Debiutowałaś książką o Gruzji, spędziłaś tam kilka lat. Czy ta odległość pomogła ci na nowo odnaleźć w sobie kaszubskość, przyznać się do niej?
Gdyby nie Gruzja, książka o Kaszubach nigdy by nie powstała. Przez kilka lat mieszkałam w Megrelii, w zachodniej Gruzji, wśród społeczności, która naprawdę ma wiele cech wspólnych z Kaszubami. Długo to do mnie nie docierało, ale jakoś szybko udało mi się zaaklimatyzować w tym regionie, myślę, że kaszubskość mi w tym pomogła. Megrelowie są oddzielną grupą etniczną w Gruzji, mają swój język, o którego żywotność bardzo dbają. O sobie mówią najpierw, że są Megrelami, dopiero później, że Gruzinami. Mają też inne zwyczaje, kuchnię. Dzięki temu udało mi się też spojrzeć inaczej na Kaszuby i zacząć szukać w nich odrębności. Myślę, że dzięki temu, że wyjechałam z Polski do Gruzji, umiałam wrócić na Kaszuby.
Domyślam się, że to, iż jesteś rodowitą Kaszubką, ułatwiało ci kontakt z ludźmi stąd. Ale czy też stanowiło pewną barierę dla ciebie jako reporterki? Miałaś już określony obraz Kaszub wyniesiony z dzieciństwa, a reportaż jednak wymusza przedstawienie różnych perspektyw.
Kaszubskie nazwisko i rozumienie języka było wielkim ułatwieniem i otwierało niemal wszystkie drzwi. Dawało większy kredyt zaufania. To taka robota, w której musisz odciąć swoje poglądy. Napisanie książki, która jest reportażem tożsamościowym, wymagało ode mnie przefiltrowania całego materiału przez siebie, więc to, co mówię o sobie, na pewno nie jest obiektywne, bo takie być nie może. Natomiast historie wszystkich bohaterów i bohaterek w tej książce starałam się opisać jak najbardziej obiektywnie. Musiałam sprawdzać wszystkie fakty, o których mi mówili, bo człowiek, który ma dziś 90 lat, naprawdę może nie pamiętać szczegółów, inaczej interpretuje fakty. Czasami spotykałam się z ludźmi po pięć, sześć razy, weryfikując te informacje.
Największe trudności miałam chyba tylko z autochtonami – nie mam na myśli Kaszubów, tylko mieszkańców tak zwanych Ziem Odzyskanych, Niemców, którzy zostali na Kaszubach po II wojnie światowej. Nie można powiedzieć, że między Kaszubami a Niemcami jest jakaś wielka miłość, więc to, że jestem Kaszubką, czasem było problematyczne.
Szukałaś konkretnych historii, bohaterów, czy polegałaś bardziej na intuicji?
Bardzo dużo było intuicyjnych historii, wiele mnie zaskoczyło podczas pracy nad książką. Nie wszędzie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Wiele razy sięgałam do "Historii Kaszubów w dziejach Pomorza" wydanej przez Instytut Kaszubski, która pozwoliła mi usystematyzować wiedzę. Przeczytałam te pięć tomów dwa razy i dopiero wtedy odważyłam się pojechać w teren. Kiedy zaczęłam pracę, bardzo szybko okazało się, że mam braki w wiedzy historycznej na temat regionu, z którego pochodzę. Historia, której uczymy się w szkołach, jest pisana z perspektywy krakowsko-warszawskiej, Pomorze jest w niej traktowane bardzo po macoszemu. "Historia Kaszubów w dziejach Pomorza" tę perspektywę odwraca i pozwala spojrzeć na naszą historię z naszego punktu widzenia.