"Szopka" nie daje jednak o sobie zapomnieć i skłania do porównań. Na jej tle druga powieść Zośki Papużanki "On", jak i obecna "Przez", nie mają równej siły i pasji, choć mimo wszystko jest to nadal gra w pierwszej lidze literackiej. Można założyć, że zadziałał tu syndrom zwany przekleństwem doskonałego debiutu, od którego krakowskiej pisarce nie udało się na razie uciec, chociaż wciąż utrzymuje wysoki poziom.
Założenie nowej powieści jest obiecujące. Para głównych bohaterów to młode małżeństwo, w którym hołdująca artystowskiej dezynwolturze kobieta permanentnie pozostawia po sobie beztroski rozgardiasz, co rodzi nieustanne konflikty między nią, a jej układnym i życiowo znacznie bardziej pozbieranym mężem. Maksymalne wyemancypowanie młodej kobiety do tego stopnia nie odpowiada bardziej zdyscyplinowanemu małżonkowi, że w pewnym momencie rejteruje – znika z jej życia, nie zostawiając po sobie najmniejszego śladu.
To dopiero punkt wyjścia powieściowej narracji. Zawiedziony w swoich oczekiwaniach mężczyzna po pięciu latach potajemnie wraca. Wynajmuje mieszkanie położone naprzeciw okien domu swojej porzuconej żony, którą bacznie obserwuje, utrwalając aparatem fotograficznym każde jej pojawienie się w kadrze.
Wyraźnie zarysowana linia podziału oznaczała w tym przypadku również radykalną zamianę ról. To kobieta w tym związku pełniła rolę macho, pozostawiając mężczyznę w mało komfortowej sytuacji kogoś, kto zmuszony był po niej sprzątać. Jak w popularnym powiedzeniu: przynieś, podaj, a po drodze pozamiataj.
I choć bunt mężczyzny można nawet zrozumieć, to zarówno jego forma jak też metody pozostawiają wiele do życzenia. Począwszy od tego, że w każdym podglądactwie jest coś dalece niestosownego. Bohatera ("trzydzieści sześć lat, ciemne włosy, średni wzrost i za duży nos. […] Everyman hetero nuda") po trosze tłumaczy – choć nie usprawiedliwia – fakt, że jest tego w pełni świadomy.
Zobaczył nieogolonego faceta, którego nie lubił, faceta z wypiekami podobnymi do starej mortadeli, niewyspanego, wczorajszego. Zobaczył go w lustrze. Nic by nie dało, nawet gdyby ten facet się ogolił, natarł kosmetykami, elegancko ubrał. To nie był facet do lubienia.
Jak bowiem można akceptować bohatera, który – posługując się kluczami z czasów, kiedy używał ich na co dzień – wchodzi pod nieobecność gospodyni do jej mieszkania? Intruz przekona się, że pod jego nieobecność żona dokonała generalnego remontu, czyniąc z salonu, sypialni i kuchni jedną wspólną przestrzeń: ("Trójpodział i porozumienie, rozsądnie dzielące ludzką przestrzeń na spożywczą, telewizyjną i refleksyjno-kopulacyjną, został zlikwidowany"). Jedyne wytłumaczenie swojej tam obecności, na jakie go stać, to przeświadczenie, że jako legalny mąż i współwłaściciel mieszkania ma prawo doń wchodzić, kiedy zechce.
Proza Zośki Papużanki zawiera nieczęsto spotykany walor. Snując nić narracji, pisarka przeplata ją niekiedy cienkim wątkiem komentarza: ("dystans i takie tam. Umiejętność kpienia z siebie, autodowcip, egoironia. Liczy się wnętrze, wnętrze, Sokratesie"). Niektóre bogate w metafory opisy dodatkowo skłaniają autorkę do ujawnienia swojego stosunku do nich, nęcąc czytelniczą wyobraźnię swoistym blamażem, np. zaprzeczaniem samej sobie, choćby w krytyce schematów, z zastosowaniem tychże schematów: ("nie umiem mówić o takich rzeczach, zresztą nikt nie umie, zawsze wychodzi dziecinada, jeszcze gorzej, gdyby napisać. Niektórzy piszą to w książkach i biorą za to kasę, bezwstydnicy").
Papużanka świetnie prowadzi wymianę zdań, której nawet nie zamierza rozdzielać myślnikami: ("Dlaczego nie zostałeś malarzem? Nie dostałem się na studia. Mogłeś zdawać drugi raz. Nie dostałem się trzy razy, wszyscy jesteśmy nieudanymi malarzami, wszyscy fotografowie, wszyscy, mówiłem ci"), ani nie zważa na znaki interpunkcyjne: ("Ale na jaką okazję, proszę pana, ślub chrzciny pogrzeb imieniny rocznica jubileusz. Nie, żona się obraziła. A, jak żona się obraziła, to róże, proszę pana"). Inkrustuje swoją powieść znakomitymi dwuznacznikami i zamierzonymi zmyłkami: ("W nocy podnosi się czułość. Dosłownie, oczywiście, żeby zrobić zdjęcie w nocy, trzeba podnieść czułość"). Albo z psychologicznym wyczuciem charakteryzuje świeżo poznanego człowieka: ("Że Tomek Polak nie odpuści, to jasne, Tomek Polak wygląda na mistrza rozmowy o czymkolwiek").
Obok zdań przeglądających się w bogactwie śmiałej metaforyki: ("Lodówka rozgrała się nocą jak weselna orkiestra po bigosie"), wprowadza celne aforyzmy: ("Nigdy nie narzucał jej własnego zdania, ale nie zostawił miejsca na jakiekolwiek inne"), lub zaskakujące paradoksy: ("Znaki szczególne – nic szczególnego"). Czytając "Przez" można odnieść wrażenie, że bawiąc czytelnika, sama autorka musiała mieć także niezłą frajdę, choćby przy tworzeniu takich neologizmów, jak np. "znienacki": ("wszystko pod kontrolą, żadnych zaskoczeń, niespodzianek, znienacków"). Nawet najbardziej brawurowe ozdobniki nie wniosą jednak niczego istotnego do akcji, jeśli jej nie ma.
Wynająłem mieszkanie, panie doktorze, bo jestem nienormalny, chcę podglądać moją żonę niebyłą, proszę księdza, od jak dawna ma pan te objawy i ile razy, mój synu. I właściwie po co, wtrąca się redaktor książki, po co pan to robi, no bo już sto dwadzieścia stron i nic się nie dzieje, kiedy się coś będzie działo, teraz są modne kryminały, tam się dzieje i dzieje, proszę, żeby się pan nie nastawiał, że książka w której nic się nie dzieje, może się dobrze sprzedać.
Toteż pisarka lojalnie uprzedza czytelnika, żeby na stronach jej powieści nie doszukiwał się sensacji. Erudycyjnymi aluzjami nakierowuje go na właściwe tropy (np. w powyższym cytacie subtelnie pobrzmiewa Tadeusz Różewicz ze swoją "Kartoteką" czy Sławomir Mrożek z opowiadaniem "Fakt"). Wbrew pozorom książce Papużanki stanowczo bliżej do aury "W poszukiwaniu straconego czasu" Marcela Prousta niż scenariusza filmu "Okno na podwórze" Alfreda Hitchcocka.
Czytelnik będzie miał się nad czym pogłowić, zanim autorka pozwoli mu docenić cały smak i subtelność tej w sumie przejmującej książki, o kochających się ludziach, którym nie dane było żyć razem, skoro znacznie lepiej rozumieli się na odległość. "Przez" Zośki Papużanki potwierdza także starą Heraklitową prawdę, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. A jednak zakończenie powieści jest równie zaskakujące, co szeroko otwarte na interpretacyjną różnorodność.
Świat według Papużanki, by sparafrazować tytuł słynnej powieści Johna Irvinga, wygląda następująco:
Ludzie przejechali pod ramieniem szlabanu, zaparkowali swoje samochody, wyjęli z nich wspólne torby, torebki, dzieci, psy, zakupy. Potłukli wspólnymi drzwiami, pograli na alarmach samochodowych melodyjki zamknięcia, postukali obcasami, postrzelali bramami garażowymi, podzwonili jak na sumie kluczami od mieszkań, zaszumieli, zadudnili na schodach, weszli do swoich wnętrz, zapalili światła i teraz coś robią. Coś tam robią sobie, dłubią sobie w swoich środkach.
Tak może wyglądać przedsionek raju, choć równie dobrze może tak się przedstawiać przedsionek piekła. W zależności od kontekstu. Rozstrzygnięcie zagadki autorka pozostawia czytelnikowi – i dobrze.
Zośka Papużanka
"Przez"
wydawnictwo: Marginesy, Warszawa 2020
projekt okładki: Anna Pol
format: 130 x 197 mm
oprawa: twarda
liczba stron: 296
ISBN 978-83-66500-11-2