W kategorii arcydzieło zawiera się pełnia wiedzy o świecie i człowieku. Niekoniecznie ta pouczająca, encyklopedyczna, ex cathedra, raczej ta trzeźwo życiowa. Nie ta odświętna, efektowna, ale ta powszednia – nie zawsze doskonała, skrojona na ludzki wymiar, a mimo to, czy też przez to, tak fascynująca.
"Przyszedł pan fasoli kupić? Do mnie?" – pierwsze pytania powieści skierowane do przybysza z tzw. wielkiego świata, rozwiną się z nagła w fascynującą opowieść o Polsce i jej miejscu w świecie. Obejmuje ona czasy drugiej wojny światowej, lata powojenne, stalinizm i PRL. Opowieść meandruje, obfituje w dygresje, skręty akcji, tworząc magiczną tkankę słów; z pozoru zwyczajnych, a jakże niezwyczajnych.
"Traktat…" to zajmująca wymiana myśli dwóch nieznanych z imienia bohaterów. A w zasadzie metafizyczny monolog jednego z nich, z rzadka przerywany zdaniem czy kilkoma jego interlokutora. Swojska gawęda snuta przy nieskomplikowanej czynności łuskania fasoli niepostrzeżenie rozwinie się w solidne epickie dzieło.
W tej akurat prozie Wiesław Myśliwski zmieścił znacznie więcej egzystencjalnych pytań niż w poprzednich powieściach swojego pióra. Gotowych odpowiedzi czytelnik w tym tomie jednak nie odnajdzie. Niemniej kwestie w nim poruszane będą go nurtować jeszcze długo po lekturze.
Książka zawiera wiele gorzkich prawd dyktowanych długoletnim życiowym doświadczeniem narratora. Z pełnym przekonaniem opowiada on nieznajomemu o nieuchronności ludzkiego losu. Okazuje się, że życie skutecznie weryfikuje dawne ideały, nieustannie konfrontując je z mało powabną rzeczywistością:
Wolność to tylko słowo, jak wiele takich słów. Nie znaczą, co chciałyby znaczyć, bo to niemożliwe. Za wysoko mierzą i dosięgły złudzeń. I nie ma się co dziwić, skoro całe nasze życie to jedno pasmo złudzeń. Kierują nami złudzenia, powodują nami złudzenia. Złudzenia nas pchają, wstrzymują, wyznaczają nam cele. Rodzimy się ze złudzeń i śmierć też jest tylko przejściem jednego złudzenia w inne.
Trzeba jednak posiadać ów pisarski dar – mniej górnolotnie zwany warsztatową sprawnością – żeby banał losu anonimowego człowieka uczynić równie nieprzeciętnym, co przekonującym. Punktem wyjścia w "Traktacie…" są sprawy dnia codziennego. Rzec można przyziemne, niepostrzeżenie przechodzące w obszary uniwersalne, niekiedy wręcz transcendentne.
Jednym z ulubionym motywów pisarstwa Wiesława Myśliwskiego staje się podkreślanie wagi słowa. Przejawia się to nader często w wypowiedziach jego bohaterów. Słowa nas wprawdzie określają, co nie znaczy, że jednoznacznie i do końca:
O, w jednym zdaniu może się dużo zmieścić. Może się wszystko zmieścić. Może się całe życie zmieścić. Zdanie jest wymiarem świata, powiedział filozof. Tak, on. Czasem sobie myślę, czy nie dlatego tyle słów musimy przez życie powiedzieć, aby się mogło z nich wytopić to jedno zdanie. Jakie? Każdemu jego własne. Które mógłby człowiek w przypływie rozpaczy powiedzieć i nie skłamałby. Przynajmniej wobec siebie.
Powieść przepojona jest sentencjami, które autor wyraża krystalicznie czystym językiem. Potoczystymi słowami, użytymi niemal od niechcenia, wyrażającymi wielopokoleniową mądrość ludu: "świat jest taki, jak Bóg opisał, a nie jaki człowiek widzi". Prawie każde spotkanie z bliźnimi rodzi kolejne celne stwierdzenia – na przykład poczyniona przez przedwojennego sprzedawcę kapeluszy uwaga, że "twarz głęboko sięga w człowieka".
Opowieść narratora, zapraszającego swojego gościa do wspólnego łuskania fasoli – na wsi czynności tyle rutynowej, ile rytualnej, sprzyjającej swojskim pogwarkom – obfituje w wyznania o charakterze nieomal spowiedzi. W przeciwieństwie do gospodarza, powiernik jego wynurzeń pozostaje osobą zgoła nieprzeniknioną. Czy nie stąd wzięło się to dyskretne nagabywanie przybysza: "Wie pan, jak to jest. Człowiek musi mieć nawet papier, że urodził się. Bez tego by się nie urodził. Musi mieć, że umarł, boby nie umarł. Tak ten świat ułożony, co mam panu tłumaczyć".
A tłumaczyć się czasami należy. Szczególnie wtedy, gdy nie ma z czego. Zwłaszcza wtedy!…
Może jednak coś z nas wyciągnęli. Wie pan, jak to jest na takim przesłuchaniu. Nie chce się czegoś powiedzieć, a nawet nie wie się, że się powiedziało. Nie ma się do czego przyznać, a między słowami człowiek się przyzna. A w ogóle na takich przesłuchaniach ważniejsze jest, o co pana pytają, a nie co pan odpowie. W pytaniach jest odpowiedź, jaką chcą usłyszeć. W pytaniach przyznaje się pan do winy, gdy się nawet nie czuje pan winny. Czy odpowie pan, że pan nie pamięta, czy niechby pan milczał, przyznaje się pan. Milczeniem tym bardziej, bo jeszcze potwierdza pan swoją winę. W człowieku jest winy na wszystkie możliwe pytania. I nawet takie, których nikt dotąd nie zadał i może nigdy nie zada. Bo czymże jest człowiek, jeśli nie pytaniem o winę?
Pod piórem Wiesława Myśliwskiego jednostkowe tragedie zwyczajnym ludzi nabierają z nagła historycznych znaczeń. Bogu ducha winnym zjadaczom chleba trudno uwolnić się od piętna, jakie na nich wywarła wojna i stalinizm. Pozostały im namiastki względnej normalności: "Jeszcze tylko na pocztówkach świat jest taki, jaki by się chciało, żeby był. Dlatego wysyłamy je sobie".
Główny bohater i tak może mówić o życiowym szczęściu. Dzięki talentowi muzycznemu miał motywację do przetrwania. Gra na saksofonie zapewniła mu miejsce w zakładowym zespole, co w trudnych chwilach dawało mu nie tylko poczucie artystycznej satysfakcji, ale i pozwoliło łatać niedobory domowego budżetu.
Niepokojący ton wprowadza do opowieści ów zagadkowy przybysz. Przypominał narratorowi kogoś dawno niewidzianego, a w końcu nasunął mu traumatyczne wspomnienie z lat dziecięcych: "Byłem już prawie pod drzwiczkami, został mi ostatni schodek, gdy nagle usłyszałem strzały. Przywarłem okiem do szpary w drzwiczkach i zobaczyłem żołnierzy, biegali, krzyczeli, oblewali z kanistrów dom, stodołę, chlewy".
Ukryty w ziemiance na kartofle bohater przeżył pacyfikację wsi. Tymczasem tajemniczy nieznajomy wspomniał mu o winie swojego ojca, niemieckiego żołnierza, który w czasie wojny dowodził komandem podpalającym tę wioskę. Darował jednak życie tylko jednemu chłopcu, ponieważ przypominał mu jego syna.
Spotkanie dwóch mężczyzn przy łuskaniu grochu – oczywiście, jeśli przyjezdny faktycznie się pojawił, a nie był tylko kreacją rozgorączkowanej wyobraźni gospodarza – stało się czasem bolesnej weryfikacji zapamiętanych zdarzeń. Próbą konfrontacji z własną przeszłością. Refleksją o roli przypadku i przeznaczenia, namysłem nad życiem i śmiercią, międzyludzkimi kontaktami, przyjaźnią, historią.
Historia – w myśl znanego powiedzenia – jest nauczycielką życia. Tylko co począć, kiedy nawet nauczyciele historii tracą wiarę w sens jej nauczania? Przytrafiło się to jednemu ze znajomych bohatera.
I raz przy wódce zdradził się, że był nauczycielem historii. Nie miał głowy do wódki, upił się i zaczął wygadywać, że go historia oszukała. Wyobraża pan sobie, historia go oszukała. Jakby historia mogła kogokolwiek oszukać. To my wciąż oszukujemy historię, w zależności czego od niej chcemy.
Wiesław Myśliwski posiadł niezwykłą umiejętność odkłamywania wielkich słów. Wszelkiej wątpliwej wzniosłości, tromtadracji i hurrapatriotyzmu. Historia opowiedziana w "Traktacie o łuskaniu fasoli" odwołuje się wprawdzie do znanych nam wydarzeń, ale zawiera coś, czego nie znajdziemy w żadnym opisie zawartym w kompendiach czy podręcznikach – tchnienie autentyczności. Jego bohaterom po prostu się wierzy.