Z deszczowej ulicy wchodzimy do teatralnej sali. Reżyser (Mathieu Amalric) po nieudanym castingu zbiera się do wyjścia. Ma jechać do narzeczonej czekającej z kolacją. Nagle wchodzi ona, Wanda (Emmanuel Seigner), z mokrymi włosami, makijażem spływającym po policzkach i torbą pełną teatralnych rekwizytów. Spóźniła się o kilka godzin, ale wciąż chce spróbować swego szczęścia. Tak zaczyna się pierwsze starcie. On ma władzę, ona próbuje mu ją odebrać. Reżyser-intelektualista i nieco wulgarna aktoreczka z przedmieść rozpoczynają pojedynek, który raz przypomina erotyczny taniec, kiedy indziej - zapaśniczą walkę.
Polański rozkoszuje się dynamiką tego spektaklu. Tu dominujący staje się dominowanym, niewolnik - panem, a pan - niewolnikiem. Zazwyczaj wygrywa ona - Wanda. Najpierw zacznie ustawiać światło na scenie, później zaskoczy Thomasa swymi aktorskimi umiejętnościami, by na koniec uwieść go i przejąć reżyserię spektaklu. Orężem w ich pojedynku będzie seksualność.
Błazen biografem
Polański jest mistrzem autoironii i fałszywych biograficznych tropów. Często wydawały się interpretacyjną podpowiedzią, lecz w istocie ich celem była drwina z tych, którzy w filmach doszukiwali się psychoterapeutycznych zwierzeń. Gdy po aferze z Samathą Geimer stał się ofiarą medialnej nagonki, zrealizował skandalizujące "Co?" – erotyczny film z Marcelo Mastroiannim. Po latach, mimo że nie ucichły jeszcze echa tamtego skandalu, nakręcił "Tessę" o młodej dziewczynie seksualnie wykorzystanej przez starszego mężczyznę, a prasa rozpisywała się o romansie Polańskiego z nastoletnią Nastassją Kinski.
I tym razem drwi z naszej voyeurystycznej ciekawości. Filmowy Thomas, w którego wciela się Mathieu Amalric, ma dokładnie taką fryzurę, jaką przed laty nosił Polański, nosi polskobrzmiące nazwisko, a na scenie przechadza się w sportowych butach, jakie pamiętamy ze starych fotosów przedstawiających reżysera "Wstrętu".
Filmowe spotkanie reżysera-intelektualisty i seksownej aktorki jako żywo przypomina prawdziwe spotkanie Polańskiego i Emmanuel Seigner. Gdy przed z górą dwudziestu laty Polański z przyjacielem wybierał się do paryskiego teatru, kolega zapytał go, czy nie ma nic przeciwko temu, by poszła z nimi młoda francuska aktorka. Polański, cieszący się sławą kobieciarza, tylko się roześmiał. Tak poznał przyszłą żonę, gwiazdę swoich filmów i matkę dzieci. "To był najlepszy casting w moim życiu. Od dwudziestu lat się sprawdza" - żartował w biograficznym dokumencie.
Na tym nie kończy się lista autotematycznych tropów: filmowy Thomas przebierający się w damskie ciuszki przypomina tu Trelkovskiego z "Lokatora", a w ekranowych rozmowach o erotycznej dominacji słychać echa m.in. "Gorzkich godów".
Między warstwami
Emmanuel Seigner i Mathieu Amalric w filmie "Wenus w futrze" Romana Polańskiego, fot. Monolith Films
Polański znów pokazuje, że jest najmłodszym osiemdziesięciolatkiem współczesnego kina. Jego błyskotliwość, intelektualna śmiałość i wyobraźnia są onieśmielające. Imponuje zwłaszcza swoboda, z jaką snuje wielopiętrową opowieść. Adaptacja sztuki teatralnej Davida Ivesa, będąca wariacją na temat tytułowej, dziewiętnastowiecznej powieści Leopolda von Sacher-Masocha, jest jak palimpsest, w którym każdy z artystów nadpisuje własną opowieść na fabularnym szkielecie stworzonym przez poprzedników. Mitologiczne nawiązania i inspiracje malarstwem Tycjana stają się częścią opowieści o życiu jako teatrze, w którym wszyscy odgrywamy kolejne role.
Są w tym filmie dwie ważne, choć niepozorne sceny. W pierwszej Wanda zmywa makijaż, by rozpocząć przesłuchanie. Symbolicznie zdejmuje maskę. Już nie jest wypindrzoną prostaczką z przemieść, lecz profesjonalistką. Gra bez makijażu, jakby chciała pokazać prawdziwą twarz. Dopiero, kiedy uda się jej zdominować nieporadnego intelektualistę, wyciągnie szminkę, by umalować usta. Już nie musi niczego udawać. Polański pokazuje bowiem świat międzyludzkich zależności jako teatr, w którym wszyscy nosimy kłamliwe maski. Prawdziwa twarz nie istnieje - zdjęcie maski jest trickiem, kolejnym kłamstwem udającym prawdę.
Polański w "Rzezi" dokonywał żartobliwej dekonstrukcji klasowych, intelektualnych i płciowych stereotypów, sięgając po dość banalne symbole i efektowne figury. W "Wenus w futrze" nie sili się na wielkie socjologiczne diagnozy, ale skupia się na filmowym rytmie i ironicznych pointach. Choćby wtedy, gdy bohaterce ubranej w samą tylko bieliznę każe nałożyć męską marynarkę i okulary, by na moment przyjęła pozę psychoterapeutki-fetyszystki.
Teatr w kinie
Po raz kolejny Polański przenosi na ekran teatralny tekst. W "Rzezi" filmowy dramat rozpisany był na czwórkę aktorów, a akcja toczyła się we wnętrzu mieszkania. Tym razem twórca "Wstrętu" podnosi poprzeczkę jeszcze wyżej: w jego filmie mamy jedynie dwie postaci i jedną przestrzeń - teatralną scenę, na której odbywa się rozmowa Wandy i Thomasa.
W światowym kinie niewielu jest reżyserów, którzy mogą się równać z Polańskim na polu inscenizacyjnej biegłości. Jego reżyserska swoboda graniczy z dezynwolturą, dzięki czemu udaje mu się utrzymywać napięcie i równy rytm opowieści. Stawia przy tym na sprawdzonych współpracowników. Kamera Paweła Edelmana z niezwykłą swobodą porusza się po ciasnej teatralnej przestrzeni, a muzyka Alexandre'a Desplat żartobliwie pointuje filmowe zdarzenia, a kiedy indziej podgrzewa emocje bohaterów.
Mizogin-feminista
Krytycy raz nazywali go mizoginem, kiedy indziej widzieli w nim bojownika-feministę. Polański nie ułatwia zadania tym, którzy chcieliby rozstrzygnąć ów spór. "Wenus w futrze" to nie publicystyczny traktat, ale przewrotna opowieść pełna pikanterii i dowcipu. I wielki triumf kina jako sztuki opowiadania.
- "Wenus w futrze" (LA VÉNUS A LA FOURRURE), Reżyseria: Roman Polański. Scenariusz: Roman Polański, David Ives. Zdjęcia: Paweł Edelman. Scenografia: Bruno Via. Muzyka: Alexandre Desplat. Obsada aktorska: Emmanuelle Seigner (Wanda Jaurdin), Mathieu Amalric (Thomas Janeczek). Premiera filmu: 08.11.2013 r.
Bartosz Staszczyszyn, 06.11.2013