułowanym "To nasz hejnał, hasło, i zew…", wydanym w 2003 z okazji 50-lecia zespołu Gawęda, znalazły się trzy piosenki z tekstami Jacka Kuronia: "Polujemy na przygodę" (muz. Andrzej Zygierewicz), "Piosenka odkrywców" i "Harcerski posag" (muz. obu Jerzy Niedźwiecki).
Znana jest także jego "Piosenka o potrzebie busoli". Trafiały one niekiedy do harcerskich śpiewników. Tylko jedna, "Piosenka odkrywców", była ogłoszona pod imieniem i nazwiskiem Jacka Kuronia, pozostałe ukrywały jego autorstwo, ale ZAiKS wypłacał należne mu tantiemy. Harcerze zaś przez długie lata śpiewali te piosenki przy ogniskach, nie zdając sobie sprawy, kto jest ich autorem.
Twoje smutki naszymi smutkami.
I śmiejemy się razem, jak wiesz.
I nam wszystkim jest dobrze tu z wami,
Bywa źle, ale źle razem też.
Ref. Pójdziemy sobie pod ręce,
W deszczowy dzień, w słoneczny dzień też,
Po błocie i po bruku,
A z nami refren ten.
Pójdziemy sobie pod ręce,
Gromadą przed siebie,
Znajdziemy nowych przyjaciół,
I nowe chmury na niebie.
Połączyły nas kłótnie i spory.
Coraz dłuższy przed nami jest szlak,
Kręgiem ognia znaczone wieczory,
A na wargach gorzki kurzu smak.
Ref. Pójdziemy sobie pod ręce…
Przyjdzie dzień, kiedy się rozjedziemy,
Każdy drogą swą pójdzie przez świat,
Lecz jak posag ze sobą weźmiemy,
Naszą przyjaźń, harcerskich sens lat.
Ref. Pójdziemy sobie pod ręce...
Zakończyło się nasze spotkanie
I niestety pożegnać się czas,
Ale przyjaźń na pewno zostanie,
Bo spotkamy się jeszcze nie raz.
Ref. Pójdziemy sobie pod ręce...
Wracając do Studenckiego Teatru Satyryków, to w szarzyźnie gomułkowskiego życia stanowił on rodzaj artystycznego salonu. Z książki Pawła Szlachetko i Janusza R. Kowalczyka "STS. Tu wszystko się zaczęło" [Warszawa 2014] warto przytoczyć opinię esteesowej aktorki Izabelli Olejnik:
STS to była stajnia czy wylęgarnia KOR-u. Bywał Jacek Kuroń i Adam Michnik. Toczyły się tam niepojęte polityczne rozmowy, przy których niekiedy przysypiałam na kanapce, ale żadnego spotkania nie chciałam opuścić. Bywało wielu Żydów, zwłaszcza po 1968 roku. To mnie wtedy przerastało.
Oprócz warszawskiego STS-u Jacek Kuroń, na ile mu czas pozwalał, śledził życie artystyczne kraju. Często odwiedzał Kraków, gdzie też – po zajęciu rodzinnego Lwowa przez Armię Czerwoną wiosną 1945 roku – przez rok mieszkał wraz z rodzicami. Po latach urzekła go atmosfera Piwnicy pod Baranami, gdzie chętnie bywał.