"Książka twarzy" Marka Bieńczyka należy do gatunku eseistyki literackiej. Formy trudniejszej w odbiorze niż proza czy poezja, wymagającej od czytelnika większego skupienia i zaangażowania. W trzydziestu trzech tekstach, zgrupowanych w dziewięciu działach (Sportiva, Melancholica, Sensualica, Romantica, Geografica, etc.), dostajemy między innymi intrygujące portrety i znaczące przyczynki do naszej wiedzy choćby o naszych wieszczach: Adamie Mickiewiczu, Juliuszu Słowackim, Zygmuncie Krasińskim; o nie zawsze wiernym, acz skutecznym tłumaczu – Tadeuszu Żeleńskim (Boyu); o bohaterskim emisariuszu – Janie Karskim; o legendarnym trenerze piłkarskim narodowej kadry – Kazimierzu Górskim.
Rysy twarzy samego Bieńczyka ukształtowali także tacy pisarze obcojęzyczni, jak: Balzac i Hugo, de Chateaubriand i de Laclos, Baudelaire i Flaubert, Hemingway i Melville, Blixen i Coetzee, Henry Miller i Roland Barthes. Stałą obecnością w przestrzeni masowej wyobraźni mocno zaznaczyli się także niektórzy powieściowi bohaterowie, jak Winnetou, stworzony przez Karola Maya czy detektyw Phillip Marlowe, który szczególnie dobrze wypadał w mrocznych ekranowych interpretacjach Humphreya Bogarta.
Kiedy Marlowe wychodzi z powrotem na ulicę, wciska od razu rondo na swoje miejsce tak, by na twarz wyległ cień, zapowiedź niepełnej obecności w świecie ludzi, znak niejasny, stan permanentnej gotowości melancholijnej. Kapelusz nasunięty na czoło, a jest nasunięty na większości fotosów Bogarta, buduje mur graniczny, dzielący istnienie na stronę społeczną, tę poza przysłoniętą twarzą, i na stronę intymną, nieuchwytną, bliżej nieokreśloną. Bogart pokazał, że noszenie kapelusza w innym celu niż egzystencjalny, dla samego choćby piękna, mija się z celem.
O twórcy postaci detektywa Marlowe'a, Raymondzie Chandlerze, który jako wzięty autor kryminałów objawił się światu w wieku pięćdziesięciu lat, Bieńczyk pisze z podziwem. I zarazem w brawurowym stylu, jakby zaczerpniętym z kart jego prozy.
Ma z pewnością jeśli nie kompleks, to przesadną wściekłość kogoś, kogo powszechna opinia uważa za autora "gorszej" literatury, a on wie, że jego ciężko wypracowane rzemiosło warte jest więcej niż artystyczne wzdęcia słabszych piór.
"Artystyczne wzdęcia" – genialne i jakże pojemne określenie, możliwe do zastosowania nie tylko do płodów współczesnego literackiego poletka, ale i wszelkiej artystycznej hucpy. Zdaniem Bieńczyka, Raymond Chandler uniknął tego losu między innymi dlatego, że zanim odkrył w sobie talent pisarski, zajmował się między innymi naciąganiem rakiet tenisowych. Było to dlań znakomitą rzemieślniczą zaprawą, dzięki której w budowaniu napięcia (powieściowego) doszedł później do mistrzowskiej perfekcji.
Tenis – obok piłki nożnej – był zresztą jednym z głównych sportów, którymi laureat Nike 2012 pasjonował się "od zawsze", a zwłaszcza od pierwszych sukcesów na zagranicznych kortach naszego zawodnika, Wojciecha Fibaka. Sportowa pasja, w połączeniu z temperamentem eseisty, znalazła wyraz w tekście "Czempion odchodzi", w którym autor porównuje dwie szkoły kortowych arcymistrzów: André Agassiego i Björna Borga. Kolejną sławą sportową, która wywarła niezatarte wrażenie na Bieńczyku, okazał się jeden z następców Kazimierz Górskiego, holenderski trener polskiej kadry Leo Beenhakker, o obliczu zdecydowanie innym niż poprzednie – tak swojskie, tak do siebie podobne, że trudne do odróżnienia.
Po klęsce na Mundialu '06 Polacy otrzymali nie tylko nowego trenera, otrzymali także Twarz. Wybór był słuszny merytorycznie, lecz trafny przede wszystkim ze względu na Różnicę. Różnicy polski futbol (a to Polska właśnie) potrzebował najbardziej.
Cechą wyróżniającą tę książkę jest, jak widać, jej tematyczna rozpiętość. Krzewiąca ten typ pisarskiej wszechstronności, w którym jest miejsce na wspomnienie najwspanialszych emocji. Twórczych, artystycznych, choć także sportowych, gdzie pasja kibica podbudowana jest nie tylko teorią, ale i praktyką.
W sklepie pojawiły się już zachodnie, żółte piłki, zachodnie ściągacze na spocone ręce, kolejki zaczęły powstawać nawet przed zakładami naciągaczy rakiet, tam również trzeba było mieć znajomości. Matka miała jedną, jeszcze z wojennego Lwowa, pana Olejniszyna, dawnego zawodnika, który na podwórku przy Jerozolimskich naciągał struny najlepiej w mieście, zakładał nawet naciągi z jelita baraniego, najdroższe i uznawane za najlepsze, lecz wrażliwe na deszcz; tam oddałem do zbrojenia moją pierwszą prawdziwą rakietę, belgijskiego donnaya, "tego samego, którym grał Borg", przywiezioną mi z zagranicy przez wiernego ojca.
Autor przyznaje, że liczył na to – "gdy chciałem być beatlesem, kupił mi gitarę, gdy chciałem być Borgiem, nie mogłem nie dostać donnaya, ale pióra Tomasza Manna nie zdążył mi przywieźć" – dodaje samokrytycznie. Całkowicie poza takimi problemami lokują się pozostałe, nie mniej ważne zainteresowania Marka Bieńczyka, na które także nie zabraknie miejsca w książce. Wypowiada się między innymi jako koneser win, wnikliwy obserwator trendów na rynku perfumeryjnym, entuzjasta nowych zjawisk w fotografii (nie tylko portretowej) i komentator malarskich wizji wyludnionych metropolii, pędzla Adama Patrzyka.
Obszerny esej Marek Bieńczyk poświęcił też zjawisku wampiryzmu – mentalnego i energetycznego – w którym celowały niektóre niespełnione artystycznie jednostki, pasożytujące na znacznie ciekawszych od siebie osobnikach, dziwnie mało podatnych na ich hipnotyczny wpływ. Równie niezwykły jest opis trudności paszportowych czy też wizowych, z jakimi borykali się przez lata nasi romantyczni twórcy (trójca wieszczów, Fryderyk Chopin) zmuszeni do pobytu z dala od ojczyzny. Dość powiedzieć, że paszport wydany Mickiewiczowi przez rosyjskiego charge d'affaire w Bernie w sierpniu 1830 przypominał wielką płachtę, która "rozłożona mogła swą objętością konkurować z ciałem właściciela, niczym całun przykryć jego tors".
Wspaniałe zdania budują jeszcze inny, bliższy naszym czasom portret. "Kiedy się go widzi i słucha, w żyłach płyną tylko białe krwinki ciszy. Można stać się tylko słupem soli, zasłuchanym drzewem. Jest się dzieckiem, dla którego powstała Narracja". To zdania pierwszego akapitu – ostatni brzmi następująco:
Gdyby śmiertelni mogli wybrać spośród siebie nieśmiertelnego, powinien to być on. Wielki Narrator, który wytrwa w pieśni, przeniesie w każdą przyszłość słowa usłyszane, grudki przerażenia. Wielki, wielki Jan Karski.
Marek Bieńczyk, urodzony w 1956 roku – prozaik, eseista, tłumacz, historyk literatury w Instytucie Badań Literackich PAN, współpracownik kwartalnika "L'atelier du roman" (Francja). Opublikował powieści "Terminal" (1994) i "Tworki" (1999; Nagroda Literacka im. Władysława Reymonta za książkę roku 2000; Paszport "Polityki" 1999). Jest autorem książek eseistycznych: "Czarny człowiek. Krasiński wobec śmierci" (1990), "Melancholia. O tych, co nigdy nie odnajdą straty" (1998), "Oczy Dürera. O melancholii romantycznej" (2002), "Przezroczystość" (2007). Należy do International Federation of Wine and Spirits Journalists and Writers (F.I.J.E.V.). Jest członkiem międzynarodowych jury degustacyjnych. Wydał "Kroniki wina" (2001), "Nowe kroniki wina" (2010), a wraz z Wojciechem Bońkowskim – pierwszy polski przewodnik winiarski "Wina Europy" (2003/2004; 2005/2006; 2009). Jest laureatem Nagrody Literackiej Nike 2012 za zbiór esejów "Książka twarzy" (2011).