Krzysztof Varga zdaje się w swojej powieści iść tropem spostrzeżeń Witolda Gombrowicza, dla którego prawdziwy patriotyzm objawiał się bynajmniej nie w gromkiej bogoojczyźnianej tromtadracji, lecz we właściwym rozumieniu położenia naszego kraju w świecie. Postrzegania go przez innych, postronnych, ale i właściwego – krytycznego, a jakże – odbioru przez nas samych. Zdaniem autora "Ferdydurke" znacznie bardziej wskazana jest w tej materii powściągliwość i trzeźwość sądów, niż niczym nieuzasadnione – otrzymane w spadku po romantycznych uniesieniach mesjanistycznych(?) – wynoszenie się ponad innych.
Bohater "Trocin" – zarazem narrator gęstego od emocji, potoczystego powieściowego monologu – ma na imię Piotr. Jest nieco hipochondrycznym, pięćdziesięcioletnim mężczyzną, rozgoryczonym nieudanym życiem. Pracuje jako komiwojażer w jednej z setek anonimowych warszawskich korporacji.
Do jego obowiązków należą spotkania z kontrahentami w różnych miastach kraju. Częste podróże dają mu sposobność dokładnego przyjrzenia się polskim pejzażom, ludziom i ich obyczajom. Wszystko to przepełnia go, niestety, bezbrzeżnym wstrętem.
Trawiąc w sobie gorączkę życiowego nieudacznika, jest tym bardziej krytycznie nastawiony do bliźnich – także, albo i szczególnie, najbliższych. Wizyty w domu rodziców, roszczących sobie prawo do wiecznego udzielaniu mu kompletnie nieprzydatnych rad, są dla niego istną katorgą. Dla byłej żony, jej obecnego męża i ich potomka znajduje wyłącznie słowa skrajnej pogardy.
Niewiele jest rzeczy, które bohatera "Trocin" cieszą. Należy do nich muzyka klasyczna. To jednocześnie prawdziwa enklawa wolności, gdyż słuchając Palestriny, Pergolesiego czy Hildegardy z Bingen, czuje się poniekąd lepszy od całej reszty nieczułego, skrajnie zmaterializowanego świata. Na nagrania płytowe skłonny jest wysupłać ostatni grosz.
Ów arystokratyzm ducha to jednocześnie jego tarcza ochronna. Piotr jest bowiem mieszkańcem Warszawy dopiero w pierwszym pokoleniu. Przemierzając Polskę ohydnymi, zaplutymi, wiecznie spóźniającymi się pociągami, widzi wciąż za oknami ten sam szarobury, kartoflano-buraczany, nienawistny krajobraz, z którego dopiero co uciekli – choć bynajmniej nie mentalnie – jego rodzice.
Nie ma chyba takiego społecznego czy obyczajowego zjawiska, które nie uszłoby bystremu oku bohatera powieści Krzysztofa Vargi. Drwi nie tylko z zagnojonych wakacji, spędzanych u skretyniałych od pokoleń wiejskich krewniaków, ożywiających się jedynie podczas uboju trzody, za to z bezmyślną pogardą odnoszących się do "mięczaków" z miasta. Nie lepiej zresztą ocenia miejskich snobów i szpanerów – zwłaszcza hochsztaplerów udających artystów.
i wreszcie te długie godziny, ponieważ współczesne spektakle trwają po cztery, pięć godzin, choć przecież materii bywa tam na godzinę, ale nadęci reżyserzy uważają się za demiurgów i muszą rozciągnąć swoje nudne, nieskładne opowieści do kilkuset minut, wydaje im się, że wtedy są donioślejsze, bardziej zasadnicze, wręcz fundamentalne, że prawda o życiu i świecie jest wówczas bardziej prawdziwa, bardziej dojmująca. Chodziliśmy więc z moją byłą żoną do teatru i spędzaliśmy długie godziny wśród tłumu chrząkających snobów, egzaltowanych licealistek, zniewieściałych studentów, wśród tej całej obmierzłej warszawskiej inteligencji, moja żona, co mnie w sumie dość zaskakiwało, lubiła teatr nowoczesny i zbuntowany, a nie tradycyjny, mieszczański, nie chodziła na farsy i komedie, choć ja akurat uważałem, że to, co oglądamy w trakcie owych podobno wybitnych przedstawień, to jest właśnie farsa i komedia, a nade wszystko bezczelne kłamstwo, gdyż więcej prawdy było w głupawych komediach mieszczańskich niż w tych nadętych przedstawieniach znawców duszy ludzkiej, ale był to teatr modny.
Moda sprawiła, że bohater siedział godzinami "oglądając nagich, wiotkich mężczyzn i nagie, grube stare kobiety, co miało zapewne nieść jakieś głębsze treści" i słuchał histerycznych wrzasków, niezrozumiałych z powodu fatalnej dykcji aktorów. Widział, "jak aroganccy idioci masakrują Szekspira, dopisując mu swoje bełkotliwe akapity w przekonaniu, że w dzisiejszych czasach nie można już wystawiać tekstów klasycznych zgodnie z oryginałem". Wystawiano, owszem, Ajschylosa, Eurypidesa i Sofoklesa, ale... "do każdego dopisywano coś z Marksa, Engelsa i Lenina".
Narratora "Trocin" dziwi, że nadęci, bezbrzeżnie głupi i bezrefleksyjni ludzie wpatrzeni w "modne" prądy, cieszą się w mieście opinią mądrych i przenikliwych. W pogardzie mieli zaś tę muzykę, literaturę, malarstwo, które były dawne - ich interesowało jedynie to, co najnowsze.
sztuka musi być przecież "polityczna", chadzali więc na każdą idiotyczną wystawę do Centrum Sztuki Współczesnej i na każdy kretyński spektakl do Teatru Rozmaitości oraz na każdy szalenie kontrowersyjny wykład w Nowym Wspaniałym Świecie, jeśli uznali, że są to wydarzenia wystarczająco "polityczne", byli zidiociałymi klientami Centrum Sztuki Współczesnej, intelektualnie zamulonymi nieszczęśnikami wystającymi w kolejce po wejściówki na nowe przedstawienie w Teatrze Rozmaitości, a jeszcze lepiej w jakiejś przestrzeni postindustrialnej, ani o centymetr głębiej nie sięgały ich refleksje.
Z Piotrem, bohaterem książki Krzysztofa Vargi, nie każdemu musi być po drodze. Dobrze się jednak stało, że i takie spostrzeżenia dopuszcza się do głosu. To jedna z zalet demokracji, choć – jak wiadomo – nie obowiązuje ona w sztuce. W niej akurat przebija się przede wszystkim to co modne, przetrwa natomiast jedynie to co najlepsze. Jak ta książka, idąca pod prąd czytelniczych przyzwyczajeń.
Krzysztof Varga, pisarz i dziennikarz, syn Polki i Węgra, urodził się w 1968 roku w Warszawie. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim Wraz z Pawłem Dunin-Wąsowiczem stworzył autorski, błyskotliwy i tendencyjny słownik literatury najnowszej "Parnas bis. Literatura polska urodzona po 1960 roku" (1995; kolejne wydania nosiły żartobliwy dopisek "pierwsza polska powieść postmodernistyczna"). Ten sam zespół redakcyjny, powiększony o Jarosława Klejnockiego, wydał rok później antologię "Macie swoich poetów". W 1998 roku Varga otrzymał Nagrodę Fundacji Kultury za "45 pomysłów na powieść". Nominowany do Nagrody Literackiej "Nike" w roku 2002 (za "Tequilę"), w 2008 (za "Nagrobek z lastryko") i w 2009 (za "Gulasz z turula"). Za tę książkę otrzymał nagrodę czytelników Nike 2009.