Ten obcy?
O ile jednak ukraińscy artyści (obok Lutsky’ego, także Yurii Chebotarov, Daria Polunina i Oleh Serheyev) zostali obsadzeni w pełnoprawnych, wyrazistych rolach, o tyle Flaunette Mafa, Gamou Fall i Mandar Purandare przez większość czasu pozostają prawie niewidoczni – nie uczestniczą w głównych zdarzeniach, poruszają się po przestrzeni w oszczędnej choreografii. Razem z nimi występuje także sama choreografka (Kaya Kołodziejczyk w pozbawionym słów performansie przyciąga jednak uwagę swoją niezwykłą charyzmą). Dopiero w finale przedstawienia, stają w centrum uwagi, w intensywnym tańcu, któremu towarzyszy równie żywiołowy śpiew. "Hamlet" pokazuje zatem, że sama widzialność to nie wszystko. Mimo, zapewne, dobrych intencji, obecność osób o innym niż biały kolorze skóry może łatwo zostać wkluczona w paradoksalnie dyskryminującą narrację o niemym "obcym", któremu – nawet, gdy daje się przestrzeń – nie daje się głosu.
Włączenie artystów o innym pochodzeniu do procesu twórczego przybrało w tym wypadku dość anachroniczną formę. Dziś nie wystarczy stwierdzenie, że rzeczywistość jest różnorodna – trzeba pozwolić tej różnorodności zadziałać. Pole manewru dla wyłonionych w castingu aktorów i aktorek było ograniczone, nie tylko poprzez inscenizację (nie brali udziału w głównych wypadkach), ale i przez przypisane ich obecności znaczenia. Fortynbras – u Kleczewskiej w trzech osobach – przejmujący na końcu dramatu Elsynor, jest przedstawiony jako nieokiełznany żywioł wkraczający z hasłem "mam prawo do tej ziemi" na ustach. Tak, jakby twórcy chcieli pokazać triumfującą "dzikość" na tle ruin Europy, o których pisał Heiner Müller. To nie tylko zabieg mało wyrafinowany, ale i zamykający zaproszonych artystów w ramie "obcości". Tak, jakby to, co mają do zaoferowania kończyło się na różnicy etnicznej (co z pewnością jest jak najdalsze od prawdy).